thaer thaer
345
BLOG

Wspomnienia dziadka - brat partyzant.

thaer thaer Rozmaitości Obserwuj notkę 7

 

thaer: Dziadku, wiele razy mówił dziadek o swym śp. bracie Milku. O waszych przygodach, kiedy byliście chłopcami, ale też i o tym, kiedy brat, będąc już młodym mężczyzną działał w partyzantce na terenach Mazur, a dokładniej okolic Węgorzewa. Jak do tego doszło, że dziadek wraz z rodzicami i rodzeństwem znaleźliście się właśnie na Mazurach i właśnie w Węgorzewie?

Mirosław Gruszka: Brat miał 13 lat, a ja 11 lat [Mirosław Gruszka rocznik 1935, brat Milek - 1933 - przyp. thaer]. Mój ojciec był wywieziony na roboty do Niemiec [Węgorzewo „wróciło” do Polski po II wojnie światowej – przyp. thaer]. No i potem jak front przeszedł, wojna się skończyła, ojciec tu po prostu pozostał. Pozostał na tych terenach. Potem przyjechał do nas do Białegostoku, które było naszym rodzinnym miastem i nas po prostu ściągnął tu z Białegostoku. Kiedy przyjechał do nas, porozmawiał z mamą moją, powiedział jak to wszystko wygląda. Potem znów wrócił do Węgorzewa, a my już kiedy się umówiliśmy co i jak, wtedy przyjechaliśmy. Było to w 1946 roku. Na... przed tym, przed Wielkanocą. Już wielkanocne święta 1946 roku obchodziliśmy tu [w Węgorzewie – przyp. thaer].

Jak już dorośliście i dziadek, i Milek, musieliście się zająć pracą. Czym się dziadka brat zajmował?

No jak już te szkoły jakieś tam pokończyli, to brat poszedł i pracował w straży pożarnej jako kierowca i mechanik. Chociaż młody taki był, to już był kierowcą – 19 lat miał, chociaż może i 18 lat, nie pamiętam tak dobrze. No i jak już skończył 19 lat, to jego po prostu zamknęli. Razem z grupą piętnastu bodajże. W straży pożarnej to praktycznie wszystkich strażaków zamknęli, oprócz komendanta.

A czy dziadek wie, jak to do tego doszło, że brat był w partyzantce?

No wiesz, dokładnie nie wiem, bo nie chwalił się tym, jak to było dokładnie. Nie mówił, przecież to nie było tak, że można było mówić na wszystkie strony. Oni mieli tą swoją organizację, to przecież tajne wszystko było, wiadomo, nie było legalne. Jak to oni kiedyś zorganizowali - dokładnie to nie pamiętam. Tylko później to już się orientowałem, że coś jest. Pamiętam, jak kiedyś pomagałem bratu kolbę dorabiać do takiego karabinku jego. Miał połamaną taką kolbę, w tym karabinku... taki francuski karabinek, ale nazwy już nie pamiętam. No ale pamiętam, jak na strychu w domu razem tą kolbę dorabialiśmy.

Jak wyglądało aresztowanie brata?

Jak aresztowali? To było tak. To było raniutko, tylko dokładnie teraz nie pamiętam daty. Rano... potem się dowiedziałem. Rano przyjechali, chyba o 5 nad ranem przyjechało UB do straży pożarnej, a oni byli na zmianie tak zwanej, oni tam spali jako zawodowi strażacy w remizie tej. I tego... no i ich po prostu stamtąd zabrali. Ja nie wiedziałem jeszcze nawet, nawet nikt nie wiedział, że ich już zgarnęli, bo do nas przyjechali [UB – przyp. thaer] do domu. Ja jeszcze spałem, bo to było wcześnie rano. Kazali mnie wstać, rodzicie już nie spali. No i kazali wstać i rewizję w domu zrobili. Przewrócili wszystko, cały dom do góry nogami jak to się mówi. Wzięli nawet, mama miała ciotkę w Ameryce i listy pisali sobie. Jak znaleźli te listy, to i je zabrali. I nawet zdjęcia co nam przysłali, te z Ameryki. No i potem ja myślałem, że brat nic nie wie, że u nas rewizja była. I ja, proszę ja ciebie, ubrałem się szybko, jak oni wyszli. No i poleciałem do straży pożarnej, myślę sobie, że jego uprzedzę. Ja dolatuję do straży, już tam ruch tego... i ja dopiero się dowiedziałem, że ich wszystkich zgarnęli. Ich w sumie razem było chyba z piętnastu. To nie wszyscy byli w straży, ale większość. Innych to powyciągali z domów, tych co nie byli w straży. Nawet jeden z nich był wtedy na szkole oficerskiej, poszedł. Był we Wrocławiu, tam na szkole, to jego zdjęli stamtąd. Jeden w Kętrzynie uczył się w jakiejś szkole, też go zdjęli. Ale to dopiero potem wyszło. No i zamknęli.

A jak wyglądała sytuacja po aresztowaniu? Proces był, tak?

No to najpierw przetrzymali ich w Węgorzewie. My się dowiedzieliśmy, że mają ich wywozić tu do Olsztyna, do więzienia. To rozumiesz, my polecieliśmy, ja jeszcze z kumplem, bo jego brat był też zamknięty w tej samej sprawie – taki Kucharenko. I myśmy polecieli tam. Weszliśmy, bo to Komitet Partii tam zaraz jest. Tam teraz obecnie jest sąd w Węgorzewie. To myśmy weszli na klatkę schodową, do takich okienek. Tam taki mur był i przyglądaliśmy się tam. Samochód podjechał ciężarowy pod plandeką. I tam słomy czy siana w tym było, w tej skrzyni rozesłane. No i ich tak po dwóch skutych wprowadzali na ten samochód i musieli się położyć tam na pace, na ziemi. Nie wolno było siedzieć ani stać, ani nic, tylko leżeć na tej słomie. No... i ich powieźli do Olsztyna. Jak ich zagarnęli, to był lipiec, jak dobrze pamiętam. Lato, ciepło. No i oni, jako że strażacy to byli w tych swoich drelichowych mundurkach, w trampkach brat był i w takiej koszulce gimnastycznej białej pod mundurem. A w styczniu była rozprawa, w Olsztynie. I myśmy się dowiedzieli, pojechaliśmy na tę rozprawę. No i jak ich prowadzali na rozprawę KBW [Korpus Bezpieczeństwa Wewnętrznego – przyp. thaer] taka formacja, to byli dwójkami spięci w kajdanach, to w tych samych mundurkach co ich aresztowali wtedy w lipcu, byli teraz w styczniu. Tak jak ich zgarnęli, to tak stali. A mróz był jak cholera, pamiętam. Ja miałem golf, sweter taki ciepły. To jak zrobili taką przerwę w rozprawie, to pozwolili dla nas podejść i porozmawiać. No to ja zdjąłem z siebie ten golf i mu dałem. Sprawa się odbyła tam. Tego... wojskowy sąd, oficerowie jacyś w stopniu już tam majora, kapitana. Taki wielki stół sędziowski, długi i na tym stole porozkładana była ich broń jaką im zarekwirowali. Co kto miał. I potem ten sędzia pytał: „Czyje to?” Brał przykładowo jakiś pistolet czy karabinek, no to każdy, kogo to było, wstawał i mówił: „Moje”. No i brat się też do tej swojej broni przyznał. A za nimi, to jak oni siedzieli na tej ławie oskarżonych, to za każdym jednym siedział milicjant, pilnowali ich. No i potem jak sprawa się kończyła, to było, jak to się mówi, ostatnie słowo, aha i zapytała się sędzia: „Jaki oni mieli cel, co chcieli osiągnąć?” A oni mówili, każdy wstał osobno i mówił: „Ustrój komunistyczny obalić, zlikwidować.” No i tak odpowiadali, proszę ja ciebie. [śmiech]

I jaki wyrok dostał dziadka brat, a jakie inni z ich grupy?

 

Wyrok to tak. Ten cały ich szef, ten Purkiewicz, on jeszcze jest, żyje w Węgorzewie, już staruszek. On dostał 15 lat, były wyroki po 10 lat, po 8 lat. Brat dostał 7 lat, a wtedy miał 19 lat. Ale były i niższe wyroki, po 5 i po 3 lata. No i po wyroku oczywiście z powrotem do więzienia. Pierwsze jego więzienie to było, jak przewieźli go z Olsztyna do Barczewa. W Barczewie siedział. Jeszcze mówił, jak potem opowiadał, że tam jeszcze siedzieli Niemcy, co ich aresztowali i zamknęli po wojnie. No a potem wiesz, przerzucali jego. Do Jaworzna. W Jaworznie był i siedział w takim obozie więziennym. To było chyba 15 km od Katowic, to ich wozili i pracowali w kopalni. Jak brat opowiadał, to mieli normę, na każdego więźnia tyle i tyle węgla musieli wydobyć. I do czasu, kiedy tyle nie wydobyli, nie mogli zejść z miejsca pracy. Musieli dotąd robić, aż wydobyli to, co im przypadało. No i próbował ucieczki z tej kopalni. Jeszcze chyba z drugim jakimś więźniem. Przez wentylator, bo takie były w kopalniach, co im powietrze na dół podawały. No i oni jakoś się tam dostali po drabinkach takich w tym szybie na górę. Jak opowiadał, to taka buda stała na powierzchni, tam był ten wentylator. Brat mówił, że ten wentylator tak mocno chodził, że trzeba było się trzymać, żeby ich nie porwał. No i jakoś się wydostali na powierzchnię. Byli przy jakimś lasku, a jak brat mówił, to i tory było widać, i pociąg jak raniutko jechał, bo to rano było jak wyszli. Ale potem, jak się tak zastanowili, przemyśleli, to powiedzieli: „No gdzie my pójdziemy?” Wiesz, wtedy to były inne czasy, granice obstawione, co, mieli iść do NRD? Tam tak samo jak u nas, a może i gorzej. Wkoło to przecież same komuchy i kacapy. Na południu kacapy, bo to Czechosłowacja. To trzeba byłoby mieć coś nagrane, jakiś transport, bo to najlepiej to do Szwecji uciekać. Bo gdzie indziej? I tak przemyśleli i doszli do wniosku, że jednak się nie opłaci i wrócili się na dół do kopalni. [śmiech] No i tak... w 1952 roku jak go zamknęli, to siedział 3,5 roku do lata 1955, pamiętam, bo na jesień ja już do wojska szedłem. Całego wyroku nie odsiedział, bo wiesz, na gruźlicę zachorował. No i oni zwolnili go na leczenie, takie warunkowe, wiesz, zwolnienie na leczenie, ale już nie wrócił. No jak mówię, o ile dobrze pamiętam, to właśnie jakieś 3,5 roku siedział. No i wyszedł, ja do wojska, on w ten czas się ożenił zaraz też jak wyszedł. Zapoznał Danusię swoją.

Czy dotknęły dziadka oraz rodzinę dziadka represje czy też nieprzyjemności przez to, że brata aresztowano?

No oczywiście. Na drugi dzień po aresztowaniu brata, a ja już pracowałem. Pierwsza moja praca, to ja pracowałem w POM-ie [Państwowy Ośrodek Maszynowy – przyp. thaer]. W POM-ie pracowałem jako „kalkulator” tak zwany. Ja wydawałem karty pracy dla ludzi, potem obliczałem... i tam listę płac ustalałem, godziny pracy wyliczałem, no w ogóle, wiesz. No i ja tam pracowałem, ja młody chłopak byłem. Miałem ile? 17 lat wtedy, no a ojciec mój już robił w tym POM-ie jako cieśla stolarz [ojciec dziadka był góralem i znał się na ciesielce – przyp. thaer]. No i tam dorabiali części do młocarni, do snopowiązałek, takie drewniane rzeczy i elementy, to tam ojciec to robił. I ojca zrobili wcześniej, bo on wcześniej tam pracował ode mnie, to on był przewodniczącym Związków Zawodowych. No i jak brata zamknęli, to my na drugi dzień poszliśmy do pracy zaraz po tym aresztowaniu. I od razu dla nas kazali opuścić zakład pracy. Ten cały dyrektor POM-u powiedział: „Jesteście zwolnieni, proszę opuścić zakład”. Nawet nie dali ani pisma, ani nic, nie powiedzieli dlaczego, chociaż my się i tak domyślali dlaczego, bo przecież Milka aresztowali. No i musieliśmy opuścić zakład, bo co mogliśmy zrobić? Ojciec później nie mógł nigdzie pracy dostać tak oficjalnie. Jeździliśmy z ojcem po wioskach, bo on budowlaniec i cieśla był, to obory, to stodoły stawialiśmy chłopom. Ja, jak zanim z ojcem zacząłem jeździć, to próbowałem w innych zakładach pracę dostać. Mówili, że praca jest, ale jak dawali do wypełnienia taką ankietę personalną, bo to takie komórki personalne były, oczywiście to partyjni byli, i jak dali ankietę, bo trzeba było ją wypełnić, i jak się zorientowali, o co chodzi, to już od zaraz mówili: „Dziękujemy panu, nie potrzeba już nam pana”. Taka sytuacja trwała przynajmniej rok. Zanim mnie udało się po tym roku dostać normalną pracę, to mnie normalnie nachodziła milicja i UB w domu.

Jak to wyglądało?

Bo wiesz, młody byłem, u nas były zabawy, to tamto, na każdej zabawie byłem, bo młody chłopak. Siostra pracowała w sklepie, miała dojścia i kupiła mi taką marynarkę, jak to ich nazywali - „bikiniarze” takie nosili. No to siostra mnie taką marynarkę kupiła, spodnie, tego... no i ich szlag trafiał [milicję i UB – przyp. thaer]. No bo oni wiedzieli, że ja nie pracuję, a zawsze na zabawie, zawsze na jakieś piwko się parę groszy znalazło. Bo wiesz, matka ojciec byli, to przecież dbali, żeby syn nie dziadował. No raz wiesz.... aha, bo myśmy trzymali świnie tam w Węgorzewie. I mama zawsze gotowała ziemniaki dla świń i raz nastawiła cały kocioł tych ziemniaków dla świń, a że jak raz musiała wyjść na miasto, to powiedziała mi, że jak się ugotują, żeby wyłączyć. No i ona poszła na miasto, ja zostałem pilnować tych ziemniaków dla świń. Ja tak siedzę w domu, już te ziemniaki ugotowane, tak wziąłem kilka tych ziemniaków, obrałem z mundurków, soli sobie nasypałem i tak na kredensie w kuchni stoję i jem, bo lubię takie ziemniaki właśnie czasami zjeść. No i puka ktoś. Ja mówię: „Proszę” i wchodzi ubek. Powiedziałem, żeby usiadł, podałem mu krzesło, on usiadł. „Czy tu mieszka taki i taki?" - pyta. Ja mówię: „Tu”. No i on się mnie pyta, gdzie pracuję. Ja od razu skapował o co chodzi i mówię, że nigdzie, bo od roku nie pozwalacie mi nigdzie pracy dostać. A on zdziwiony się pyta, z czego zatem żyję? A ja już nie mogłem wytrzymać i te ziemniaki co jadłem, schowałem wcześniej, bo nie wiedziałem, kto idzie, a żeby wstydu nie było, że ziemniaki jem. Wziąłem te ziemniaki, jeszcze parowały, pod mordę mu podstawiłem i mówię „O, proszę, oto z czego żyję, ziemniaki wpieprzam”. [śmiech]

No i on się zmieszał, tylko chrząknął i nie wiedział co powiedzieć, bo jego wysłali pewnie, żeby wywiad taki przeprowadził. No jak pewnie im prawdę powiedział, że Mirek Gruszka ziemniaki świńskie wpieprzał. No i tak to było... wiesz.

A czy Milek mówił, jakie akcje oni robili jak działali w tej partyzantce?

Wiesz, to była tajemnica i on nigdy nic się nie chwalił ani nie opowiadał. Pewnie nie chciał, żebyśmy coś wiedzieli, żeby później nic nie mogli z nas wyciągnąć. Nawet jak wyszedł, to też nic nie mówił, bo pewnie dalej się obawiał, że coś tego... dla nas mogą być jakieś nieprzyjemności. A tajemnice swoje do grobu zabrał. Jeszcze paru z nich żyje i mieszkają w Węgorzewie, ale to już większość staruszki i ledwo co nawet chodzą.

Bardzo dziękuję za rozmowę.

[Rozmowę przeprowadziłem z moim dziadkiem 25 czerwca 2010 roku. Postanowiłem zachować to, co jeszcze pamięta, aby nie zostało zatracone oraz zapomniane.]

tekst thaer, zdjęcia pochodzą z prywatnych zbiorów mojego dziadka.

 

Tekst ukazał się w najnowszej odsłonie POLIS MPC. Zapraszam.

 

 

 

thaer
O mnie thaer

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości