Wydawnictwo eSPe Wydawnictwo eSPe
571
BLOG

ks. J. Popiełuszko - "Chrześcijaństwo praktyczne"

Wydawnictwo eSPe Wydawnictwo eSPe Rozmaitości Obserwuj notkę 0

 

 

Wojciech Bąkowski (ur. 1956 r.); lekarz reumatolog, udzielał się w duszpasterstwie studentów medycyny prowadzonym przez ks. Jerzego Popiełuszkę. Obecnie praktykuje w Łomży.

 

 

Artur Olędzki: Jak jak Pan postrzegał jego dorastanie do roli najważniejszej, prawie że proroczej?

 

Wojciech Bąkowski: To jest dobre pytanie i myślę, że wszyscy w pewnym sensie mamy ten dylemat. Po pierwsze: każdy z nas ma swoje wyobrażenie o wielkości, jak również o prywatności ks. Jerzego. Chociaż on był naszym duszpasterzem, prawie jakby profesorem, to też był jak starszy kolega. Ksiądz Jerzy był takim starszym bratem.

Zawsze będę miał dwa obrazy ks. Jerzego, który z osoby prywatnej stał się nagle osobą publiczną. My także musieliśmy przez tę zmianę przejść i tak naprawdę zmierzyliśmy się z tym dopiero po 19 października 1984. Dlaczego? Dlatego, że ciągle żyliśmy w tym dualizmie jego osoby: starszego brata i postaci publicznej.

Fakt jego popularności cieszył tak jego, jak i nas. Mieliśmy z tego nawet pewną satysfakcję. Kiedy zaczęły się nawrócenia, chrzty, kiedy przestaliśmy się mieścić w dolnym i zaczęliśmy się spotykać w górnym kościele u św. Stanisława Kostki, to on był tym bardzo poruszony.

 

Ale w takim sensie, że coraz więcej ludzi wraca do Ewangelii?

 

Tak. Dziękował nam, nazywał nas współpracownikami. Jak rozstawaliśmy się, to dziękował za każdy, najdrobniejszy udział. Dopiero w tym roku tak naprawdę sobie przypomniałem to jego dziękowanie za cokolwiek, co ktoś dobrego zrobił.

 

Pan wspomniał  przed nagraniem, że jemu się wiele rzeczy nie udało. Co mógłby Pan wymienić?

 

Czy fakt śmierci w trzydziestym siódmym roku życia to jest sukces? Poza tym to, co się stało z polskim lecznictwem i to, co się jeszcze będzie działo (w sensie organizacyjnym). Może gdyby udało mu się bardziej dotrzeć do sumień jego wychowanków, pielęgniarek, lekarzy, czy za życia, czy po śmierci, to myślę, że nie mielibyśmy tak fatalnego lecznictwa, jakie mamy. To jest teza, pod którą mogę się podpisać ja, Wojciech Bąkowski, lekarz reumatolog. I niech to idzie w świat, proszę bardzo.

 

Ma Pan na myśli to, że gdyby środowisko żyło bardziej duchem tych konwersatoriów, gdyby było bardziej dla drugiego, to mielibyśmy inną służbę zdrowia?

 

Tak mi się wydaje. Myślę również, choć nie śmiem aż tak dalece sięgać, że gdybyśmy szczerzej uwierzyli w jego przesłanie i w jego chęć zmieniania Polski, może ta Polska byłaby też inna?

 

Tak a propos tego, co Pan mówi. Mam tu przed sobą fragment jego wypowiedzi: "Każdy musi - zaznacza ks. Jerzy - zacząć od siebie. Potem niech wpłynie na kolegów, rodzinę, a wówczas ta wewnętrzna rewolucja nie tylko zmieni nas samych z niewolników w ludzi wolnych, ale także zaowocuje prawdziwą, wolną Polską". Z tego fragmentu wynika, że jemu chodziło wpierw o to, aby człowiek przemienił się dzięki Ewangelii, a i im więcej byłoby takich ludzi, tym bardziej zmieniałoby się otoczenie, Polska. Na tym polegał „sen o wielkości” ks. Jerzego?

 

To była jego droga, tak. Pamiętam, że po jednym z jego kazań, dosyć ostrym, spytałem go: „Co teraz będzie?” (mając na myśli ewentualne represje). Odpowiedział mi: „Wiesz, mnie to nie interesuje. Jeżeli komuś będzie lżej przeżyć jutrzejszy dzień w pracy po tym, co dzisiaj usłyszał na kazaniu, to już jest dla mnie wystarczająca zapłata”.

Przyznam szczerze, że my byliśmy troszeczkę nadto rozpolitykowani, liczyliśmy na jakieś działania zewnętrzne. Zdawało nam się wtedy, że my jesteśmy w porządku, to jacyś „inni” nie są w porządku - ci, którzy za nas decydują. Byliśmy po tej „lepszej stronie”, która na dodatek nie miała nic do powiedzenia. Czekaliśmy, że wyjdzie z Kościoła jakaś iskra albo nastąpi jakiś kataklizm światowy, które przemienią owych „onych”. O swojej przemianie myśleliśmy raczej mało.

 

Po jakim czasie Pan odkrył słuszność sposobu myślenia ks. Jerzego?

 

Dopiero teraz, grubo po 1989 roku. Teraz szczególnie staram się w miarę, na ile potrafię, zachowywać porządnie. I chciałbym, żeby mój bilans zysków i strat był taki, żeby nie przynieść jemu wstydu. Żeby nie mówiono: „To też jeden z jego uczniów. On też tam był, a jak on się zachowuje!”.

Duszpasterstwo ks. Jerzego skończyło się, w sensie realnym, 18 października 1984 roku. W tamtym momencie powinienem już być chyba na tyle dorosłym, żeby wszystko rozumieć. Okazało się jednak, że pewne rzeczy rozumie się dopiero w określonym kontekście. Zresztą dowodzi tego poniekąd pewna anegdota. Kiedyś przyszedłem do jego grobu. Nikogo ze znajomych nie spotkałem, za to natknąłem się na jakąś grupę pozawarszawską, która pełniła dyżur w parafii. Po modlitwie stałem parę chwil nad grobem w skupieniu. Zauważyła mnie pewna starsza pani, będąca na służbie przy tym właśnie grobie i zaczęła ze mną rozmowę. I taką piękną historię mi opowiedziała o ks. Jerzym! W pewnym momencie stwierdziła: „Wie pan co, ja ks. Jerzego nigdy nie widziałam. Dopiero po jego śmierci tutaj przyjechałam i odtąd przyjeżdżam co miesiąc, ale jak by pan trafił na kogoś, kto go znał, to on by dopiero panu opowiedział!”. [śmiech]

 

I co, uświadomił ją pan?

 

Nie, bo jakbym się przyznał, że go znałem, to byłoby jej przykro. A pięknie ks. Jerzego odbierała i znała wiele szczegółów z jego życia. Mogłaby być przewodniczką pielgrzymek.

 
Otworzyła panu na coś oczy?

 

Że istnieje kult! Że ludzie, którzy go nie znali, są nim jednocześnie tak zafascynowani, że tutaj przyjeżdżają z daleka i są szczęśliwi, że mogą to zrobić.

 

 CAŁOŚĆ W KSIĄŻCE:  KSIĄDZ JERZY POPIEŁUSZKO. SPOTKANIA PO LATACH. WYWIADY

Artur Olędzki "Ksiądz Jerzy Popiełuszko. Spotkania po latach. Wywiady" Książka objęta patronatem medialnym Salonu24. Autor jest blogerem salonu24 i, jak sam mówi, bez salonu24 tej książki by nie było. Książka ukaże się pod koniec maja 2010 roku.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości