Stefan Sękowski Stefan Sękowski
161
BLOG

Swoboda debaty ulicznej

Stefan Sękowski Stefan Sękowski Polityka Obserwuj notkę 0

Nie zgadzam się z kierunkiem, w którym Marek Jurek chce rozszerzyć władzę samorządów. Udzielanie samorządom prawa do zakazywania zgromadzeń podług swego światopoglądu czyni z prezydentów miast udzielnych panów na włościach.

Marszałek Marek Jurek stwierdził wczoraj, że odpowiednie władze samorządowe powinny zakazać ruchowi Janusza Palikota przeprowadzenia pikiet pod siedzibami biskupów, którzy krytykowali polityków wspierających in vitro. To już drugi raz, gdy były marszałek sejmu stwierdza, iż władze samorządowe powinny aktywnie wpływać na kształt, nazwijmy to roboczo, debaty ulicznej w Polsce. Na początku października skrytykował wyrok Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego, który zakazał warszawskiemu ratuszowi zakazywania przeprowadzenia Marszu Wyzwolenia Konopii w Warszawie. – To kolejny zamach na wolność samorządu w Polsce. Oni mają „prawo” manifestować, a my mamy prawo przyglądać się – albo siedzieć grzecznie w domu – pisał Marek Jurek na swoim koncie na Facebooku.

Z tej wypowiedzi wynika, że polityk chciałby rozszerzyć kompetencje samorządów w Polsce. Nasze prawo jednak nie nakazuje obywatelom ubiegać się o zgodę na organizację zgromadzenia. My mamy jedynie obowiązek zgłosić chęć przeprowadzenia pikiety, manifestacji czy happeningu w siedzibie gminy. Ratusz ma zaś obowiązek przyjąć nasz zamiar do wiadomości i ewentualnie, na naszą prośbę, zabezpieczyć przebieg zgromadzenia.

Nie zgadzam się z kierunkiem, w którym Marek Jurek chce rozszerzyć władzę samorządów. W tym przypadku nie chodzi o to, by gmina, zgodnie z zasadą subsydiarności, przejęła część praw i obowiązków od wyższego szczebla samorządu, czy władzy centralnej. Chodzi o to, by miała możliwość ograniczenia obywatelom prawo do manifestowania swoich poglądów. Zresztą, na podstawie arbitralnych kryteriów. A to prowadzi do sytuacji, w której burmistrzowie, prezydenci miast, czy ich podwładni, stają się udzielnymi książętami na włościach.

Argumentem za tym, by zakazać Palikotowi czy zwolennikom legalizacji marihuany manifestowania nie może być to, że oba zgromadzenia stanowią zagrożenie dla bezpieczeństwa publicznego. Happening pod kurią biskupią można co do formy (bo nie co do treści) porównać co najwyżej do pikietowania przez prawicowe młodzieżówki siedzib postkomunistów w latach 90-tych XX wieku, czy corocznych wieców pod domem gen. Jaruzelskiego. A „Marsz Tysiąca Blantów”? No cóż, poparcie dla legalizacji trawy nie musi pociągać za sobą zaciągania się podczas manifestacji. Abstrahując od tego, że oddziaływanie marihuany na zachowanie człowieka nie zwiększa zagrożenia dla bezpieczeństwa publicznego podczas Marszu w większym stopniu, niż opuszczenie stadionu piłkarskiego przez kibiców dwóch zwaśnionych drużyn.

Ale mamy jeszcze jeden aspekt sprawy. Jeśli zakażemy pikietować Palikotowi kurii biskupich, to jest tylko kwestią czasu, kiedy po legalizacji zabijania nienarodzonych dzieci będzie się zakazywać obrońcom życia odwodzić pod klinikami aborcyjnymi matki od ich morderczej decyzji. W imię bezpieczeństwa publicznego. I nie będzie można przeciwko temu zaprotestować – w imię wolności samorządu w Polsce, oczywiście.

Każda możliwość zakazywania jest fajna, dopóki to „MY” jesteśmy u władzy i zakazy wydawane są według naszego światopoglądu. Gorzej, gdy u władzy są „ONI” i na podstawie uprawnienia, które sami sobie nadaliśmy, zakazują nam zachowań, które wydają nam się oczywiste.

Znając proporcje między „Marszem Wyzwolenia Konopi” i wygłupami posła ze świńskim ryjem, a wydarzeniami, które za chwilę przytoczę: dziwię się, że taką postawę wobec swobody zgromadzeń prezentuje były działacz Ruchu Młodej Polski. Ta organizacja w latach komunizmu organizowała zakazywane i rozgramiane przez milicję obchody rocznicy Konstytucji 3 Maja i odzyskania niepodległości. Wtedy wolność była po „ICH” stronie.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka