Po wczorajszym spotkaniu z Prezydentem wszyscy są pewni nowych wyborów. Ja mówię, że są teraz one dalej niż wcześniej!
Tandem Kaczyńskich po raz kolejny wykorzystał naiwność Tuska i jego dość toporne patrzenie na politykę. Ustalenia z Lechem nie mają żadnej formalnej siły. Mają jednak psychologiczną dla posłów "dietetycznych" i szefostwa LPR. Teraz Jarosław niczym Don Corleone, siedzi w fotelu z kotem na rekach i przyjmuje kolejnych posłów, którzy składają przysięgę na wierność rodziny (czytaj: PiS). Czeka na 80 desperatów i teraz z łatwością ich znajdzie, tym bardziej ze kapitulacja LPR odbywa się już na poziomie władz.
W Polsce więc zobaczymy ewenement: 150 osobowy klub będzie stanowił większościowe zaplecze dla rządu Kaczyńskiego. I tak do 2009 roku. Komisji śledczej nie będzie, odwołań ministrów nie będzie (no, prócz tych od SO i LPR), a wszystko dzięki Tuskowi.
A może jednak Tusk nie jest taki naiwny? Przecież jemu prywatnie, jako pewnemu kandydatowi na stanowisko prezydenta w 2010 zależy na tym, żeby Jarosław rządził jak najdłużej skutecznie grzebiąc jakiekolwiek szanse na reelekcję brata.
