"...dużo na mnie naszło rzeczy zapomnianych", Sówka55
"...dużo na mnie naszło rzeczy zapomnianych", Sówka55
Sówka55 Sówka55
751
BLOG

Pamiętnik Myszulka, 72

Sówka55 Sówka55 Rozmaitości Obserwuj notkę 23

 

Rozdział LXXI

"...widzę ich twarze...", refleksje pozornie o pogodzie,

a naprawdę refleksje patriotyczne

ku chwale Powstańców Styczniowych

i przeciw żmijowym językom

 

Zajmowałem się ostatnio tylko chorowaniem i czytaniem o Powstaniu Styczniowym, czyli tym samym co Mama (która jeszcze zajmowała się w tym czasie bezdomnymi Kotami, a więc tym, czym i tak stale się zajmuje). Oprócz tego zajmowaliśmy się jeszcze patrzeniem na śnieg, to biały i błyszczący wesoło, to szary, mokry i brudny, przy czym Mama patrzyła czynnie, często brodząc przez zaspy (i to co z nich zostało, czyli rozlewiska błota), a ja patrzyłem biernie, czyli przez okno. Wydaje mi się, że odkąd władze naszego Miasta (czy ktoś mieszkańców pytał o zgodę?! Nie przypominam sobie!) zaprzestały wywożenia z ulic śniegu, pada go i leży potem coraz więcej - może śnieg doszedł do wniosku, że skoro się go nie wywozi, to tym samym się go zaprasza?

Wcale mi się to nie podoba. Ja i inne Koty na pewno nie zapraszamy śniegu, co oznajmiam stanowczo i głośno. Ale obce wojska też wchodziły na nasze terytorium całkiem nie zapraszane i kwaterowały często u nas nad wyraz długo. Niektóre przez 123 lata, a można uważać nawet, że tych niechcianych gości znosić musieliśmy jeszcze dłużej, bo od 1698 roku, kiedy to po śmierci Jana III Sobieskiego wkroczył do nas elektor saski ze swoim wojskiem. Ze smutkiem myślę, na ile lat zabrano nam wolność i boleję nad bezprzykładną przemocą, którą nas dotknęła.

"Ach, cóż może być piękniejszego nad Myszulka rycerskiego", zanucił ironicznie Mopik. Czytał "Threny i rzeczy rozmaite" Adama Czahrowskiego?! Nie wierzę.

Miałem nadzieję, że śnieg nie zostanie u nas tak długo! Częściowo się ta nadzieja ziściła, bo przyszła odwilż (z zachodu – z Zachodu? - co mnie nie dziwi, choć odkąd w Unii Europejskiej tyle umysłów zaćmiła poprawność polityczna, stałem się okcydentalistą mocno krytycznym) i śnieg się stopił. Ale stopił się brzydko, brudno, brejowato, wiatr odnowy powiał z Zachodu, a u nas śnieżne kryształki zamienił we wszechobecne wschodnie błoto, estetycznie i mentalnie.

Nam tu i teraz, w mieście, i tak jeszcze jest w miarę wygodnie, w miarę ciepło i w miarę zacisznie. A – wyobrażam sobie, jakie to musiało być straszne (choć w tak pięknym otoczeniu) - jeśli po kolana w śniegu brodziło się w lesie, jeśli do własnego dworu nawet po czystą koszulę nie można się było przekraść, jeśli na obrzeżu lasu kwaterowali Kozacy-"wieszatiele" z pikami i nahajkami, a najbliższa wieś wcale, och, wcale, nie była przyjazna. Decyzja o rozpoczęciu każdego powstania była zawsze decyzją heroiczną, ale rozpoczęcie powstania w styczniu, w najbardziej niesprzyjających warunkach pogodowych, z perspektywą długiej jeszcze zimy, a wiec chłodu i głodu... Jakiegoż to wymagało bohaterstwa?!

Chłodu i głodu... Mama opowiadała nam, Dzieciom, opowieść swojego Ojca, a właściwie Babki Ojca, Teofili Tekli, że w Ich majątku w 63 nie zebrano zboża z pól, Kozacy nie pozwolili, i następne zboże wyroslo na tamtym, niezżętym, ludzie przymierali głodem, a Jej, wówczas małemu Dziecku, Żyd karczmarz przemycał "bułeczkę", żeby "Jasnej Panieneczce" ratować życie.

Jasna Panieneczka po latach wyszła za mąż za dużo od Niej starszego Powstańca, który do końca życia z kuferka schowanego pod łóżkiem dwa razy w roku wypłacał żołd swoim dawnym podkomendnym... Nie znam, niestety, ani szlaków, ani szczegółów Jego powstańczej epopei, wiem tylko, że z oddziałem jeździł po wsiach i tropił tych, co wydawali Moskalom Powstańców, i że w miarę upływu lat chodził coraz bardziej pochylony, bo w młodości plecy pikami w jakiejś krwawej leśnej potyczce pokłuli Mu Kozacy.

Okruchy, okruchy, jak mówi Pan Korabita, żal, że tylko tyle tych okruchów się w pamięci Rodziny zachowało...

 

"Jest w duszy polskiej ukryty zakątek,

Gdzie błądzą ciche lat umarłych cienie,

Leży tam kamień grobowych pamiątek,

A pod kamieniem krwawi się Wspomnienie.

A kiedy bliska zbierze się drużyna

I drzwi zamknięte i okna zawarte,

To Polak - kamień duszy swej odklina,

I wydobywa tę krwawiącą kartę..."

 

To Artur Oppman, rówieśnik Piłsudskiego, z pokolenia Dzieci Powstańców, Or-Ot (1867-1931), tak mało dziś pamiętany, tak pisze dalej:

"To, co przeżyło jedno pokolenie,

Drugie przerabia w sercu i w pamięci:

I tak pochodem idą cienie... cienie...

Aż się nastepne znów na krew poświęci!

Wspomnienie dziadów pieśnią jest dla synów,

Od Belwederu do śniegów Tobolska,

I znów przed wnuków grzmi piorunem czynów...

Pieśń, Czyn, Wspomnienie – to jedno: to Polska!"

("Pięciu Poległych", wiersz poświęcony pamięci Ofiar manifestacji 27 lutego 1861 roku, drugiej manifestacji po wielkim zgromadzeniu patriotycznym, jakim byl pogrzeb dzielnej generałowej Katarzyny Antoniny Sowińskiej w 1860 roku, a pierwszej z wielu, w których polała się krew i które wyznaczyły klimat przedpowstaniowej Warszawy).

Pięciu Poległych... Jak wiele w mozaice naszej historii i uczuć, i wydarzeń się powtarza... Manifestacja, w której tych pięciu poległo, rozpoczęła się przed kościołem Karmelitów na Lesznie, jak i poprzednie w trzydziestą rocznicę obchodów Powstania Listopadowego... Nic dziwnego, że na myśl od razu przychodzi "Polonez Kościuszki" Rajnolda Suchodolskiego (autora także "Witaj, Majowa Jutrzenko", po latach sygnału Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa), który zginął w obronie Warszawy we wrześniu 1831 roku, z tak dobrze znanymi słowami:

"...Kto powiedział, że Moskale

Są to bracia nas, Lechitów,

Temu pierwszy w łeb wypalę

Przed kościołem Karmelitów...".

Manifestacje przed kościołem Karmelitów trzewiczkowych na Lesznie zaczynały się kilkakrotnie, sceną dramatycznych wydarzeń stał się też w trzydziestą rocznicę walk pod Olszynką Grochowską kościół Bernardynów (czyli kościół św. Anny na Krakowskim Przedmieściu), tam rozegrała się walka o Krzyż niesiony przez manifestantów, Krzyż, który w końcu wściekle i doszczętnie rozbili Kozacy.

To prawdopodobnie ten właśnie incydent stał się impulsem do wielkiego zgromadzenia z 27 lutego, zakończonego śmiercią pięciu, zapewne przypadkowych – co niczego Ich ofierze przecież nie ujmuje – osób. "Pieśń, Czyn, Wspomnienie", jak pisze Or-Ot, przestrogi i analogie, jak dodaję cichutko ja, Myszulek, Kot, ba, Kot Polski.

"... O miasto moje! O, Warszawo święta!

Skroń zniżam kornie do twoich kamieni,

Bo w każdym głazie czyjaś łza zaklęta,

I krew się czyjaś na każdym czerwieni!

A gdy myśleli, że cię złożą w trumnie,

Że padniesz, ziemią przysypana krwawą,

To ty z uśmiechem, tak hardo, tak dumnie

Męczeński swój krzyż dźwigałaś, Warszawo!..."


Atmosferę tamtych gorących dni opisuje w "Dziedzictwie" Zofia Kossak. Niepokój, wiarę i nadzieję, i przekonanie, że niesprawiedliwość i niewola nie mogą trwać dłużej.

Ja tę wiarę i nadzieję widzę w obliczach  styczniowych Powstańców.

Wiara i nadzieja... To uczucie spowija twarze bohaterów tamtych dni sprzed 150 lat uchwyconych na zdjęciach Karola Adolfa Beyera, fotografa tamtej Warszawy, tak jak twarze na obrazach Grottgera (choć swoje porywające cykle "Lithuania", "Polonia" i "Warszawa" malował On poza obszarem walk powstańczych, bo głównie w Wiedniu, ciężko chory), na obrazach Kostrzewskiego, Pillatiego, Juliusza Kossaka, Matejki, Chełmońskiego, Andriollego i tylu, tylu innych, również tych urodzonych już po upadku Powstania.

Twarze... Czy mocne w wyrazie, czy pełne bólu... zawsze szlachetne, zostające w pamięci, twarze ludzi gotowych do poświęcenia, silnych wiarą w sens obowiązku, na wezwanie którego się stawili, twarze opromienione przekonaniem w wartość wobec życia nadrzędną: tą wartością była Polska, Polska w potrzebie.

Jak pisał Wyspiański w liście do Adama Chmiela (obaj, jak Or-Ot, także z pokolenia Dzieci Powstania Styczniowego):

"I ciągle widzę ich twarze,

ustawnie w oczy ich patrzę -

ich nie ma – myślę i marzę,

widzę ich w duszy teatrze."

Twarze Bohaterów...

I jako kontrapunkt jedna twarz, współczesna wobec tamtych cieni, tkwi mi w pamięci jak cierń, twarz dziennikarza komentującego Katastrofę Smoleńską w filmie National Geographic "Śmierć Prezydenta", twarz pogodna, zadowolona, uśmiechnięta, beztroska. Obojętna wobec śmierci, na ból i cierpienie głucha.

Tamte twarze wielkie, a ta twarz...

W takim świecie żyjemy.

Nie wszyscy, na szczęście. Jest jeszcze "wieczny Duch Narodu", jest i przetrwa.

 

"... Kładą tablicę na samotnym grobie,

Może ją kładą w blaskach słońca wschodu,

Ale, mogiło, zawsze stał przy tobie,

Zawsze pamiętał – wieczny duch Narodu,

On jest skarbnikiem uczuć, które biegną,

Z serc pamiętliwych, z pałaców, z poddaszy...

I nie zapomni z grobów tych żadnego,

Co nic nie mają... prócz pamięci naszej..."
 

Miau!

Gorzkie i dumne miau!.

Sówka55
O mnie Sówka55

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości