Pranie brudów związanych z raportem MAK na forum międzynarodowym z całą pewnością okaże się niewyobrażalną wręcz kompromitacją Polski przy bardzo marnych szansach udowodnienia czegokolwiek Rosji.
Wyciągnięcie raportu MAK dot. katastrofy smoleński do omówienia na szerokim forum międzynarodowym jest najgorszym z możliwych rozwiązań. Rzeczywiście, zawiera on pewne braki (zresztą nie ma raportów idealnych). Ale zadajmy sobie pytanie – co jest możliwe do osiągnięcia? Strona polska w żaden sposób nigdy nikomu nie udowodni, że choćby jedna z osób na wieży kontrolnej miała choćby 0,1 prom. alkoholu czy coś takiego. Nawet podważenie analizy krwi generała Błasika nie będzie miało najmniejszego wpływu na ocenę działań polskiej załogi. W najlepszym dla polskich polityków razie osiągnie się zawarcie w jakimś dokumencie rozważań w stylu „a co by było gdyby…” czyli „a co by było gdyby kontroler nawet wbrew instrukcjom, działając w stanie wyższej konieczności i wybierając mniejsze zło, wydał zdecydowany i jednoznaczny zakaz lądowania?”. Będzie to jednak, podkreślam, wyłącznie gdybanie, gdyż nawet najtęższy umysł nie jest w stanie uzasadnić takiego wywodu i udowodnić, że załoga TU-154 (która już od dłuższego czasu łamała przepisy) akurat w tym momencie zachowała by się inaczej. Mówiąc szczerze, bardzo w to wątpię, zwłaszcza że taka komenda była by bezprawna – równie dobrze możemy przypuszczać, że w tej sytuacji pilot przełączyłby radio np. na „Trójkę”. Gdybanie z kolei nie może być podstawą do oskarżenia kogokolwiek o cokolwiek i wyciągania jakichkolwiek konsekwencji. Nawet gdyby się udało nagłośnić problemy w samym dochodzeniu (opieszałość przy przekazywaniu dokumentów czy zasłanianie się tajemnicą wojskową) nie będzie miało to najmniejszego wpływu na ocenę katastrofy jako takiej – wszak samolot się rozbił w kwietniu nie dlatego, że jego wrak w sierpniu leżał na lotnisku. Czyli zyskać możemy, mówiąc wprost, bardzo niewiele – najwyżej trochę podmoczymy reputację MAK, choć swojej już nie naprawimy.
Ale już potencjalne straty dla strony polskiej są trudne do oszacowania. Przy czym będą to straty już nie tylko wizerunkowe, ale wręcz mające daleko idące konsekwencje prawne i materialne. Jak napisałem w notce „Czego nie słyszymy w mediach ale przeczytamy w raporcie MAK” w tym raporcie znajdziemy stwierdzenia wprost mówiące o łamaniu prawa przez dowództwo 36 pułku – mówię tu o fałszowaniu dokumentacji co najmniej jednego pilota, o dopuszczaniu do lotu samolotu, który nie miał dokumentów dopuszczających go do lotu, o braku obowiązkowych ubezpieczeń, o nawigatorze, który nie miał zezwolenia na samodzielne latanie… Strona rosyjska (Bogu dzięki…) taktownie zostawiła te wątki raportu „za kadrem”. Ale czy aż tak wyrozumiała będzie gdy poddamy raport szczegółowej analizie za granicą? Przepraszam, ale czy aż tak bardzo chcemy by cały świat się dowiedział, że polskie rządowe samoloty i ich załogi latały NIELEGALNIE?! Czy aż tak bardzo chcemy by nagle do Warszawy zleciały się wszelkie możliwe komisje międzynarodowe do przeprowadzenia szczegółowego sprawdzenia dokumentacji wszelakiej? Czy aż tak bardzo chcemy by każdy rejs polskiego samolotu za granicę był witany pobłażliwym uśmieszkiem w stylu „ciekawe, czy już kupili polisę, czy może pożyczyć im kasę na OC?”. Dziś można mówić najwyżej o bałaganie, ale wówczas trzeba będzie się tłumaczyć z łamania prawa – to nie będzie ani przyjemne, ani łatwe.
Dlatego lepiej będzie jednak zostawić MAK-owe MAK-owi. Dobrze będzie zrobić zapowiadany przez ministra Millera „surowszy” raport. I naprawdę zamknąć sprawę. Bo jeśli dziś poseł Kłopotek czuje się jakby mu ktoś dał w twarz, to jak się poczuje gdy cały świat się dowie tego, co napisałem wyżej? A jak mniemam, tego typu smaczków może wyjść znacznie więcej. A więc ciszej nad tym „ruskim” raportem.