Teologia Polityczna Teologia Polityczna
335
BLOG

Magda Gawin, Dom zły

Teologia Polityczna Teologia Polityczna Kultura Obserwuj notkę 3

Akcja filmu rozpoczyna się jesienią w epoce późnego Gierka, a kończy siarczystymi mrozami wczesnych lat 80. Narrację w pierwszej osobie rozpoczyna główny bohater filmu prowincjonalny zootechnik Środoń. Z opadającymi kosmkami włosów na ramionach, w spodniach z grempliny lub bistoru, we włóczkowych swetrach jest typowym wytworem PRL. Małą stabilizację Środonia przerywa tragiczny wypadek, po którym postanawia wyjechać i rozpocząć wszystko od nowa. W drodze przypadkiem zatrzymuje się w domu otoczonym błotnistym obejściem i cuchnącym chlewikiem. Dziabas i jego żona częstują gościa rosołem z domowymi kluskami i bimbrem. Po kilku godzinach wspólnej popijawy Środoń i Dziabas zdradzają przed sobą swoje marzenia, a potem kładą się spać. Dalej dochodzi do nagłego zwrotu akcji. Zostaje popełnione wielokrotne morderstwo, którego przebieg poznajemy z milicyjnej retrospekcji kilka lat później w scenerii śnieżnej zimy lat 80. Prokurator i milicjanci w najmniejszym stopniu nie są zainteresowani dotarciem do prawdy i wiwle wskazuje na to, że szukają – poza jednym wyjątkiem porucznika Mroza - kozła ofiarnego.

 

Większość krytyków podkreślała (porównania do „Fargo” zostawmy na boku), że ta pełna napięcia akcja jest zaledwie pretekstem dla ukazania późnego PRL-u. W pierwszych kadrach widzimy wiejskie wesele i podskakujące na pompkach od balonów rozbawione kobiety. To cytat z wcześniejszego filmu reżysera („Wesela”), którego akcja rozgrywa się po transformacji w scenerii strażackiej remizy, miejsca tytułowego wesela. Jest tak samo duszno, plebejsko, wokół widzimy te same obrzmiałe, czerwone od wódki i rytualnego obżarstwa twarze. Dwadzieścia lat wte czy wewte nic się nie zmienia, bo PRL stanowi jedynie historyczny kostium, pod którym ukryta jest wieczna Polska, która była i jest.

 

Zaletą „Domu zła” jest ukazanie Polski lat 80. , okresu w dużym stopniu jeszcze artystycznie nieprzedstawionego i zaniedbanego, umiejętne wplecenie do fabuły wątków politycznych. Większość występujących w filmie postaci to odrażające typy. Prokurator podczas wizji lokalnej wymiotuje na podłogę, pijani milicjanci zataczają się po podwórku, a jeden z nich tłucze swoją ciężarną żonę, motłoch z kolejki sklepowej rzuca się na darmowe papierosy wydając z siebie najgorsze przekleństwa, po czym skanduje: So-li-dar-ność! So-li-dar-ność! Wszyscy na siebie wzajemnie donoszą, chronicznie kłamią, piją, słowem widzimy świat zdegenerowany, wyzuty z zasad etycznych i urody życia.

 

Reżyser chciał zrobić mocne, obrazoburcze kino. Tymczasem niebezpiecznie zbliżył się do filmów z lat 90. , które z rozmysłem epatowały brzydotą, jak słynny dokument Ewy Borzęckiej „Arizona” (Przypomnę, że pani reżyser najpierw fundowała swoim rozmówcom skrzynki wina na zachętę, a potem kręciła oskarżycielski, werystyczny film o pladze pijaństwa). Podobny efekt hiperrealistycznej, kilka oczek wyżej od przeciętnej, brzydoty otrzymaliśmy w „Domu złya. Widzimy mażący się brud i ubóstwo sprzętów w chałupie Dziabasa, ściany z łuszcząca się farbą, czujemy smród opalanej nad ogniem kury. Tylko po co? Pytanie jest jak najbardziej na miejscu, film zdradza pretensje do pokazania czegoś więcej, niż tyko kryminalnej zagadki osadzonej w realiach PRL-u, czyli jakiegoś istotnego rysu polskości i właśnie na tym poziomie ponosi całkowitą klęskę. Brakuje w nim zasadniczego elementu kultury polskiej – kontrastu. Polska - wcześniejsza i późniejsza - nie była i nie jest (nawet w degenerujących realiach PRL) po prostu krajem kultury chłopskiej.

 

Polska była, i pewnie długo jeszcze będzie, ziemiańsko-inteligencka i plebejska, chłopska i postszlachecka jednocześnie, co sytuuje ją bliżej kultury węgierskiej, a dalej od czeskiej. Przez ten dziwny melanż wysokiego z niskim nawet prostak z PRL-u w waciaku i gumiakach nazywał siebie „panem” i stosował tą samą formę grzecznościową wobec innych. Tymczasem Środoń tańczący wokół stołu w rytm piosenki Heleny Vondrackowej „Malowane dzbanki” ze swoim zadowoleniem, apoteozą domowości, sprośną seksualnością przywołuje na myśl bohatera kina czeskiego rzuconego przez pomyłkę w schyłkowy PRL. Pozostałe postaci filmu są jednowymiarowe, nużąco do siebie podobne, brudne i zapijaczone, wygrywane w nieskończoność na tej samej nucie. Wszystko kręci się wokół: „szwindli, chamstwa, wykroczeń, donosów, kłamstewek, szantaży i zeszmaceń”. Jest to temat, znany choćby z „Barw ochronnych” Krzysztofa Zanussiego, czy „Wodzireja” Feliksa Falka z genialną postacią Lutka Danielaka – ale w odróżnieniu od tych filmów „Dom zły” nie jest w stanie wywołać żadnej dyskusji, ani postawić istotnych pytań, bo ślizga się po powierzchni poruszanych problemów.

 

Dobre zdjęcia, świetna muzyka i montaż, znakomita gra aktorów (na uwagę zasługują kreacje Arkadiusza Jakubika i Mariana Dziędziela) tworzą formę technicznie doskonałą, tylko wewnątrz zieje w niej pustką.

 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura