Przeglądając w niedzielę wieczorem Twittera co i rusz napotykam nagrania tłumów świętujących na ulicach Stambułu. Przypomina to trochę fiestę po tym, jak jeden z klubów piłkarskich znad Bosforu zdobędzie mistrzostwo kraju, z tą różnicą, że tym razem radości nie widać w jednej, ale niemal we wszystkich dzielnicach miasta.
Co ciekawe, ten spontaniczny wybuch radości nie ma nic wspólnego z piłką nożną, a jest całkowicie spowodowany polityką. Dziś w Stambule odbyły się powtórzone wybory na mera miasta. Powtórzone, bo pod koniec marca, w pierwotnym terminie, doszukano się nieprawidłowości w głosowaniu (generalnie poszło o komisje)*. Był to pretekst dla powtórzenia głosowania na mera Stambułu, ale, co ciekawe, już nie na członków rad dzielnic.
W każdym razie, przed trzema miesiącami minimalną różnicą głosów zwyciężył Ekrem İmamoğlu z opozycyjnej republikańskiej partii CHP pokonując Binaliego Yıldırıma z rządzącej Turcją AKP, zaufanego człowieka prezydenta kraju Recepa Tayyipa Erdoğana.
Nie wiadomo na co liczyli ludzie z kręgów władzy powtarzając wybory, wynik i tym razem się nie zmienił, z tą różnicą, że teraz różnica była już znaczna, co wskazuje, że ludzie wkurzyli się na zagrywkę z odwołaniem głosowania, którego wynik komuś nie pasował.
Niedzielne zdarzenia pokazują, że przy wszystkich słabościach tureckiej demokracji, sam proces wyborczy działa i ludzie nadal są w stanie coś zmienić przy urnie, choć nie zawsze za pierwszym razem.