W toczącej się dyskusji na temat zmniejszania deficytu budżetowego pojawiły sie ostatnio dwa pomysły. Jeden - rządowy, ogłoszony ustami ministra finansów Jacka Rostowskiego. Drugi - teraz też rządowy, ogłoszony ustami tegoż samego (a wcześniej napomykany przez premiera Donalda Tuska, więc prawdopodobnie wejdzie w życie). Ale prawdziwym pomysłodawcą (a właściwie importerem) drugiej propozycji jest Prawo i Sprawiedliwość. O co chodzi?
W pierwszym przypadku - o tzw. "becikowe". Czyli darowywane przez rząd Najjaśniejszej każdej rodzinie po narodzinach dziecka kwoty pieniężnej w wysokości 1000 zł (słownie: jeden tysiąc złotych, 00/100 groszy). Tytułem przypomienia, "darowiznę" tę wprowadził - o ile mnie pamięć nie myli - rząd pana Kaziemiarza Marcinkiewicza, jakoś na początku 2006 r. Trudno mi dalej poważnie pisać o tym wykwicie populizmu w najczystszej postaci. Utrzymanie dziecka od chwili naturalnego poczęcia do wieku pełnoletności kosztuje, licząc lekką ręką, minimum 100.000 zł (a według niektórych wyliczeń - nawet i 200.000 zł to mało). Czymże więc są te grosiny wypłacane przez rząd? Niczym. Że miałbyby wpływać motywująco, zachęcająco do posiadania dzieci? Wolne żarty... Jeszcze raz - populizm w tak dziewczym wdzianku, że aż w oczy szczypie. Jak najszybciej zlikwidować ten andron! I nie obrażać na przyszłość rodziców równie absurdalnymi jałmużnami!
Drugi pomysł to tzw. "podatek bankowy". Jak każdy podatek - inicjatywa durna. I znów - prawdziwy pech chce, że durniejszy w propozycji największej partii opozycyjnej, mieniącej się tu i tam, ugrupowaniem liberalnym (sic!) - a już na pewno tak postrzeganym przez prawdziwą śmietankę blogerów Salonu24 (sic!sic!). Pewnie! Pieniądze bankowcy uprawiają na polach, w sadach, a i też owe są istotnym elementam runa leśnego. A że dopiero co po żniwach, trwają zbiory w sadach, a i lasy pełne - to banki ochoczo zapłacą każdy kolejny podatek. I nawet im do głowy nie przyjdzie, aby sięgać po pieniądze do kieszeni swoich klientów, a gdzieżby!
Dlaczego okrutny? Bo populizmy te - w przeciwieństwie do innych, zupełnie nierealnych "gruszek na wierzbie" dotykają do żywego każdego, lub prawie każdego, Polaka. "Becikowe" - zuchwałą hipokryzją. "Podatek bankowy" - zawoalowanym rabunkiem pieniędzy wprost z kieszeni (w tym tylko lepsza rządowa podwyżka VAT, że przynajmniej pozbawiona obłudy).
A konstruktywnie?
Jeżeli ulgi rodzinne to tylko dla rodzin, które "urodziły" drugie - conajmniej - lub trzecie - na pewno - dziecko; i im więcej dzieci - tym wymierniejsze i realne profity podatkowe dla rodziny i bez względu na dochody. Możnaby pomyśleć też o wyższych obciążeniach podatkowych dla wygodnickich "nie posiadaczy dzieci"...
Natomiast "podatek bankowy" jeżeli wogóle, to wyłącznie na jakiś bankowy fundusz gwarancyjny, który, w przypadku katastrofy pozwoli uratować ten - jak pokazuje doświadczenie - niestabilny element integralny systemu finansów na świecie (jakim jest system bankowy) bez sięgania wówczas, na chybcika, do kieszeni obywatela.