W mgieł szarości, Sówka55
W mgieł szarości, Sówka55
Sówka55 Sówka55
796
BLOG

Pamiętnik Myszulka, 67

Sówka55 Sówka55 Rozmaitości Obserwuj notkę 48

 

Rozdział LXVI

...osobisty, rodzinny, domowy.

Hołd i wspomnienie: historia żyje w nas,

za jakiś czas

to my będziemy historią...

Pamięci Ojca naszej Mamy: starej Warszawie tę historię spisaną Jego piórem poświęcam

 

Patrzę na kolejny numer rozdziału mojego diariusza, sześćdziesiąty szósty, ale odsłona Pamiętnika już sześćdziesiąta siódma (jak niektórzy spośród moich Czytelników pamiętają, pierwszy rozdział, który wydawał mi się nazbyt długi, niewprawny jeszcze pamiętnikarz podzieliłem na dwie części, stąd ta rozbieżność w numeracji odsłon i rozdziałów).

Pamiętnik Myszulka, 67... Sześćdziesiąt siedem... To dla mnie i dla Mamy liczba znacząca, na zawsze z tym samym smutnym wydarzeniem skojarzona. Tyle lat miał Tata naszej Mamy, jak od nas odszedł, dla dwudziestolatków był zapewne stary, dla nas, wtedy i teraz, zdecydowanie za młody. Mama doskonale pamięta Jego barwne opowieści o przedwojennym Mokotowie, o dzieciństwie z zupełnie innej niż nasza epoki. Wszystko było wtedy inne, świat wartości, dziecinne zabawy, młodzieńcze marzenia, inni ludzie, inny język, inna była Warszawa, ba, zupełnie inny Mokotów.

Tata naszej Mamy (1917-1984, urodzony za zapomnianego już prawie gubernatora Beselera, a wiec w Warszawie pod niemiecką okupacją w ostatnim roku ponurej nocy zaborów, zmarł w końcu Orwellowskiego profetycznego roku 84, cieniem na ostatnich dniach Jego życia położyła się przejmująca kaźń Księdza Popiełuszki), który na Mokotowie spędził właściwie cały życie, swoje "gniazdo wyklucia" umieszczał na Czerniakowie. Gniazdo wyklucia... Tak nazwał je we wspomnieniach, które u schyłku życia, na usilne prośby Rodziny, zaczął spisywać, niestety właśnie tylko zaczął... Zresztą oddam Mu głos, sam opisał to dokładnie:

"Urodziłem się na Czerniakowie. W półpiętrowym murowanym dziewiętnastowiecznym domu-dworku, przy ul. Czerniakowskiej. Gdzieś vis à vis  ulicy Szarej.

Złośliwcy twierdzą, że to nie żaden Czerniaków, zwyczajne Powiśle. Ale to po prostu zwyczajni złośliwcy, nie znający historii Warszawy. A to dlatego, że gdzież w tamtych czasach było się równać Powiślu do Czerniakowa. Wszak ogromny wówczas obszarowo, ogrodniczy i już nawet nieco uprzemysłowiony Czerniaków, z jego handlarsko-andrusowską domieszką zwaną "szmuklerzami", stał w hierarchii społecznej znacznie wyżej od niewielkiego raczej obszarowo, przybrzeżnego, zawsze raczej biedniacko-plebejskiego Powiśla, któremu już Prus w "Lalce" wyrobił opinię "ogniska nędzy". Gdzie tam było w owych czasach "żulikowi z Powiśla" do "Antka z Czerniakowa"! Tam czarnorobocze drelichy, tu sztuczkowe lub "cwajgowe" spodnie, krótka jednorzędowa marynareczka, często w kratę. Tam maciejówka i stary szynel, tu cyklistówka i szalik w węzeł pod szyję, i to przez cały rok.

No cóż, dzisiejszemu warszawiakowi, szczególnie temu "z prowincji", trudno okolice Książęcej, Rozbrat, Górnośląskiej czy Łazienkowskiej, wraz z Torwarem i stadionem Legii, dziś należące do Śródmieścia, nazwać Czerniakowem. Ale dla rodowitego warszawiaka Powiśle to tereny od mostu do mostu [niedawno i ja, Myszulek, o tym pisałem, miau]. Od Poniatowskiego do Kierbedzia (dziś Śłąsko-Dąbrowskiego). Dalej na północ to już Starówka, a jeszcze dalej Marymont. A południowa granica to, co najwyżej, trasa przedwojennej linii tramwajowej "P" – Powiśle. A więc dodajmy tu jeszcze ten kawałek na południe od Mostu Poniatowskiego, ograniczony ulicami Ludną i Książęcą (...).

Ale chwileczkę! Był to Czerniaków, czy nie Czerniaków? Chyba jednak "Czarnej Mańki", tej z warszawskiej piosenki, nikt nie będzie łączył z Powiślem czy z Solcem? Natomiast każdy natychmiast skojarzy ją z Czerniakowem. A przecież to postać rzeczywista. Mieszkała przy ulicy Szarej pod numerem 5 i tam rozegrała się jej tragedia, brzmiąca do tej pory w piosenkach. Było to w pierwszych latach naszego stulecia, a ja, podczas swoich licznych pobytów szpitalnych spotkałem naocznych świadków tamtych czasów [i tamtych wydarzeń.] O ich prawdomówności niech świadczy fakt, że znali moich rodziców, dziadków, dom mego urodzenia, i opowiedzieli mnie wiele szczegółów – znanych mi lub nieznanych – z okresu przed, w czasie i po zamieszkiwaniu tam moich rodziców (...).

[A więc to moje gniazdo wyklucia] to na pewno był Czerniaków. Szczególnie w pojęciu przedmieść czy dzielnic dawnej Warszawy. Zarówno w okresie międzywojennym, jak też w okresie przed I Wojną Światową Czerniaków był wówczas pojęciem całkowicie odrębnej, samodzielnej dzielnicy podmiejskiej Warszawy. Z częścią Powiśla, Belwederu, z Sielcami, Promenadą (dziś Park Morskie Oko), Marcelinem (dziś osiedle z ulicami o nazwiskach artystów-malarzy: Aleksandra Gierymskiego, Braci Pillatich, Piwarskiego, Kostrzewskiego), z Siekierkami, Sadybą Czerniakowską, a nawet Wilanowem. Od gazowni na Ludnej do Wilanowa, od Skarpy Mokotowskiej i Służewskiej aż po Wisłę. Z centrum na Placu Bernardyńskim z prześlicznym, barokowym – i o dziwo całkowicie zachowanym w oryginale – kościołem św. Bonifacego.

Natomiast, co ciekawsze, że nikt wówczas nie łączył Henrykowa, Wierzbna, Wyględowa, Szop Polskich czy Niemieckich, Ursynowa, Służewca i Służewa z Mokotowem. Mokotów to były wyłącznie obszary wokół ulicy (wówczas Alei) Puławskiej. Od ulicy Rakowieckiej i Pola Mokotowskiego, poprzez ulicę Grodzką (Madalińskiego) do Fortowej (Racławicka), a co najwyżej do sadzawki, po której zasypaniu powstał w latach trzydziestych Park im. Generała Orlicz-Dreszera, między Ursynowską a Odyńca. Oraz od Skarpy Mokotowskiej (ul. Piaseczyńska) do Włodarzewskiej (Aleja Niepodległości). Już nawet Wołoska (teraz Chodkiewicza i Komarowa) [słowa te pisane były w roku 1983, obecnie to Wołoska i Andrzeja Boboli, przyp. mój, Myszulka, Kota, Mokotowianina] wraz z ogrodami miejskimi przy końcu ul. Rakowieckiej (dawniej "Agril") zaliczały się do Rakowca, nie Mokotowa.

Albo jeszcze inaczej. Warszawę dzielono przed I Wojną Światową na cyrkuły, a w okresie międzywojennym na komisariaty. Mokotów i Czerniaków (jak i zresztą Powiśle) to były zawsze odrębne komisariaty policji. W okresie międzywojennym Mokotów miał XVI Komisariat Policji państwowej z siedzibą na Wiktorskiej-Odolańskiej, Czerniaków – XX-ty, z siedzibą chyba na Nabielaka.

Po dziś dzień nie mogę niestety zrozumieć, jak to się stało? Ekskluzywny, burżuazyjny, wielkoogrodowy, ultrakatolicki i czarno-endecki Mokotów pochłonął typowo biedniacki, raczej drobnoogrodniczy, rozległy obszarowo i raczej czerwono-proletariacki Czerniaków??? I to właśnie w epoce socjalistycznej dyktatury proletariatu? No cóż, po wieloletnim życiu w systemie socjalistycznym nic chyba nie jest w stanie mnie zaskoczyć.

Dom mego urodzenia, o przepraszam, gniazdo mojego wyklucia, zniknęło z powierzchni ziemi zmiecione podmuchem bomb lotniczych czy też pocisków dział kolejowych, miotanych gdzieś zza Wisły w czasie oblężenia Warszawy w 1939 roku. Znikło bez śladu. Dziś pokrywa go już nieco przywiędła zieleń parkowa. A przecież, gdy zamknę oczy, widzę jego białe, pokryte zieloną winoroślą, tak barwną jesienią, ściany. A pamiętam dlatego, że mieściła się tam [obok} do roku 1939 cukiernia B-ci Żmijewskich, czy też któregoś z tych braci. Druga taka, również obrośnięta dziką winoroślą, mieściła się tuż przed kościołem św. Krzyża, obok księgarni Grąbczewskiego (tam, gdzie dzisiaj mieści się sklep spożywczy). Często bywałem za czasów studenckich w tych przemiłych cukierenkach, gdzie można było – ukryty przed oczami ciekawskich – przeżyć pełne wrażeń tête à tête.  Tym bardziej, że jeden z braci właścicieli, Jurek Żmijewski, bodajże absolwent prawa, był jednym z moich najbliższych kolegów, i to z sąsiedniego łóżka, w Szkole Podchorążych Rezerwy Artylerii we Włodzimierzu Wołyńskim. Z jego siostrą, Zosią, bardzo się lubiliśmy, może nawet niewinnie sympatyzowaliśmy. Jurek niestety przepadł bez śladu - jak i wielu innych moich kolegów, szczególnie ze środowiska inteligenckiego – gdzieś na Wschodzie. W każdym razie już po kampanii 1939 roku. A z Zosią i jej mężem spotykaliśmy się nieraz w czasie okupacji, nawet często, w ich mieszkaniu, chyba na Wilczej. Nawet w bardzo ważnych sprawach konspiracyjnych (byłem wówczas adiutantem Szefa Wyszkolenia ZWZ), do czego zbliżyła nas pamięć o Jurku, jak i wspomnienie chwil spędzonych w obu cukierenkach.

[Dom mego urodzenia], jak już wspomniałem, był to typowy XIX-wieczny dom-dworek. Murowany, parterowy, z pokojem na pięterku w szczycie domu. Kryty spadzistym łamanym dachem polskim, pokrytym czerwoną dachówką. Z kwadratowymi, zakratowanymi oknami, zasłoniętymi zewnętrznymi drewnianymi okiennicami. Stał szczytem do ulicy, a od strony ścian wzdłużnych wyposażony był w nieodzowne drewniane ganki na ceglanej podmurówce. Dookoła otoczony był ogródkiem i obrośnięty dzikim winem. Do dziś spotkać można takie domy na dalekim Bródnie czy Targówku. Ale dzisiaj, to chyba ostatnie, całkowicie już zanikające relikty. Może jeszcze [znajdzie się podobne] tam gdzieś na prowincji. W miastach i miasteczkach dawnego Królestwa Polskiego, z czasów prosperity  pod rządami Druckiego-Lubeckiego.

A przecież niejeden z nas, starszych, pamięta kilka takich – choć nielicznych już domów – nawet jeszcze w Śródmieściu. I to nawet do Powstania Warszawskiego w 1944 roku. Na przykład taki właśnie dom stał na Nowym Świecie, naprzeciwko kończącej się tam wówczas ulicy Świętokrzyskiej. Tam, gdzie jest dzisiaj przelot ulicy Świętokrzyskiej za Pałacem Staszica aż do ulicy Kopernika. Przed wojną – o ile pamiętam – mieściła się tam drogeria Staniszewskiego i kolektura loterii państwowej. W czasie okupacji był tam punkt poboru do "dobrowolnej" pracy w Niemczech, z zapraszającym napisem "Jedźcie z nami do Niemiec". Ku uciesze Warszawy napis ten był nocą wielokrotnie zmieniany przez oddziały "małego sabotażu" z Szarych Szeregów na "Jedźcie sami do Niemiec".

W domu mego urodzenia mieszkaliśmy przez pierwsze dwa lata mego życia".

Tyle wspomnienia Taty naszej Mamy. Jeszcze tylko motto do nich, nie mógłbym i jego tu nie umieścić:

 

"Niewielka stara muszla na mym stole leży,

Jest to jeden z mych skarbów, choć warta tak mało;

Nie wiem, z jakiego morza pochodzi wybrzeży,

Ni jak dawno jej morze szumieć już przestało.

 

Odkąd siebie – i muszlę tę pamiętam starą,

I dziś, ilekroć tylko spojrzę na nią razy:

Owiane jakąś smętną, głęboką mgłą szarą,

Stają mi przed oczyma dawnych lat obrazy. "


Kazimierz Przerwa-Tetmajer, "Stara muszla".

 

***

 

Nasi Bliscy odchodzą, ale przecież niedaleko.

Bo w pewnym sensie rzeczywiście śmierci nie ma, a Oni, nasi Bliscy, żyją w nas. Żyją w nas, a więc stale są z nami. Zostawiają nam stare muszle, a z nimi istotę rzeczy, sens ukryty naszych działań, nasze ja świadomie lub nieświadomie przez nich ukształtowane.

Są i będą. Dopóki my będziemy.

I dopóki będziemy przechowywać stare muszle. Ja taką mam.

 

"...Ale najlepiej lubię, przymknąwszy powieki

Przyłożyć ją do ucha i słuchać jak szumi:

Wtenczas całą mą duszą wracam w świat daleki,

W toń wspomnień, które życie zaciera i tłumi..."

 

Tajemnica życia i śmierci... Tajemnica pamięci, która jest trwaniem.

Miau.

 

 

 

Sówka55
O mnie Sówka55

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości