W nocy z czwartku na piątek usunięto w Tallinie pomnik żołnierzy radzieckich, który premier Andrus Ansip nazwał "symbolem sowieckiej okupacji" Estonii. W planach jest przeniesienie prochów pochowanych tam żołnierzy na cmentarz wojskowy. Od kilku dni trwają protesty i zamieszki. Pojawiają się rosyjskie flagi, w policjantów lecą butelki i kamienie. Kilkadziesiąt osób zostało rannych, jedna zginęła w niewyjaśnionych okolicznościach.
Rosjanie oficjalnie protestują.
Rosyjskie MSZ napisało, że "demontaż pomnika ma na celu rewizję roli krajów koalicji antyhitlerowskiej w II wojnie światowej i nie tylko stoi w sprzeczności z normami prawa międzynarodowego, lecz także z podstawowymi zasadami moralności".
Rada Federacji, zwróciła się do prezydenta Putina o zerwanie stosunków dyplomatycznych z Estonią.
Przewodniczący Komisji Spraw Zagranicznych Dumy Konstantin Kosaczow ocenił postępowanie władz Estonii jako "barbarzyństwo" i "bluźnierstwo".
Przewodniczący Rady Federacji Siergiej Mironow oświadczył "dość szydzenia z martwych i naigrywania się ze zwycięstwa w II wojnie światowej".
Po raz kolejny widzimy jak ważna dla Rosji jest historia, jaką rolę pełni w aktualnej polityce. Przy okazji śmierci Jelcyna wspominano o nieśmiałych próbach zmiany jednowymiarowej wizji najnowszej historii, próbach szybko zakończonych po dojściu do władzy Putina. Obecnie trwa pełen powrót do sowieckiej interpretacji wydarzeń, sowieckiej symboliki, języka.
Brak rozliczenia z komunizmem nie pozwala na szeroką dyskusję. Zbyt wielu europejskich intelektualistów zwiedzionych socjalistyczną utopią nie potrafi rozliczyć się z własną historią. Liczę na następne pokolenie.
