Myszulek, Kot (też) Niepokorny, Sówka55
Myszulek, Kot (też) Niepokorny, Sówka55
Sówka55 Sówka55
737
BLOG

Pamiętnik Myszulka, 68

Sówka55 Sówka55 Rozmaitości Obserwuj notkę 46

 

Rozdział LXVII

"Merytoryka" i "gangsterka":

czy to "postmodernistyka", czy "bandyterka"?

Stylistyka dwugłowego cielęcia czyli figle czasów naszych.

Wisła, polska rzeka; Wisła, rzeka Polski

 

"Teruś, fuj!", chciałoby sie zakrzyknąć za księżną Iriną Wsiewołodowną Zbereźnicką-Podberezką z "Szewców" (i Iriną Wsiewołodowną Ticonderogą z "Nienasycenia) – ja też to mówię często – tym razem nie na widok prokuratora Scurvy`ego (prokuratorzy en masse zasługują na ostrzejsze słowa), ale jako wyraz smutku i zdumienia, w jaką stronę ewoluuje nasz język. Nie jestem językoznawcą, ale – przyznam – słuchając dziennikarzy, polityków i prokuratorów, zastanawiam się coraz częściej, czy mam śmiać się, czy płakać, czy dalej miauczeć bezsilnie. A może to już pora odchodzić, bo jeśli traci się kontakt z własnym językiem, to już nawet w język ugryźć się nie warto.

No właśnie, pora umierać.

Minister, polonista z wykształcenia, mówi o merytoryce. Prawdziwy więc z niego merytorykańczyk (proszę Portorykańczyków o wybaczenie), który aspekty merytoryczne przedkłada zapewne – a przynajmniej chce, byśmy tak myśleli - nad formalne. Kto wie, może to i godne pochwały przedkładanie, ale dlaczego uszy na tym cierpią? Bo moje uszki cierpią na pewno. "Strofa winna być taktem, nie wędzidłem", ja tym wędzidłem nie dam się okiełznać, staję dęba, jak o merytoryce słyszę. Nieważny Terkowski, ważna sałatka.

Furda merytoryka. Po Marszu Niepodległości zastąpiła ją gangsterka. Kto zacz, pytam nieśmiało, czy to żona gangstera, czy dama z nim uczuciowo lub zawodowo związana? Jak woltyżerka na przykład?

A może to tylko słowna żonglerka?

Czy zatem gangsterka to forma aktywności zawodowej, odmiana, powiedzmy, sportu ekstremalnego, czy kobieta, która się tą dziedziną zajmuje, która czynnie się ją para? I chce zostać dzieki temu sławną moralną, bo moralnością żonglującą, żonglerką?

Ha?! Trudno mi dociec.

A wyższy stopień gangsterki, bandyterka? A może to, przeciwnie, stopień niższy? Czy bandyterka to kaskaderka gangsterki, czy tylko (a może aż) aktywistka chuliganerki (i takie słowo coraz częściej w polityce i w żurnalistyce się pojawia), biedny mój koci łepek, tą kaskadą słowotwórczą zalewany, gdy ideał sięga bruku, to tego nawet kocie łby nie wytrzymują, tak sądzę, bo brukarz ze mnie żaden, miau!).

Co wyżej, co niżej, co lepiej, co gorzej? Boję się myśleć, boję stopniować dalej, bo może tu dojść (fuj!) do "ludożerki", zwłaszcza wobec coraz powszechniejszego nawoływania do zaprzestania posługiwania się mową nienawiści. Łapaj złodzieja, zapiszczę więc gromko, łapaj złodzieja!

Łapaj... Przecież to Pies Tristana z "Dziejów Tristana i Izoldy". Nie, to zły przykład, Łapaj nie szczekał, wiec mowa nienawiści była mu obca. Przepraszam Łapaja.

Lepiej już wsiądę na czarnego Konia jak Pan Beniowski, trojga imion Maurycy Kaźmierz Zbigniew "z ochrzczenia", gdy już przebył Dniepr w poświęconej Mu "Pieśni Piątej" (a może na Myszunię tę przyjemność sceduję, niech się wykaże męstwem jako szwoleżerka) i zacytuję Słowackiego słowa nieśmiertelne, jaki powinien być język, a więc by:

"...czasem był jak piorun jasny, prędki,

A czasem smutny jako pieśń stepowa,

A czasem jako skarga nimfy miętki,

A czasem piękny jak aniołów mowa...

Aby przeleciał wszystka ducha skrzydłem...",

by był wyrazem ducha, nie mazidłem. Nie mazidłem do zamazywania sensu, nie mydłem do zamydlania oczu, nie monidłem, gdzie szaro-bura rzeczywistość jest koloryzowana, retuszowana, przerabiana na nice i fałszowana.

Księżna Irina Zbereźnicka-Podberezka była "niezwykle miła i ponętna", więc Jej "Teruś, fuj" w zupełności wystarczał do wyrażenia dezaprobaty, ja własne stanowisko w sprawie niszczenia i zaśmiecania języka ujmę - ostrzej? smutniej? eskapistycznie? - dwoma słowami: szkoda gadać. "Szkoda gadać", jak głosili niegdyś Janusz Rewiński i Krzysztof Piasecki, zanim telewizja publiczna zamknęła Im usta.

Nie Im jednym, los "autorów niepokornych" tygodników niepokornych stale się powtarza, vide  przypadki z dni ostatnich. Ale nie jest to "nasz ulubiony ciag dalszy", by przywołać tu z kolei Marcina Wolskiego i Marka Ławrynowicza.

Szkoda gadać, że szkoda gadać, miau.

W tej sytuacji zakrzyknę za Sajetanem Tempe z I aktu "Szewców": "Hej!Nie będziemy gadać niepotrzebnych rzeczy", i po prostu zmienię temat.
 

"Mowa rodzinna niechaj będzie prosta.

Ażeby każdy, kto usłyszy słowo

Widział jabłonie, rzekę, zakręt drogi (...)"
 

To Miłosz, wstęp do "Traktatu poetyckiego".

Było o mowie rodzinnej, na zakręcie drogi wszyscy jesteśmy, zawsze i wszędzie, a od pewnego czasu, odkąd "Polska w budowie" jeszcze jakby bardziej, niech więc teraz będzie o rzece.

"Kto nie zna Wisły, nie zna Polski", pisze Karol Zbyszewski (rozdział "Na Wiśle z długim wiosłem", W: "Wczoraj na wyrywki", Polska Fundacja Kulturalna, Londyn 1997).

Mama (w horoskopie galijskim Jabłoń, więc i o jabłoniach tu wzorem Miłosza piszę) nie chce czytać Zbyszewskiego, bo to autor niesympatyczny. W dodatku o postaciach z naszej historii nie pisze On (a dokładnie: nie pisał, bo już dawno przecież nie żyje, urodzony w 1904 roku w położonym na ukraińskich kresach blisko Czarnego Szlaku majątku Frantówka nad Uhorskim Tykiczem, zagubionym gdzieś między Bracławszczyzną a Kijowszczyzną koło bardziej znanej Bałabanówki, zmarł w Londynie w 1990 roku, w listopadzie, więc niedawno odchodziliśmy rocznicę Jego śmierci, zresztą cicho i nieoficjalnie, bo rządzona przez historyków III Rzeczpospolita mało o kontrowersyjnym historyku Zbyszewskim pamięta), a wiec nie pisał On "ku pokrzepieniu serc", czyli tak jak Mama lubi. W Jej przypadku to nic dziwnego - od dzieciństwa była przecież okuta w powiciu, bo propagandowe deprecjonowanie polskiego bohaterstwa i polskiego patriotyzmu próbowano sączyć w uszy i dusze dzieciom i dorosłym, jak tylko otwierało się drzwi (fuj! dodam znowu, wystarczy posłuchać, jak Mama opowiada, co w Jej szkolnych czasach uczono o Powstaniu Warszawskim, kto wie, może niedługo znów tak będzie, skoro wykłady z historii głoszą salonowi aktorzy, a "Pokłosie" ma zmuszać widzów do bicia się w polskie piersi – my się w Domu nie bijemy).

A wiec nie ku pokrzepieniu serc, ale wprost przeciwnie: o historii Zbyszewski pisze tak, że krew Mamie, jak twierdzi, w żyłach się burzy, wystarczy poczytać, co sądzi o Pułaskim i konfederatach, czy o naszych antenatach z epoki Niemcewicza. Na szczęście ja jestem bardziej od Mamy zrównoważony, oddzielam ziarno od plew i uważam, że o wadach tych, co byli przed nami – choć tych wad, głupoty i nikczemności widział sensat Zbyszewski tak dużo, całkiem tyle, ile widzi się w życiu publicznym dzisiaj - czytać warto, choćby po to, by z historii Ich upadków wyciągać wnioski.

Mama wniosków nie chce wyciągać, bo twierdzi, że wnioski powinni wyciągać ci, co nami rządzą. Ona już swoje wyciągnęła. Pewnie dlatego stale chodzi taka smutna.

Może i tak. Może i Zbyszewski podcina Mamie skrzydła, więc się przeciwko Jego ponurej wizji buntuje. Ale przecież nie we wszystkim i nie bez wyjątków, bo Jego pean o Wiśle Mama przeczytała bez bólu i bez wstrząsów. Nic dziwnego, o Wiśle pisał Zbyszewski z miłością.

"Miedze na polach są trwalsze niż granice Polski, lecz Wisła była zawsze w jej obrębie.. Jeśli coś symbolizuje Polskę – to ani Tatry, ani Bałtyk, ani puszcza Białowieska, ani żadne miasto, tylko właśnie Wisła. Nierozerwalny związek! Powiedziano:

Jak ta Wisła nie przepłynie

Tak ta Polska nie zaginie.

[Hough!, to wykrzykuję w tym miejscu ja,  Szalony Kot, Tashunka Myszulek, Nieposkromiony Piewca Wolności, Kot Polski]

I Polska i Wisła są żeńskiego rodzaju i mają kobiecy charakter.

Charakter narodu polskiego jest wiernie wzorowany na Wiśle.

Rozmach nie oparty na środkach – to bezsensowna szerokość Wisły przy chronicznym braku wody [pisał to Zbyszewski przed 1964 rokiem, przyp. mój, Myszulka]; zmienność, niekonsekwencja, histeria – Wisła wciąż zmienia swoje koryto, rzuca się tu, tam, dziś groźna, jutro bezsilna; te zrywy wspaniałe i sromotne upadki - Wisła przybiera, szumi potęgą, po tygodniu ledwo szemrze, utyka co krok w mieliznach; ta kapryśność, ta ciągła, irytująca poza na wielkość, ten brak stateczności, ten wdzięk, ta melancholia, ta nieobliczalność... to cechy polskie i Wisły" (s. 5)

Hm, warto się nad tymi słowami zastanowić. Utykamy w mieliznach, ćwiczymy raz po raz to pozy na wielkość, to pozy na małość, nie pamiętając o przeszłości, ale i nie dbając o przyszłość.

To znaczy nie my, ale – oni.

A przecież historia, bardziej nawet niż język, nad którego upadkiem tak mocno biadałem, nie zna dlugiego trwania. Wszystko się zmienia, to, co wydaje się mocne i niewzruszone, może upaść. I upada zaskakująco łatwo.

Jak pisał dalej Zbyszewski (rozdział "Stanisław Leszczyński, król-emigrant", tamże): "W 13 lat zaledwie po odsieczy wiedeńskiej, największym swym tryumfie wojskowym [jak i wcześniej, zachowuję tu oryginalną pisownię Autora, przyp. mój, Myszulka, Kota], ogromna Polska była takim flakiem, że malutka Saksonia mogła jej narzucić króla" (s. 28). W roku 1696 karty były rozdane, wszystko, co było do przegrania, zostało przegrane. I nie odwróciła tej przegranej ani Napoleońska epopeja, ani Powstanie Listopadowe.

"Tak długo, jak płynie woda w rzekach, trawa jest zielona, a drzewa mają liście, Black Hills będzie na zawsze świętą ziemią Indian Lakota" te słowa w Forcie Laramie podpisał Andrew Johnson w 1868 roku. Woda w rzekach płynęła, ale pokoj nie trwał długo.

Nic nie jest na zawsze? Ale Wisła płynie. Dbajmy o Wisłę!

Dopóki płynie, Polska nie zaginie.

Już grudzień, ale, rocznica wybuchu Powstania Listopadowego była przecież zaledwie parę dni temu. Niewielu o tym pamietalo. A Powstanie było tak niedawno, tak niedawno...

Dbajmy o Wisłę, pamiętajmy o historii.

Bo historia to przyszłość.

Miau!

Sówka55
O mnie Sówka55

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości