Nieudolny rząd PO-PSL sięga do kieszeni Polaków wszelkimi możliwymi sposobami. Kolejnym pomysłem Vincenta jest podwojenie stawek mandatów za najdrobniejsze nawet wykroczenia drogowe.
O tym, że nie ma to nic wspólnego z bezpieczeństwem drogowym (mimo kłamliwych deklaracji Sławomira Nowaka i Jacka Cichockiego) świadczy fakt, że dwukrotnie zostaną podniesione stawki mandatów nawet za wykroczenia tak błahe, jak nieposiadanie przy sobie prawa jazdy lub dowodu rejestracyjnego, nawet, gdy ktoś po prostu zapomniał ze sobą taki dokument wziąć, jak również fakt, że Vincent już w zeszłym roku z góry założył określony dochód z mandatów (zaplanował, że będzie tego 2,5 mld zł w 2013 r.).
O tym, że podwyższanie mandatów nie poprawi też nijak bezpieczeństwa drogowego, świadczą fakty empiryczne, które całkowicie obalają tezę o tym, jakoby sposobem na poprawę bezpieczeństwa na drogach było podwyższanie mandatów i zwiększanie liczby fotoradarów.
Przypominam wszystkim, że w nauce jedyną miarą prawdziwości danej tezy jest jej zgodność z faktami empirycznymi (czyli faktami z praktycznego życia, z realnego świata). Jeżeli jakiejś tezie przeczą fakty praktyczne, to choćby była ona w teorii kryształowo logiczna, jest błędna i funta kłaków warta.
I tak jest z bzdurną tezą o tym, jakoby wyższe kary zmniejszały częstotliwość popełniania wykroczeń i przestępstw.
Pomysł zmniejszania jej poprzez wyższe kary nie jest nowy. Jest stary jak świat i próbuje się go realizować od początków ludzkości (patrz np. kodeks Hammurabiego czy też prawo karne starożytnego Rzymu). Gdyby jednak była to metoda skuteczna, to wszelka przestępczość powinna już dawno temu zniknąć. Tymczasem tak się nie stało, a przestępczość jest najwyższa właśnie tam, gdzie kary są najsurowsze - w Chinach, Indiach, Rosji itd.
W Polsce podwyższa się od wielu lat mandaty, a mimo to, częstotliwość wykroczeń i wypadków (w tym śmiertelnych) na drogach nie maleje (wg statystyk KGP, nawet rośnie: podczas ubiegłej majówki zginęło o 11 osób więcej, niż podczas majówki zeszłorocznej). Kilkanaście lat temu z dnia na dzień wysokość mandatów podniesiono 10-krotnie, a mimo to bezpieczeństwo na drogach nie poprawiło się ani o jotę. Wprowadzono też punkty karne (i od tego czasu podniesiono ich wysokość za najróżniejsze wykroczenia) - żadnego skutku.
Ale polskim politykom nie chodzi o poprawę BRD - mają to w nosie. Im chodzi wyłącznie o sięgnięcie do kieszeni obywateli. Pamiętajcie Państwo: gdy nie wiadomo o co chodzi, to znaczy, że chodzi o pieniądze.
Są tacy, którzy kłamliwie twierdzą, że mandaty w krajach zachodnich są wyższe niż w Polsce i dlatego tamtejsze drogi są bezpieczniejsze. Jest to totalna bzdura obnażająca tylko głupotę i ignorancję tych, którzy ją głoszą.
O ile w kilku krajach zachodnich mandaty są - jeśli na same tylko stawki patrzeć - wyższe niż w Polsce (choć nie we wszystkich, o czym niżej), to głosiciele powyższej bzdurnej tezy skrzętnie pomijają fakt, że na Zachodzie przeciętne zarobki są również wyższe niż w Polsce - kilkakrotnie wyższy. Przeciętny Niemiec, Francuz i Brytyjczyk zarabia kilka razy więcej od przeciętnego Polaka. Dla niego stawka mandatu w jego kraju nie jest wysoka - zapłaci i pojedzie dalej.
Na Zachodzie mandaty - proporcjonalnie do zachodnich zarobków - wcale nie są wyższe niż w Polsce. Gotów jestem zaryzykować nawet stwierdzenie, że mogą być (propocjonalnie do zarobków) niższe. (Nigdy jak dotąd nie ukazało się żadne studium na ten temat.)
W Australii na przykład mandaty są wysokie... ale tylko według polskich standardów, bo dla przeciętnego Australijczyka mandat australijski to śmieszna kwota.
W Wielkiej Brytanii za większość wykroczeń obowiązuje obecnie stawka 60 funtów, czyli ok. 300 zł - znacznie mniej niż maksymalna stawka polskiego mandatu... przed podwyżką taryfy. Brytyjczycy zamierzają teraz to podwyższyć... do 90 funtów, czyli 450 zł, nadal mniej niż maksymalna stawka polskiego mandatu.
Owszem, dla Polaka 300 czy 450 zł to dużo, ale dla przeciętnego Brytyjczyka 60 czy nawet 90 funtów to mało.
To obala kolejną tezę - jakoby na Zachodzie mandaty były dużo wyższe niż w Polsce.
Niektórzy za wzór podają Niemcy i obowiązujące tam mandaty za przekroczenie prędkości. Ale po Niemczech jeździ się głównie autostradami (cały kraj jest pokryty siecią autobahnów), które ponadto - w odróżnieniu od większości polskich autostrad, są bezpłatne. Na niemieckich autostradach NIE MA żadnych ograniczeń prędkości dla samochodów osobowych, więc jak można łamać ograniczenia, których NIE MA?
Kretyni, którzy głoszą obalone tutaj przeze mnie tezy, nie potrafią odpowiedzieć na to pytanie.
Na koniec należy jeszcze raz jasno powiedzieć: obecnemu rządowi wcale nie chodzi o poprawę bezpieczeństwa drogowego. Oni mają to w nosie. Obecnemu rządowi chodzi wyłącznie o wyciągnięcie większej ilości pieniędzy z kieszeni obywateli, w tym wypadku z ulubionych kozłów ofiarnych tego rządu, czyli kierowców. Nieudolny, marnotrawczy rząd PO-PSL ani nie potrafi, ani nie chce zmniejszyć wydatków państwowych (które odpowiadają za rosnący wciąż deficyt budżetowy i dług publiczny), dlatego sięga znowu do kieszeni obywateli.
Konieczna jest masowa akcja obywatelskiego nieposłuszeństwa - nieprzyjmowania mandatów - oraz odsunięcie tego rządu od władzy.
Nie toleruję na blogu żadnych komentarzy chamskich, obraźliwych, ani zawierających argumenty ad personam.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka