Wydawnictwo eSPe Wydawnictwo eSPe
174
BLOG

ks. J. Popiełuszko - "Ludowe Wojsko Polskie"

Wydawnictwo eSPe Wydawnictwo eSPe Rozmaitości Obserwuj notkę 1

 

Ks. Jan Zając (ur. 1945 r.); kapłan Archidiecezji Krakowskiej. Razem z ks. Jerzym odbywał służbę w specjalnej jednostce wojskowej dla kleryków. Obecnie prowadzi Młodzieżowy Ośrodek Rekolekcyjny na Śnieżnicy koło Limanowej.

 

Ludowe Wojsko Polskie

 

Artur Olędzki: Z kleryków utworzono jednostkę piechoty?
 
ks. Jan Zając: Tak. To była pod wieloma względami jednostka nietypowa. Nie dawano nam ani dobrego uzbrojenia, ani pojazdów, mieliśmy stary sprzęt, a musieliśmy ćwiczyć bardzo dużo i solidnie. Przemierzaliśmy pieszo dziesiątki kilometrów. Wiadomo, że nie chodziło tutaj o wyszkolenie wojskowe i nie liczono na naszą aktywność bojową, nic z tych rzeczy. Ta jednostka (i jeszcze dwie niedaleko Szczecina – w Podjuchach i Brzegu nad Odrą) to było narzędzie walki z Kościołem.
Ale dokończę wątek o spotkaniu z ks. Jerzym… Siedział sobie w sali niepozorny żołnierzyk, swoją postawą i spojrzeniem budził od razu zaufanie, więc spytałem, czy łóżko koło niego jest wolne. Odpowiedział, że tak i od razu zapytał, skąd jestem, z której dokładnie jednostki. W bartoszyckim garnizonie były aż trzy jednostki wojskowe, a izba chorych była jedna dla wszystkich. Powiedziałem mu, że jestem z Krakowa, z jednostki kleryckiej. Wtedy on się przedstawił, mówiąc, że i on również trafił do niej, tylko, że z seminarium prymasowskiego (warszawiacy zawsze tak mówili). Przedstawił się jako Alek Popiełuszko.
I od razu pierwszego dnia pobytu w szpitalu, kiedy mieliśmy czas na rozmowy, zauważyłem, że jego znajomość naszej sytuacji była o wiele większa niż moja i innych kleryków z mojego seminarium. Chociaż my też nie mieliśmy wątpliwości, co to za jednostka i po co nas do wojska zaciągają, bo już wcześniej brali od nas chłopaków. Wiedzieliśmy zatem, że to jest nowy etap walki z Kościołem, ale Jurek pewne rzeczy mi ugruntował i otworzył oczy na to, czego się wystrzegać, a także na fakt, że musimy trzymać się razem.
Nasz pobór liczył dobrze ponad 200 kleryków z kilkunastu seminariów w Polsce, z krakowskiego było szesnastu.
Dla mnie było niespodzianką to, że Alek miał na palcu różaniec w kształcie obrączki, z powodu którego zresztą miał potem nieprzyjemności czy nawet doświadczył prześladowań w jednostce. Pokazał mi go i później na tym różańcu modliliśmy się przez kilka następnych wieczorów. Było to zresztą w październiku - miesiącu różańcowym. I nie zważając na to, że inni żołnierze siedzą obok, czytają czy rozmawiają, my dwaj siadaliśmy, każdy na swoim łóżku, twarzą do siebie i półgłosem odmawialiśmy modlitwę.
Miałem okazję poznać go bliżej, gdyż byłem z nim dzień i noc przez tych kilka dni leczenia. Trzeba tu koniecznie nadmienić, że w tej jednostce z zasady nie dopuszczano, żeby żołnierz miał jakąkolwiek chwilę prywatności, czy możliwość spotykania się z kolegą spoza swej kompanii, a Jurek był na innej niż ja. Potem widywałem Jurka w różnych innych okolicznościach. Gdy widziałem, jak jego kompania miała zbiórkę na posiłek czy na jakieś zajęcia, próbowałem wypatrywać go wśród tych mniejszych, w drugiej części szeregu czy kolumny. Czasem go widziałem, jak biegł do dowódcy, bo często dostawał kary polegające na zakazie opuszczania koszar, tzw. ZOK, w związku z czym musiał w pełnym rynsztunku meldować się kilka razy na dzień u oficera dyżurnego. Przy tej okazji był też szykanowany w różny sposób: miał sprawdzaną każdą część garderoby albo rynsztunku, kazano mu posprzątać, wykonać bieg tam i z powrotem lub czołgać się gdzieś po placu, itd. - to był sposób na dokuczenie żołnierzowi.
Zresztą trzeba powiedzieć, że rygor w jednostce był stopniowany: inaczej było w I kompanii (na parterze), inaczej w II - na piętrze, a inaczej jeszcze na drugim piętrze, gdzie była moja – III kompania. Im wyżej, tym ten rygor był większy, i w ogóle nie były do pomyślenia jakieś odwiedziny między kompaniami, czyli między piętrami. Gdybym poszedł w odwiedziny, to musiałbym się zameldować u oficera dyżurnego, wytłumaczyć w jakiej sprawie przychodzę, do kogo, itd. To była absolutna izolacja, wbrew tym wszystkim hasłom o koleżeństwie w Ludowym Wojsku Polskim.
Cały czas trwała walka psychologiczna z nami. Grafik zajęć był bardzo wyśrubowany, żeby żołnierz nie miał czasu na cokolwiek innego poza regulaminowymi obowiązkami. A zajęć mieliśmy mnóstwo (w większości teoretycznych): z różnych dziedzin obronności i walki, polityczne (bardzo zwracano na nie uwagę!). Musieliśmy na świetlicy słuchać audycji, czytać prasę (obowiązkowo Żołnierza Wolności), czy oglądać filmy. Gdy spotkali kogoś czytającego książkę, od razu sprawdzali, co czyta. Nie było wolno mieć więcej niż dwie książki katolickie i to wydane już za władzy ludowej. Wcześniejsze wydania czy skrypty były uważane za literaturę nielegalną i zabierano je do depozytu na czas całej służby. Chodziło o to, żebyśmy w czasie tych dwóch lat w wojsku nie próbowali studiować, co jednak niektórzy robili i przygotowywali się do egzaminów zwłaszcza, gdy byli na niższym roku studiów, kiedy nie było jeszcze bardzo trudnych przedmiotów teologicznych. Było w tej sprawie specjalne porozumienie między biskupami, dlatego można było zdawać egzaminy np. w warmińskim seminarium w Olsztynie. Ja tego nie robiłem, ponieważ podczas poboru byłem na IV roku, a ponadto w naszej kompanii był bardzo surowy rygor.
 

Jakie wrażenie na Księdzu wywarł ks. Jerzy w izbie chorych? On przebywał tam dłużej?
 
 
Tak, dłuższy czas został. Jakie robił wrażenie? Przede wszystkim wrażenie człowieka subtelnego - i z samego wyglądu, ale przede wszystkim dzięki swojemu wrażliwemu wnętrzu. Równocześnie bardzo zdecydowanego, co bardzo rzuciło mi się w oczy, bo niby był taki niepozorny, a jednak w sumie okazał się bezkompromisowy. Był pewny swego i przykład jego postawy później bardzo mi się przydawał, bo taką postawę mieliśmy właśnie zająć - z tym, że różnie potem z tą postawą bywało. Niektórzy się wykruszyli, bo przecież cały czas łamano ludzi i wciągano ich we współpracę. Niektórzy z naszych dali się złapać na przepustki, na różne ułatwienia i po cichu współpracowali. Każdemu zaraz na początku i w następnych latach ludzie ze służb mówili: "Wy, taki zdolny, inteligentny żołnierz, marnujecie się w seminarium. My załatwimy wam studia na każdej uczelni, nawet na politechnice, nawet w czasie trwania roku akademickiego!". Przynajmniej ja i kilku moich kolegów (myślę, że w sumie każdy, choć nikt specjalnie nie „spowiadał się” z tego typu spotkań) przeszliśmy taką rozmowę z politrukiem, tzn. z zastępcą dowódcy kompanii do spraw politycznych. Nie mieliśmy zatem wątpliwości, że trzeba się trzymać razem, tym bardziej, że zastawiano na nas wiele różnych pułapek, które z pozoru wyglądały niegroźnie, np. zajęcia kulturalno-oświatowe.
Mianowicie w okresie zimowym, kiedy było więcej czasu i nie było w terenie „zajęć saperskich” na strzelnicy, w ramach których budowaliśmy łopatami i taczkami ten obiekt (!), był na nas wywierany wielki nacisk, aby się angażować do zajęć kulturalno-oświatowych (tzw. „ k-o”) prowadzonych przez każdy pododdział. Robiliśmy występy słowno-muzyczne z piosenkami i recytacjami. Pamiętam, że z początku pomagałem przy tym i wybieraliśmy poezję bardziej refleksyjną, religijną, np. Asnyka, Rilke’go... Ale zauważyliśmy z czasem, że to jest chytrze wykorzystywane jako element współzawodnictwa między nami, i w sumie - dzielenia żołnierzy. Ci z nas, którzy się do niczego takiego nie angażowali byli przeznaczani do trudnych i ciężkich prac, przyklejano im różne epitety, np. typ aspołeczny, leser, darmozjad... Każdy z dowódców miał za punkt honoru, żeby jak najwięcej żołnierzy wyznaczyć do pracy „k-o”, żeby akurat to jego kompania czy pluton się pokazał najaktywniejszy, zwłaszcza w rocznicę rewolucji, na Dni Leninowskie, czy w święto Wojska Polskiego. Raczej się do tego nie garnęliśmy, tylko, jak już był rozkaz, to coś „na odczepnego” skleciliśmy. Bywały też konkursy piosenki żołnierskiej czy radzieckiej. A chodziło głównie o to, żeby nas czymś zająć. Powstał nawet zespół muzyczny w ramach kompanii, ale uznaliśmy, że to jest za daleko posunięte zaangażowanie, bo później brali nas, kleryków, żebyśmy grali na zabawach oficerom lub na innych imprezach. Później pokazywano nas pozostałym jednostkom, mówiąc: „Proszę bardzo, jak klerycy się produkują, jak się dobrze czują w wojsku!” Próbowaliśmy upilnować to zasadnicze nastawienie: skoro nas wzięto do wojska, bo tego – jak mówiono – „wymaga obronność socjalistycznej Ojczyzny”, wystarczy, że wypełniamy zasadnicze obowiązki służby wojskowej. I nic poza tym!
Trzeba tu mocno podkreślić, że pobór kleryków do wojska był bezprawiem. Dokonywano go wbrew porozumieniu między państwema Kościołem. Już za czasów Gomułki, w latach pięćdziesiątych były ustalenia, że klerycy są zwolnieni ze służby wojskowej a księża przenoszeni sa do rezerwy, chyba, że są w wojsku kapelanami, co było rzadkością. Tymczasem już w początkach lat sześćdziesiątych brano wyrywkowo kleryków do różnych jednostek.
 
CAŁOŚĆ W KSIĄŻCE:  KSIĄDZ JERZY POPIEŁUSZKO. SPOTKANIA PO LATACH. WYWIADY

Artur Olędzki "Ksiądz Jerzy Popiełuszko. Spotkania po latach. Wywiady" Książka objęta patronatem medialnym Salonu24. Autor jest blogerem salonu24 i, jak sam mówi, bez salonu24 tej książki by nie było. Książka ukaże się pod koniec maja 2010 roku.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości