Sylwia Milczarek
Sylwia Milczarek
Sylwia-Milczarek Sylwia-Milczarek
849
BLOG

Kogo oni się boją?

Sylwia-Milczarek Sylwia-Milczarek Polityka Obserwuj notkę 26

Kiedyś działali bezbronni wobec aparatu państwowego z nieposkromioną, imponującą odwagą. Sami przeciwko czołgom, inwigilacji, ówczesnemu „prawu”, medialnej propagandy. Mieli siebie, dalekie poparcie Zachodu, od czasu do czasu nocleg w parafii, trochę dolarów na konspirację przesłanych przez Polonię. Ryzykowali kariery, utratę pracy zawodowej, zdrowia, rodzin i życia.

Dzisiaj, w wolnej Polsce, nie chcą podawać swoich personaliów. Kogo dzisiaj się boją działacze „S” z lat 80-tych? Swoich dawnych kolegów stojących dzisiaj przy władzy, przy korycie?
Ta rocznica obfituje w popisy publicystyczne zatytułowane „zdrajca generał”, „precz z komuną”, „co robiłem wtedy” itd.  Wszystko to jest bardzo ciekawe. Chciałabym od siebie coś dodać. W ten sposób uczcić ofiary komunizmu.
Nie robiłam wtedy nic ciekawego, byłam za mała. Nie przeraziłam się brakiem Teleranka, bo wolałam książki od telewizora i nie oglądałam Teleranka.  Nie mam nic ciekawego do powiedzenia od siebie na temat Stanu Wojennego.
Pomyślałam, że zrobię wywiad z kimś, który w tym uczestniczył.  Przejrzałam FB, znalazłam Pana X. Mówiąc szczerze ujął mnie swoim emocjonalnym podejściem do tej sprawy.  Nie mogę jednak pojąć, czemu nie chce abym podała jego personalia. Kogo boi się dzisiaj, w wolnej Polsce?

Pan X zgodził się opowiedzieć mi swoją historię. Jednak prosił abym wykreśliła te dane, które mogłyby kogokolwiek naprowadzić na trop, kim jest.

S: Zainteresował mnie pana wpis o obchodach solidarnościowych, byłam wtedy małym dzieckiem, teraz mam 40 lat, ale wiele pamiętam z tamtego czasu…

Pan X: Ja doznałem łaski osobistego uczestniczenia w wydarzeniach lat 80-tych od samego początku…,  od pierwszego dnia, a zaraz potem w Solidarności… Mam z tamtego okresu stosunkowo bogate doświadczenia i przeżycia poprzez własne uczestnictwo.

S: Ja to przeżywałam, jako zmieniające się dzieciństwo, w którym nagle wszystkiego zabrakło i trzeba było odbywać pielgrzymki po cokolwiek. Nagle wyłączył się program w telewizji, a później puszczono bajkę – „13 piórko Eufemii” – dziwna bajka… Muszę ją odnaleźć i obejrzeć jeszcze raz.

Pan X:Tak… Trzeba wracać do wspomnień… Trzeba o tym wszystkim pamiętać, a przede wszystkim o ludziach… O ludziach, jacy byli wtedy… Jacy są dzisiaj… Coraz więcej dowiadujemy się dzisiaj, dlaczego tak wielu z nich było wtedy takimi – jak np. Geremek… Proszę obejrzeć nagranie z wczorajszego dnia programu Janka Pospieszalskiego.

S: Przeczytałam artykuł na niepoprawnych i obejrzałam wskazany mi film… Bardzo dziękuję – skłania do refleksji… A jak pan wspomina tamten dzień?

Pan X: Tamten dzień i tamte czasy wspominam bardzo osobiście i bardzo tragicznie.

S: Rozumiem, że mam nie pytać…

Pan X: Nie…, dlaczego?… Może Pani pytać.

S: Czy pana zdaniem Jaruzelski dbał o interes narodowy czy faktycznie dokonał zdrady… Innymi słowy czy faktycznie potrzebna była interwencja ZSRR – cały czas mnie nurtuje to pytanie: zdrajca czy patriota?

Pan X: Droga Pani… nie ma już takich dylematów… Odkryto i ujawniono już wiele dowodów na zdradę i zbrodnie tego tchórza, zdrajcy i zbrodniarza w polskim generalskim mundurze oraz całej tej komunistycznej, peerelowski bandy… Posiada je i publikuje IPN… wniósł oskarżenia sądowe i przedstawił dowody… Ale od lat postkomunistyczna i postpeerelowska camorra blokuje procesy sądowe i nie dopuszcza do dokonania rozliczenia i wymierzenia sprawiedliwości…

S:Rzeczywiście mieliśmy szanse? Gdyby nie stan wojenny moglibyśmy zdemokratyzować społeczeństwo 9 lat wcześniej?

Pan X: Dzisiaj już nie ma najmniejszych wątpliwości… Jaruzelski w latach 80-tych nie dbał o interes narodowy… Wszystko, co czynił robił to w interesie komunistycznych sowietów przeciwko Narodowi Polskiemu. Pomagało mu w tym wielu innych zdrajców, którzy przeniknęli także do Solidarności… Było ich wielu… zbyt wielu… i to takich, którym całkowicie zaufano i powierzono stery ówczesnej rewolucji… jak np. ostatnio ujawniony niesławnej pamięci Geremek… i wielu innych, dzisiaj już powszechnie znanych.

S: Jak można zdradzić świadomie własną ojczyznę? Może po prostu kierowali się źle pojętym interesem Polski?

Pan X:Jaruzelski nie czynił tak tylko w latach 80-tych… Jego postawa była taka sama i nie zmieniła się od czasów, kiedy został oficerem z sowieckiego mianowania jeszcze w czasach wojny w latach 40-tych.
Dla niego to nie była zdrada, bo jego ojczyzną nie była Polska… był on ważnym, zaufanym i wiernym namiestnikiem komunistycznych sowietów w podbitej przez nich Polsce.

S:Co pan czuł tego dnia?

Pan X:Rozpacz… Wściekłość z mojej niemocy… Tak się złożyło, że 11 grudnia zostałem odwieziony karetką pogotowia do szpitala zakaźnego ciężko chory na żółtaczkę już po nawrocie i z powikłaniami… 12 grudnia, w nocy przyszło po mnie ZOMO do szpitala, ale ordynatorem oddziału była lekarka bardzo zaangażowana w działalność Solidarności… Ukryła mnie i nie wydała ZOMO, potem aż do wyzdrowienia byłem przez nią ukrywany w różnych miejscach przez 8-mcy… Tak leczony i ukrywany miałem kontakty z moimi przyjaciółmi i wiedziałem, co się dzieje… Po wyjściu ze szpitala ukryłem się u moich rodziców na wsi z dala od mojego miejsca zamieszkania, ale szybko mnie tam SB znalazło i zamknięto w areszcie…
Wtedy nie zostałem skazany, bo od 11 grudnia byłem w szpitalu i nie mogli mi udowodnić nielegalnej działalności w tym czasie, a za wcześniejszą objęła mnie abolicja…
Po wyjściu z aresztu zaangażowałem się bardzo czynnie i aktywnie w opozycyjną działalność podziemną…
Byłem potem jeszcze wiele razy zatrzymywany przez SB i aresztowany…
Zostałem wyrzucony z pracy… A w moim domu i w mojej rodzinie przeżyliśmy wiele SB-ckich nalotów i rewizji.

S:Obawia się pan czegoś dzisiaj?

Pan X:Nie… Nie myślę tak i nie obawiam się… Nigdy się nie obawiałem jasno wyrażać swoje poglądy… Choć spodziewałem się, że mogą mnie za to spotkać represje… i często spotykały.

S:Teraz również mogą one panu grozić?

Pan X: Mogą, choć jestem teraz w innej sytuacji, bo już nie pracuję zawodowo… Jestem już na emeryturze i jestem bardziej niezależny.
Natomiast obecne represje, jakie mogą mi grozić są innej natury… To mogą być różne działania tzw. nieznanych sprawców.

S:Rozumiem.

Pan X: My tutaj w Polsce ciągle żyjemy pod taką presją a obecnie szczególnie pod rządami POlszewików.
Dzisiaj w Polsce za przyznanie się do tego, że nie popiera się Tuska i Platformy, jest się wyrzucanym z pracy w wilczym biletem.

S:Tak to prawda, ale z drugiej strony tyle osób istnieje w “opozycji“, że staje się to chlebem powszednim i nikt się już chyba aż tak specjalnie tym nie interesuje.

Pan X: Powszechnie może nie, ale punktowo i personalnie tak.

S: Opowie mi Pan coś o sobie coś więcej?

Pan X: Studia [cenzuruję] ukończyłem w 1970 r i początkowo pracowałem, jako [cenzuruję] w przemyśle materiałów budowlanych w [cenzuruję] koło [cenzuruję]… Ożeniłem się i w listopadzie 1971 r. urodził mi się pierwszy syn [cenzuruję]…  Nie należałem do partii… Miałem ważne stanowisko, ale mało zarabiałem i nie miałem mieszkania…
W czerwcu 1972 r. pojechałem na [cenzuruję] do budującego się [cenzuruję] i tam zatrudniłem się w [cenzuruję], który był dyspozycyjnie podległy Zjednoczeniu, ale organizacyjnie i fizycznie był autonomicznym oddziałem przy [cenzuruję]. Ponieważ nie miałem wykształcenia górniczego, ani żadnych górniczych uprawnień, pracę rozpocząłem, jako pracownik fizyczny na stanowisku pomocnika elektromontera i tak zdobywając nowe kwalifikacje i uprawnienia piąłem się po drabinie kariery zawodowej aż do szczebla osoby dozoru wyższego o specjalności elektroenergetycznej na powierzchni i pod ziemią kopalń węgla kamiennego. Zarabiałem dużo więcej i otrzymałem mieszkanie spółdzielcze z puli Zjednoczenia w [cenzuruję].
W [cenzuruję] osiedliłem się na dobre. W 1973 r. urodził mi się drugi syn [cenzuruję], a w 1976 córka [cenzuruję].
Cały czas pracowałem w [cenzuruję], gdzie zajmowałem się badaniami po montażowymi, pomiarowo – rozruchowymi i kontrolno – legalizacyjnymi urządzeń i instalacji elektroenergetycznych bez ograniczenia napięcia na powierzchni i pod ziemią kopalń węgla kamiennego – pracowałem głównie na budowach nowych kopalń, w sumie 5-ciu, a na ostatniej [cenzuruję], pracowałem od pierwszych dni rozpoczęcia jej budowy w 1976 r. aż do dnia wprowadzenia stanu wojennego.
W 1980 r. zajmowałem stanowisko osoby dozoru wyższego – sztygara objazdowego i kierowałem zespołem prac pomiarowo – rozruchowych urządzeń i instalacji elektrycznych na [cenzuruję].

Byłem cały czas bezpartyjny, należałem do Związku Zawodowego Górników, gdzie w strukturze tego Związku w [cenzuruję] tworzyłem wraz z kilkoma innymi kolegami opozycję do partyjnych władz tego Związku w moim miejscu pracy. Miałem kontakty i popierałem działalność ówczesnych Wolnych Związków Zawodowych i innych czołowych organizacji opozycyjnych w Polsce.
Wydarzenia sierpniowe 1980 r. w Gdańsku i w innych miejscach w Polsce bardzo mnie ekscytowały, śledziłem je na bieżąco i uczestniczyłem lokalnie u siebie w tworzącym się opozycyjnym ruchu społecznym.
Strajki na Śląsku wybuchły na początku września 1980 r. – na mojej [cenzuruję] w dniu 3 września 1980 r. – byłem wtedy na kursie w [cenzuruję] – wróciłem natychmiast na [cenzuruję] włączyłem się czynnie i aktywnie do strajku.
Nastąpiły później znane wydarzenia z Porozumieniami Gdańskimi i Jastrzębskimi – zaczął się tworzyć Ruch Społeczny Solidarność i Niezależny Samorządny Związek ZawodowySolidarność” – byłem w te działania u mnie lokalnie i na Śląsku stosunkowo mocno zaangażowany. Zostałem wybrany na [cenzuruję]. Dyrektor [cenzuruję] (nieoficjalnie) popierał Solidarność i zostałem przez niego oficjalnie oddelegowany z bieżącej pracy w [cenzuruję] do organizowania na całej [cenzuruję] spraw związanych z Samorządnością Pracowniczą, bo dotychczasowe komunistyczne tzw. Rady Pracownicze się rozsypały i zaczął się tworzyć w ramach Solidarności niezależny samorządny Ruch Samorządności Pracowniczej Solidarność.

W kwietniu 1981 r. na dużym spotkaniu przedstawicieli Komitetów Założycielskich Samorządów Pracowniczych w zakładach całego Regionu Śląsko – Dąbrowskiego w hali widowiskowo – sportowej w Jastrzębiu Zdroju, została powołana Rada Współpracy Samorządów Pracowniczych Solidarność Regionu Śląsko – Dąbrowskiego i [cenzuruję]. RWSP “S” liczyła 9 osób i wchodzili do niej wybrani przedstawiciele 9-ciu największych i najaktywniejszych ośrodków tworzącej się samorządności pracowniczej na Śląsku i Zagłębiu. RWSP miała swoją siedzibę w Katowicach przy ul. [cenzuruje] – koordynowała i wspierała tworzenie się nowych samorządów pracowniczych w zakładach Śląska i Zagłębia. Szybko staliśmy się centralnym ośrodkiem w tym zakresie – największym i najprężniejszym w kraju.
Inicjowaliśmy, wspieraliśmy i organizowaliśmy powstawanie takich samych lub podobnych ośrodków koordynacyjnych Ruchu Samorządowego w innych regionach kraju. Wokół naszej RWSP wytworzył się bardzo silny ośrodek ekspercki – tworzyli go ówcześni wybitni opozycyjni naukowcy z dziedziny prawa, ekonomii, konstytucjonaliści, dziennikarze, wieloletni działacze podziemnej PRL-owskiej opozycji – na ich czele stał św. [cenzuruję] (zginął – został zamordowany – w wypadku samochodowym w [cenzuruję] krótko po tym jak został szefem [cenzuruje]. Pierwsze takie ośrodki koordynacyjne Ruchu Samorządowego udało nam się stworzyć w Gdańsku, Szczecinie, Poznaniu, Krakowie… Później jeszcze następne i następne… Nowy Ruch Samorządowy Solidarności rozwijał się bardzo mocno. Eksperci tworzyli nowe założenia i programy (ustrojowe, społeczne, gospodarcze) samorządności gospodarczej i terytorialnej – pomagali nam opracować materiały informacyjne, szkoleniowe, organizacyjne dla tworzącego się Ruchu Samorządności Pracowniczej… itd…. to była wielka, wielka sprawa. Ogromna praca i niezwykłe efekty.

Uczestniczyliśmy w bardzo wielu spotkaniach na terenie zakładów pracy, w spotkaniach regionalnych, w wielu otwartych spotkaniach i dyskusjach społecznych, uczestniczyliśmy w obradach Komisji Krajowej NSZZ “Solidarność” – współpracowaliśmy z Lechem Wałęsą i z innymi przywódcami Solidarności, braliśmy udział w obradach I Krajowego Zjazdu Delegatów NSZZ “Solidarność” w [cenzuruję], szczególnie w zakresie prac związanych z przygotowaniem dokumentów na temat transformacji gospodarczej – samorządności gospodarczej i pracownicze, współpracowaliśmy z Siecią Wiodących Zakładów NSZZ “Solidarność”… Tworzyliśmy bardzo mocny ośrodek inicjatywny i programowy w zakresie transformacji ustrojowej i samorządności terytorialnej.

W październiku 1991 r. w Warszawie z naszej inicjatywy i starań organizacyjnych na spotkaniu w siedzibie Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego na Nowym Świecie, została powołana przez upełnomocnionych przedstawicieli większości regionów w Polsce koordynacyjna struktura krajowa w zakresie samorządności o charakterze federacyjnym – Krajowa Federacja Samorządów – jej przewodniczącym został wybrany przedstawiciel Stoczni Gdańskiej Hans Szyc, a ja [cenzuruję]. Po tym fakcie, mając taki mandat zaczęliśmy podejmować i prowadziliśmy działania do integrowania na poziomie regionów Ruchu Samorządności Gospodarczej i Pracowniczejoraz Ruchu Samorządności Terytorialnej (ustrojowej). Na tych intensywnych działaniach i spotkaniach w prawie wszystkich większych ośrodkach w kraju – tak nam minął przełom października i listopada, listopad i przełom listopada i grudnia 1981 r.

W dniach 9 – 11 grudnia 1981 r. byliśmy współorganizatorami dużego spotkania przedstawicieli naszego Ruchu Samorządowego z przedstawicielami Sieci Wiodących Zakładów NSZZ “Solidarność” – była to przedstawicielska struktura ponad 200 największych zakładów w Polsce. Spotkanie było poświęcone naszej współpracy i integracji naszych wspólnych działań dla wspólnie ustalonych celów – spotkanie było zorganizowane i miało miejsce w Zakładzie Urządzeń Technicznych ZUT ZGODA w Świętochłowicach Śląskich. Brali w nim udział miedzy innymi Edward Nowak z Krakowa. Edward Milewski, który uciekł z tego spotkania wprost do Austrii… i jeszcze bardzo wielu innych… Atmosfera spotkania – jak pamiętam – była bardzo dziwna i nerwowa… Dziwne kuluarowe rozmowy itp., ale niczego nie podejrzewałem i niczego nie wiedziałem na temat możliwości ataku komunistów… Na spotkaniu się oficjalnie o tym nie mówiłem.

W środę 9.12 i czwartek 10.12 odbyła się część programowa tego spotkania, a w piątek 11.12.1981 r. zorganizowaliśmy dla wszystkich chętnych zwiedzanie Kopalni Manifest Lipcowy w Jastrzębiu wraz ze zwiedzaniem i zjazdem pod ziemię.

W piątek 11.12. wszyscy się rozjechali – cześć na zwiedzanie kopalni, a część nie… odjechali w swoim kierunku.
Ja w piątek 11.12.1981 poczułem się bardzo źle i zostałem odwieziony karetką pogotowia do szpitala zakaźnego w [cenzuruję]… Stwierdzono u mnie nawrót żółtaczki z powikłaniami… bardzo wysoki poziom bilirubiny we krwi i zagrożenie śpiączką mózgową. Zostałem umieszczony na oddziale zakaźnym szpitala w [cenzuruję] i poddany bardzo intensywnemu leczeniu ratunkowemu. Nic nie wiedziałem o zagrożeniu i nie miałem najmniejszej świadomości, co może w najbliższym czasie nam – ludziom Solidarności grozić ze strony Jaruzelskiej – peerelowskiej – komunistycznej władzy.

S: Tak myślałam ze ten fakt musiał Pana bardzo zaskoczyć, w sumie choroba to takie jakby szczęście w nieszczęściu…

Pan X: W szpitalu – na oddziale zakaźnym w [cenzuruję] – umieszczono mnie samego w izolatce.
Byłem podpięty do kroplówki i całkowicie odizolowany od otoczenia i jakichkolwiek zewnętrznych informacji – kompletnie nie miałem świadomości, co się dzieje na zewnątrz.
W nocy z 12/13 grudnia 81, słyszałem dochodzące odgłosy z zewnątrz – duży hałas, momentami bardzo mocny, jakby odgłosy pracy silników ciężkich pojazdów, odnosiłem wrażenie, że obok budynku przejeżdżają czołgi… ale skąd tu czołgi w środku miasta… Znałem dobrze ich odgłos z wojskowych poligonów, na których byłem w czasie różnych wojskowych ćwiczeń i szkoleń, a szczególnie osłuchałem się z czołgowym hałasem, jak przyjeżdżałem do moich rodziców. Mieszkali oni wtedy w miejscowości [cenzuruję]. Ten dochodzący odgłos z zewnątrz – jak mi się wydawało silników czołgowych – bardzo mnie niepokoił. Kiedy wcześnie rano w niedzielę 13 grudnia przyszła do mnie pielęgniarka, zapytałem ją, co to za hałas na zewnątrz, co tam się dzieje, bo słyszę jakby tam czołgi jechały…
Wtedy ona bez słowa odsłoniła zasłony na oknach i zobaczyłem jak ulicą przez miasto w kierunku niedaleko położonej [cenzuruję] jadą kolumny czołgów i wozów pancernych, milicyjne suki, a na ulicy zobaczyłem uzbrojonych żołnierzy i milicjantów. Zapytałem pielęgniarki, co to jest, co się stało, co się dzieje – ona nie chciała wiele mówić, powiedziała tylko: “Jest wojna” – i wyszła.

Doznałem szoku – jaka wojna, kto na nas napadł, czyżby wkroczyli do Polski Rosjanie lub Niemcy i po czyjej stronie są polskie wojska… Nie miałem, kogo zapytać… Absolutnie nie kojarzyłem tego z tym, że to Jaruzelski wypowiedział wojnę własnemu Narodowi, nie mieściło mi się to w głowie. W pierwszym odruchu pomyślałem, że polskie wojska i milicja obsadzają miasto, kopalnie i większe zakłady w celu obrony przed zewnętrzną inwazją.
Zacząłem intensywnie myśleć, ogarnął mnie niepokój o rodzinę o ich bezpieczeństwo o bezpieczeństwo moich kolegów i przyjaciół o zabezpieczenie naszej siedziby RWSP w [cenzuruję], a szczególnie o zabezpieczenie zgromadzonych tam materiałów i dokumentów. Różne błyskawiczne myśli rozsadzały mi głowę, co i jak należy zrobić, a jednocześnie leżałem tu przykuty do łóżka i całkowicie bezsilny. Nawet bez możliwości kontaktu z kimkolwiek – moje natarczywe wzywanie personelu szpitalnego nie dawało żadnych rezultatów, nikt godzinami do mnie nie przychodził.
Z korytarza dochodziły odgłosy głośnych rozmów, jakieś krzyki, jakieś bieganie i przesuwanie sprzętów – później się dowiedziałem, że do szpitala weszła milicja i nakazała zwolnić i przygotować wolne pokoje z łóżkami szpitalnymi dla ewentualnych rannych.

Po jakimś czasie przyszło do mnie kilka osób z personelu szpitalnego i przenieśli mnie z łóżkiem i podpiętą kroplówką do innej – mniejszej izolatki na pierwszym piętrze. Izolatka była bardzo mała, weszło tam tylko łóżko stolik i krzesło, miała przeszkloną ścianę ze strony korytarza i ciężkie zamykane drzwi. Na szybie ściany powieszono jakąś tabliczkę informacyjną, ale nie widziałem napisu, napis był skierowany na korytarz. Nikt do mnie nic nie mówił i nie odpowiadał na żadne pytania. Potem po przeniesieniu mnie do tej nowej izolatki na piętrze, znowu mnie zostawiono samego. Nie podawano mi żadnych posiłków, tylko sama kroplówkę. Czekałem, co będzie dalej… Wołałem o rozmowę z lekarzem i czekałem aż przyjdzie. Czekałem tak kolejnych kilka godzin, nikt do mnie nie przychodził, a ja w mojej głowie miałem tajfun różnych katastrofalnych myśli i w żaden sposób nie umiałem sobie z nimi poradzić. W końcu po południu przyszła do mnie lekarka. Przed wejściem do izolatki zdjęła ze szklanej ściany od strony korytarza powieszoną tam tabliczkę informacyjną, którą w pozycji odwróconej położyła na moim łóżku w nogach.  Stanęła nade mną bez słowa i patrzyła tak na mnie nic nie mówiąc. Miała bardzo smutną i zmęczoną twarz, podpuchnięte i jakby zapłakane oczy, ręce jej drżały. Ja patrzyłem na nią i też nic nie mówiłem. Po chwili przysunęła sobie krzesło i usiadła blisko przy mnie – patrząc na mnie zaczęła mówić wolno, prawie szeptem (do dzisiaj ją widzę, jej twarz i słyszę jej słowa):

” My się znamy! – ja ciebie znam!, Widząc, że jej nie kojarzę dodała – może ty mnie teraz nie kojarzysz, ale ja ciebie znam z Solidarności… I w tym momencie mnie olśniło – była to przewodnicząca Sekcji Zdrowia w [cenzuruję] – naszej ponad zakładowej lokalnej struktury Solidarności. Widywaliśmy się i spotykali często na różnych licznych spotkaniach, zebraniach i zgromadzeniach…”

[Pan X]: Powiedziałem, że tak, że ją teraz poznaję i kojarzę… Ona mnie znała i wiedziała, kim jestem. Zapytałem ją, co się stało – nie pytałem o stan mojego zdrowia, to było w tej chwili mniej istotne, pytałem, co się stało, pielęgniarka powiedziała mi rano, że jest wojna, widziałem czołgi i wojsko na ulicy, z kim jest ta wojna, kto na nas napadł.
Popatrzyła na mnie i zapytała: “To ty nic nie wiesz?” i zaczęła opowiadać: “Jest, jest wojna. Jaruzelski dzisiaj w nocy ogłosił stan wojenny, wprowadził go na terenie całego kraju. Całe wojsko wyjechało na ulice, razem z ZOMO otoczyli większe zakłady, zablokowali drogi, ulice i place, są wszędzie, prawie w każdej miejscowości. Nie ma łączności, telewizji, radia, prasy, jest wszędzie cenzura, nawet rozmowy telefoniczne podsłuchują. Nie wolno bez pozwolenia poruszać się z jednej miejscowości do drugiej, jest godzina policyjna i w tym czasie nie wolno wychodzić na ulice, kto naruszy godzinę policyjną i przepisy stanu wojennego – wszędzie je rozwiesili na plakatach – tego zamykają. Nie ma rządu jest WRON, wszędzie wprowadzono komisarzy wojskowych – w zakładach nie rządzą dyrektorzy, tylko komisarze wojskowi.
Już dzisiaj w nocy wywlekli z domów bardzo wielu naszych ludzi i wywieźli w nieznanym kierunku – rodziny nie wiedzą, co się z nimi stało i gdzie są. Dalej cały czas aresztują i wywożą ludzi i nikt nie wie, dokąd i co się z nimi dzieje.
Nie wiem wszystkiego, bo jestem tutaj w szpitalu na dyżurze od piątku rana, nie wiem, co będzie ze mną, aresztują wszystkich działaczy Solidarności, KPN-u, całą opozycję, nie wiem, co z moją rodziną, nie mogę się dodzwonić do domu. Wysłałam karetkę pogotowia, ale jej nie przepuścili poza miasto (lekarka mieszkała w [cenzuruję] oddalonym od [cenzuruję]). Ty pewnie też nic nie wiesz, co się dzieje z twoją rodziną, kiedy się z nimi widziałeś, wiedzą gdzie jesteś, skąd cię przywieźli do nas do szpitala.”

[Pan X]: Ani ja o mojej rodzinie, ani oni o mnie nic nie wiedzieliśmy. Wyszedłem z domu w ubiegły poniedziałek i cały czas od tamtej pory byłem poza domem – ostatni kontakt telefoniczny z żoną miałem w ubiegły piątek z rana – powiedziałem jej, że wrócę po południu, nie wiem, o której bo bardzo źle się czuję i muszę iść do lekarza.
Później poszedłem do przychodni i skąd od razu po krótkim zbadaniu przez lekarza wezwano karetkę pogotowia i przewieziono mnie tutaj do szpitala. Popatrzyła na mnie i powiedziała: “To niedobrze, podaj mi numer telefonu do żony, może uda mi się do niej dodzwonić, albo jakoś ją zawiadomić, podaj swój adres – podałem adres i numer telefonu.
Jak będę coś wiedziała więcej i będę jeszcze tutaj, będę cię informować, na razie nic się nie martw. Jak się teraz czujesz?”  – Odpowiedziałem, że jestem w szoku… “Nic dziwnego, twój stan jest bardzo ciężki. Nie mam jeszcze wszystkich badań laboratoryjnych, ale już jest wiadomo, że masz nawrót bardzo ciężkiej żółtaczki, masz bardzo wysoki poziom bilirubiny we krwi, ponad 13% i grozi ci śpiączka mózgowa. Musiałeś wcześniej zakazić się żółtaczką i nie była ona właściwie leczona, potem przeszła w stan utajenia i teraz wróciła ze znacznie większą siłą. Poza tym masz bardzo złą morfologię i w ogóle wycieńczony organizm, masz [cenzuruję] lata, [cenzuruję] wzrostu i ważysz tylko [cenzuruję] kg, masz ciężką anemię, jaki jest twój stan i co jest tego przyczyną spróbujemy ustalić w poniedziałek jak dostaniemy wszystkie badania laboratoryjne, ale już dzisiaj wiadomo, że musisz dostać bardzo silna dawkę encortonu, aby jak najszybciej obniżyć poziom bilurubiny we krwi, jak dużą ustalimy to w poniedziałek jak dostaniemy wszystkie wyniki z laboratorium, ale wiadomo, że będzie to musiała być silna dawka i nie będzie to obojętne, bo zażywanie encortonu daje skutki uboczne i mogą się rozwinąć inne stany zapalne. Ale nie ma wyjścia, musimy cię ratować przed śpiączką mózgową i w efekcie przed śmiercią. Gdzie się tak załatwiłeś, co się stało, że doprowadziłeś się do takiego stanu?”

[Pan X]: Tak… przez ostatnie kilka miesięcy bardzo intensywnie pracowaliśmy, bardzo dużo podróżowałem. Wyglądało to tak, że wychodziłem z domu w poniedziałek rano, jechałem z [cenzuruję] do [cenzuruję], tam pracowaliśmy do wieczora. Wieczorem wsiadałem w pociąg i np. jechałem do Gdańska. W Gdańsku byłem rano i tam się pracowało cały dzień. Wieczorem wsiadałem do pociągu i jechałem np. do Szczecina, stamtąd do Poznania, następnie jeszcze do Warszawy i w sobotę wieczorem wracałem do domu. Przespałem się, w niedzielę przepakowałem rzeczy i w poniedziałek rano znowu wyjeżdżałem. I tak przez ostatnie kilka miesięcy. Bardzo źle się odżywiałem, jadłem byle, co, byle gdzie, najczęściej coś na szybko w przygodnych barach. Mało spałem, a o jakimś dłuższym odpoczynku w ogóle nie było mowy. To był taki czas i taka potrzeba, ale udało się nam zrobić bardzo wiele i to dodawało sił i motywacji do działania. Wszyscy tak robiliśmy. “No tak – powiedziała lekarka – aż organizm nie wytrzymał i teraz są tego skutki.
Musiałeś wcześniej zachorować i przechodzić pierwszą fazę żółtaczki – nic nie zauważyłeś, nie pamiętasz, kiedy to było?”

[Pan X]: Pamiętałem – było to pod koniec listopada. Bardzo źle się czułem – bolał mnie brzuch, nic nie mogłem jeść, bo zaraz miałem torsje, bolała mnie mocno głowa – poszedłem do lekarza, nie miałem zewnętrznych objawów żółtaczki, lekarz nie zlecił badań laboratoryjnych i nie zdiagnozował właściwie choroby, stwierdził, że to jakieś zatrucie bakteryjne, dał mi jakieś leki i odesłał do domu.  Po jakimś czasie mnie przeszło, ale po ok. dwóch tygodniach dwoje moich dzieci zachorowało, stwierdzono u nich żółtaczkę i zabrano ich do szpitala na oddział zakaźny dokładnie w dniu 6 grudnia w Mikołaja. W ubiegły piątek były jeszcze w szpitalu. “No właśnie” – powiedziała – “Teraz dostałeś nawrót choroby ze zwielokrotnioną siłą. Twój stan jest bardzo ciężki i musisz być dobrze i intensywnie leczony. Nie można sobie pozwolić teraz na żadne zaniedbanie leczenia, a boję się, że po ciebie też mogą przyjść tutaj i zabrać cię z tego szpitala – to jest dla ciebie śmiertelne zagrożenie. W domu już pewnie byli, ale żona nie wie gdzie jesteś i pewnie im nie powiedziała. Trzeba założyć, że cię szukają i w końcu cię tutaj znajdą. Teraz nie ma dyrektora szpitala, więc ja tutaj rządzę i zrobimy tak, to jest jedyna szansa. Popatrz:” – wzięła do ręki położoną na łóżku tabliczkę informacyjną i ją odwróciła napisem do góry. Zobaczyłem napis: uwaga zagrożenie zakażeniem – tutaj była jakaś nazwa łacińska i pod nią napis dużymi czerwonymi literami TYFUS z jakimś łacińskim dopiskiem. Spojrzała na mnie i powiedziała: “Nie bój się, nie masz tyfusu, ale jak tutaj przyjdą po ciebie, to masz w rozpoznaniu choroby w dokumentacji medycznej taką diagnozę – śmiertelna odmiana tyfusu – a tutaj jest informacyjna tablica ostrzegawcza na pokaz.  Może się przestraszą zakażenia i tak jak Niemcy się bali tyfusu w czasie wojny, tak i oni się przestraszą i cię tutaj zostawią – to jest jedyna szansa, musimy spróbować, jak przyjdą ty się nic nie odzywaj, nic nie mów i nie odpowiadaj na żadne pytania.”

Powiedziałem, że rozumiem, podziękowałem, porozmawialiśmy jeszcze chwilę – potem powiesiła tabliczkę informacyjną z powrotem na szklanej ścianie napisami w stronę korytarza i poszła do swoich zajęć. Ja pozostałem zamknięty w izolatce sam, podpięty cały czas do kroplówki. W głowie kotłowały się oszalałe myśli, setki pytań, na które nie było odpowiedzi. Ogarniała mnie ogromna rozpacz, wielki żal, niewypowiedziane wzburzenie, świadomość i determinacja obrony traconej wolności i wielkich otwierających się i tak ciężko wywalczonych i zdobytych szans, a jednocześnie wściekłość na moją niemoc i bezsilność – nie odczuwałem żadnego strachu, byłem zdeterminowany i gotowy napluć w twarz tym, którzy po mnie przyjdą. Przyszli – nie trzeba było długo czekać – przyszli jeszcze tego samego dnia, a właściwie już nocy ok. 2. Nie spałem. Najpierw usłyszałem jakieś mocne rozkazujące męskie głosy, a potem zobaczyłem przed szklaną ścianą mojej izolatki kilku wyrośniętych, uzbrojonych i w pełnym ekwipunku Zomowców. Prowadziła ich moja lekarka, trzymała w ręce jakieś papiery coś do nich mówiła, gestykulowała i pokazywała na tablicę informacyjną. Stanęła przed drzwiami do moje izolatki i nie pozwalała ich otworzyć.
Ale jeden z zomowców ją odepchnął, otworzył drzwi, stanął w nich i zaczął na mnie świecić swoją latarką. Ja leżałem bez ruchu z przymkniętymi oczami. Jak ten zomowiec zrobił krok, aby wejść do izolatki, wtedy moja lekarka krzyknęła – ten człowiek jest śmiertelnie chory na tyfus i zaraża, chce pan się też zarazić i być tak jak on – ostrzegam! Zomowiec się zatrzymał i cofnął za próg – chwilę postał w otwartych drzwiach i potem powiedział do lekarki, ale my tu jeszcze wrócimy i potem wszyscy wyszli, zostawiając mnie w spokoju. Po chwili wróciła moja lekarka i powiedziała – tym razem się udało, może już nie przyjdą.

Przyszli następnego dnia w poniedziałek ok. południa – dyrektor szpitala i dwóch oficerów, jeden milicjant i jeden wojskowy. Ale ci nie otwierali drzwi i nie wchodzili do mojej izolatki. Postali przed szybą na korytarzu – coś chwilę rozmawiali z dyrektorem szpitala i potem poszli. Więcej już nie wrócili. I tak zostałem w szpitalu. CDN…

S: Ta lekarka to naprawdę wspaniała kobieta – czy utrzymuje Pan z nią jeszcze kontakt?

Pan X:Niestety nie… kontakt z tą lekarką urwał się już bardzo dawno, podobno wyjechała (za chlebem).

Pan X obiecał mi dalszą część, ale się nie doczekałam. Może się rozmyślił?

Nie mogłam sobie darować tej historii. To jest opowieść o prawdziwym Stanie Wojennym, o nadziejach, o strachu, o zomowcach, o bezimiennych społecznikach i bohaterach tamtych czasów.

Pan X nie zgodził się opublikowanie swoich danych, chociaż nie był kapo w Oświęcimiu, ale bojownikiem o moją wolność.

To skandal, że żyję w kraju, gdzie tacy ludzie jak Pan X nie chcą podpisywać się pod swoją przeszłością, pełną patriotycznego poświęcenia i w pełni bohaterską.

W tej chwili szczerze nienawidzę ludzi, którzy są za to odpowiedzialni.

Sylwia Milczarek

 

Jestem silną, niezależną kobietą, która ma swoje zdanie i zamierza je wyrażać

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka