Wiktor Świetlik Wiktor Świetlik
3585
BLOG

Wygrali niegłosujący?

Wiktor Świetlik Wiktor Świetlik Polityka Obserwuj notkę 13

Od rana telewizyjne redaktorstwo i profesorstwo zamartwia się na antenach tym „jak jest źle” w kolejnych krajach europejskich. Zło to oczywiście tak zwani „eurosceptycy”, czyli grupa, w przypadku której do jednego wora wrzuca się swojskiego ekscentryka i skandalistę Korwina, francuskich nacjonalistów, szołmena Farage'a i jakiegoś Niemca, który zdaje się odwołuje się do alternatywnego modelu zjednoczenia wdrażanego przez jego rodaków w pierwszej połowie 20 wieku. Przebija wyraźny, niedopowiedziany smutek z jeszcze jednego powodu – dramatycznego wahnięcia, do którego doszło w nocy, przez które nie można na żółtym pasku nieustannie wyświetlać radosnej wieści, że „PO wygrała wybory”.

Otóż uważam, że jest jeszcze „gorzej” niż w tych trwożnych diagnozach. Grupą, która oddała najwięcej głosów (nie tylko zresztą w Polsce) są przeciwnicy Parlamentu Europejskiego, przynajmniej w obecnej formule – czyli ci, którzy nie głosowali wcale. Uwzględniając, że frekwencja wyniosła mniej więcej połowę najniższych frekwencji w krajowych wyborach parlamentarnych, jest ich u nas zdecydowanie więcej niż głosujących na którąkolwiek z list. Głównonurtowcy wszystkich przeciwników PE określają jako eurosceptyków. To oczywista bzdura. Niechęć do PE w obecnej formie może być owszem przejawem niechęci do projektu zjednoczeniowego w ogóle, ale może być efektem niechęci do jego formy, ba, może być wręcz powodowana najgłębszym euroentuzjazmem. Sądzę, że za „niegłosem” stało kilka nader logicznych i słusznych przesłanek nawet jeśli nie głosujące osoby uświadamiały sobie tylko część z nich albo kierowały się intuicją. Po pierwsze, że nie chcą głosować na coś o czym niewiele wiedzą. Przekaz na temat europarlamentu i jego działań to z reguły fanatyczny, bezrefleksyjny entuzjazm w stylu pani deputowanej Thun. Ewentualnie, równie totalna krytyka dowodząca w niewyszukany sposób, że PE jest narzędziem diabła. Właściwie samą jakąkolwiek dyskusję o kształcie europejskiej władzy ustawodawczej, o jej reformie, odpuściły sobie wszystkie duże partie. No bo jak krytykować coś, do czego się samemu kandyduje, i jak chcieć zmieniać system, z którego się czerpie?

Wysyłanie do Brukseli sportowców, celebrytów, bohaterów „Tańca z Gwiazdami”, było jasnym sygnałem, że partie polityczne nie traktują PE poważnie, i że osoby te będą miały nikły wpływ na cokolwiek, za to będą bardzo dużo kosztować podatnika. Nie trzeba być specjalistą politologiem, by zauważyć, że Tomasz Adamek albo Otylia Jędrzejczak w kontakcie w komisji europarlamentarnej z lobbistami i posługującymi się specjalistycznym językiem urzędnikami z Komisji Europejskiej mogą co najwyżej przytakiwać głową. Podobnie uczyni to zresztą większość ich kolegów. Myślę, że jest to zgodne z intuicją dużej części niegłosujących, nawet jeśli w detalach inaczej to sobie wyobrażają.

Intuicja ta – a moim zdaniem – to ona mogła wielu ludzi odwieść od głosowania, jest w gruncie rzeczy bliska prawdy. Absurdalnie kosztowny europarlament staje się coraz bardziej mechanizmem, poprzez który euromenadżerowie z Komisji Europejskiej korumpują elity polityczne krajów unijnych w zamian za co utrzymują one pozory systemu przedstawicielskiego dla coraz mniej demokratycznego, a zarazem coraz bardziej podporządkowanego największym europejskim rządom organizmu politycznego. Wiem, że nie wszyscy świadomie nie głosujący podpisali by się dokładnie pod przydługim i pretensjonalnie przemądrzałym zdaniem, które napisałem powyżej (sorry!), ale zapewne większość podpisała by się pod kilkoma innymi, które ono zawiera. Że europarlament nie ma wpływu na ich życie. Że nie wiedzą o co w nim chodzi. Że nie jest istotny. Że jest drogi. Że dla wielu jest synekurą. Że nie jest taki, jaki powinien być. Niektóre z tych osób mogły zauważyć jeszcze jedno: że mechanizm tak działa, że błyskawicznie trawi swoich przeciwników albo osłabiając ich „eurosceptycyzm”, albo zmieniając ich w kabareciarzy, złośliwych błaznów, w najgorszym wypadku eurostraszaków („zobaczcie kto będzie rządzić, jak nas nie wybierzecie”) - pewnie taki będzie los ekipy zwycięskiej we Francji ekipy Marine Le Pen. Każdy ma swoją rolę w tym małym ekosystemie, co de facto uniemożliwia jakiekolwiek jego zmiany.

Ja sam głosowałem, ale uważam, że niegłosowanie mogło być roztropną decyzją. Przypomina to trochę sytuację w nieuczciwie przeprowadzanych wyborach czy referendach o z góry wiadomym wyniku, kiedy każda forma udziału w nich je uwiarygadnia. Głosuje się wtedy niską frekwencją.

Jaki wniosek z tego wyniosą europejskie elity polityczne? Niestety, taki jak zawsze (i dlatego o niegłosujących piszę, że oddali najwięcej głosów, ale nie że zwyciężyli). Mamy kryzys demokracji w Europie więc trzeba go pokonać. A więc potrzeba będzie jeszcze więcej pieniędzy – na to, by „promować” europarlament, a także na to, by uświadamiać rolę „faszystów”, do których zaliczają się wszyscy, bez względu czy są neonazistami, nacjonalistami, czy po prostu konserwatystami lub liberałami, chcącymi, by PE był efektywniejszy i tańszy. Kryzysy demokracji przecież – zdaniem wspomnianych elit – nigdy nie polegają na degeneracji systemu, a zawsze polegają na degeneracji elektoratów.         

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka