Papież Franciszek jest gadułą i ta cecha wyraźnie wprawia Go w dobry nastrój.
Gdyby jeszcze ilość wypowiadanych słów szła w parze z ich jakością i sensem, mógłby oszczędzić wielu konsternacji, jakie często wywołują wśród wiernych jego wypowiedzi.
Wiele z głoszonych przez Niego moralnych połajanek jest zapewne, teoretycznie słusznych w określonych sytuacjach, ale nie uniwersalnych we współczesnym, skomplikowanym świecie.
Na przykład ostatnia wypowiedź Papieża: „Jeśli nie przyjmujemy potrzebujących, nie jesteśmy chrześcijanami i nie zostaniemy przyjęci do Królestwa Niebieskiego”, - może krzywdzić wielu chrześcijan. Nie każdy musi gościć u siebie potencjalnego agresora.
Duchowny, piastujący najwyższy stopień w hierarchii kościelnej powinien orientować się trochę w geopolityce i unikać postrzegania wydarzeń w jednym aspekcie, w czerni lub bieli. Dawno temu, gdy Kościół rządził znaczną częścią świata, duchowni byli bardziej odpowiedzialni za słowo. Dziś, jak widać, równoczesne odgrywanie świętego i chęć udziału w wielkiej polityce wywołuje tylko uciechę lewaków i konsternację wielu chrześcijan. Aby tylko nie przekroczyć granicy śmieszności, Wielebny Franciszku.
Chciałbym nieśmiało zwrócić uwagę, że moim zdaniem działalność głowy kościoła w dziele czynienia dobra, pokoju i sprawiedliwości, powinna bardziej skupić się na przekonywaniu możnych tego świata, polityków, starszych braci w wierze, do przywrócenia pokoju w rejonach naszego globu, które podpalili, niż, z całym szacunkiem, na całowaniu stóp imigrantów.