szczypta szczypta
1016
BLOG

Czasem zgadzam się z liberałami

szczypta szczypta Gospodarka Obserwuj notkę 65

Wyznam dziś coś czego byście się kompletnie po mnie nie spodziewali. A mianowicie - że czasem podzielam poglądy liberałów, a nawet ultraliberałów. I za każdym razem, gdy to się dzieje, uświadamiam sobie, że ich spostrzeżenia są trafne, ale zrozumienie ich, a co za tym idzie i diagnoza - są bardzo powierzchowne i po ludzku mówiąc: póki co jeszcze daleko w polu.

Zacznę z grubej rury - od państwa. Ci, którzy nie czytali Marksa, wmawiają nam, socjalistom, jakieś ogromne zamiłowanie do instytucji państwa. Zresztą wielu też socjalistów, nie czując realnej więzi z masami, łapie się na ten haczyk i bierze go za dobrą monetę. Liberałowie mówią "państwo jest złe, bo wtyka swój nos w nasze - obywateli - sprawy, i powinno być go jak najmniej". Jeśli jednak chcemy mieć refleksję głębszą niż tylko ćwierćzdaniowe hasła na transparentach, to zapytamy: jakie państwo? Czyje państwo? Państwo i prawo jest emanacją wartości, które wyznaje jego suweren i prawodawca, czyli grupa w interesie której ono wogóle istnieje. Więc skoro - skądinąd słusznie - bronimy się przed ingerencją państwa, to tym samym odczuwamy i dajemy temu wyraz, że to wogóle nie jest nasze państwo! Że jest to państwo innej grupy społecznej niż ta, do której należymy. W praktyce zaś dajemy wyraz odczuwaniu opresji państwowej, czyli tego elementu, który z definicji służy utrzymaniu władzy klasy panującej nad resztą społeczeństwa. I tu zarówno socjaliści, jak i liberałowie, podobnie jak większość społeczeństwa, znalazła się w tej drugiej grupie...

Słusznie zatem liberałowie postrzegają polityczną funkcję człowieka jako walkę z nadzorem państwowym, z ingerencją państwa i z kontrolą ze strony państwa. Słusznie, bo nawet intuicyjnie wyczuwają, że to państwo wcale nie działa w ich, jako ludzi, interesie. Działa w interesie tej grupy, której oni się - jak diabeł święconej wody - boją nazwać po imieniu. Mianowicie w interesie kapitalistów.

Logiczną odpowiedź na powyższy problem daje Karol Marks, który pisze że w miarę postępu demokratyzacji socjalistycznej, państwo będzie zanikać, gdyż nie będzie potrzebne, bo zanikać będzie walka klas, więc opresja państwowa będzie zbędna. Po prostu nie będzie miał kto kogo za mordę trzymać.

"Im mniej ingerencji państwa w gospodarkę - tym lepiej" - krzyczy prawa flanka sceny politycznej i nie da się odmówić im słuszności strategicznej. Bo nie taktycznej. Gospodarka ręcznie sterowana nie zdaje egzaminu bez względu na to czy steruje nią Goldman Sachs, gabinet Donalda Tuska, czy ktokolwiek inny. Gospodarka to naczynia połączone i ani nie jesteśmy samotnymi wyspami, ani też nie funkcjonujemy w teoretycznym modelu "wolno konkurujących jednostek, wynagradzanych przez niewidzialną rękę rynku za efekty swojej pracy". Przede wszystkim dzisiaj - jako że jesteśmy w epoce kapitalizmu korporacyjnego, imperialnego, jak zwał tak zwał - większa część gospodarki jest mocno skartelizowana, a realną władzę już nie tylko nad rynkiem ale i nad państwami sprawują ponadnarodowe koncerny. Przed nimi my - społeczeństwo - musimy się bronić. Mając równocześnie świadomość, że obywatel sam nic zdziała nic, zaś obywatel w grupie jest w stanie zrobić sporo, próbujemy, na ogół nieskutecznie, zaprząc mechanizmy państwa i prawa, aby stanęły w naszej obronie. Lecz to, że szukamy pomocy u "silniejszego opiekuna", a nasze postulaty adresujemy do rzeczników, posłów, premierów czy prezydentów, świadczy właśnie o braku demokracji w działaniu. O tym, że toczy się walka między społeczeństwem i kapitałem, a instytucja państwa może służyć albo jednym albo drugim. Bo dwóch panów na raz mieć się nie da.

W socjaliźmie to pracownicy, klasa pracownicza jest panem owoców swojej pracy, a zatem nie istnieje ingerencja państwa w gospodarkę, bo jest po prostu zbędna. Państwo nie jest potrzebne w gospodarce, bo regulują ją oddolnie i demokratycznie zarządzane struktury. Maleje również z czasem walka klas i zanika interes oligarchii, który państwo miałoby chronić przed interesem mas, a zatem - państwo w dzisiejszym rozumieniu rzeczywiście nie ingeruje w ekonomię. W efekcie zamiast wolno konkurujących jednostek, mamy wolno kooperujące jednostki.

I wreszcie trzecia teza, którą określam mianem postulatu "słabszy ma pecha, więc niech cierpi". Nie sądzę, aby nawet w wysokorozwiniętym socjaliźmie wszyscy mieli identyczne potrzeby, identycznie je realizowali i byli identycznie pracowici. Jestem przekonana, że ludzie tak jak są różni, tak dalej będą różni i w różnym stopniu będą korzystali z puli wyprodukowanych dóbr. Teoria jednak że "słabszy ma pecha, więc niech cierpi" (reprezentowana np. przez takie konkretne poglądy, że nie powinno być zasiłków dla bezrobotnych, płacy minimalnej, a kobiety powinny zarabiać mniej) ma rację bytu tylko w gospodarce o ograniczonej dostępności dóbr. W gospodarce permanentnego niedoboru. W systemie, w którym dla zaspokojenia żądz nielicznej oligarchii, większość społeczeństwa musi ze sobą walczyć o to, co zostaje po nasyceniu się nielicznych. Wówczas uzasadnione jest twierdzenie, że silniejsi i sprytniejsi zagarniają więcej, a słabsi mają pecha. Nie podzielam takiej wizji świata jako humanistka, jako osoba empatyczna, oraz osoba uznająca prawo każdego człowieka do godnego życia. Jednak w systemie, gdzie całość wyprodukowanych dóbr będzie dzielona według klucza "każdemu wedle potrzeb", już nawet przy dzisiejszym poziomie i postępie technologicznym okaże się, że starczy dla wszystkich po przysłowiową "kokardę" i w związku ze zniknięciem zjawiska zawłaszczania owoców cudzej pracy, okradane społeczeństwo nie będzie musiało bić się między sobą o ochłapy.

 

szczypta
O mnie szczypta

Każda rzecz, którą robisz drugiemu nie z żądzy zysku, jest kamieniem w serce systemu, który z egoizmu uczynił prawo gospodarki. Cała władza w ręce lokalnych rad! Własność powinna być funkcjonalna, a nie absolutna. Wolność, równość, solidarność!

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka