Jarosław Kaczyński przyłączył się do bojkotu Euro na Ukrainie (teraz już przebrzmiałego), który wyszedł od urzędników i polityków unijnych. Było to skuteczne posunięcie, bo Tusk i Komorowski zaspali i następnego dnia przeczytali w gazecie tudzież w innym medium zaprzyjaźnionym, że Prezes przyłącza się do protestu europejskiego. Musiało być to duże zaskoczenie, myślę, że na taki obrót sytuacji nie byli gotowi, o czym świadczy brak strategii i usilne wyciszanie sprawy.
Teraz Kaczyński nawołuje do niebojkotowania Euro, ale w Polsce. Dajmy na to, gdyby nawoływał do niebojkotowania na Malcie nie byłoby w tym również żadnej sprzeczności. W końcu Tymoszenko siedzi w ukraińskim więzieniu, a nie na Mokotowskiej. Tak więc można spokojnie bojkotować na Ukrainie i nie bojkotować w każdym innym kraju świata, zwłaszcza w Polsce.
Osobiście jestem sceptyczny czy zorganizowane demonstracje na Euro byłoby w ogóle skuteczne – zwłaszcza jeśli organizowałaby je lub pomagała w tym partia polityczna znienawidzona przez establishment. Bo już powiedzmy takiemu Tęczowemu Ryśkowi pewnie wszystko wolno. Nie czyniąc zbyt wielu dygresji – Kaczyński ogłasza zawieszenie broni i po raz kolejny ogrywa PeŁo, tym razem może mniej spektakularnie, ale jest dwa do zera (drugi gol w zamieszaniu podbramkowym). Polityk bez wsparcia mediów, bez ogromnych pieniędzy na reklamę polityczną przestawia pionki na szachownicy, jak chce i kiedy chce.
Będziemy mieć zatem dwa rodzaje manif na Euro. Pierwsza to jednostkowe wystąpienia „w jakiejś sprawie”. Może nawet sam zabiorę ze sobą transparent – na przykład „Chcemy umiędzynarodowienia śledztwa Smoleńskiego”, w wersji english language – bo uważam to za zdrowy objaw społeczeństwa obywatelskiego, że ludzie wychodzą przed kamery i aparaty fotograficzne ze swoimi postulatami. Będzie okazja zaprezentować godnie nasz kraj w prasie zagranicznej, nie lada gratka dla wszystkich zmęczonych pasztetem z Onetu.
Druga, to wystąpienia „Solidarności”. Tutaj mamy wielką niewiadomą – może być różnie, zwłaszcza gdy do akcji wkroczą „pały Wałęsy” albo LRADy Ministra Spraw Wewnętrznych. Jeśli „Solidarność” rozegra sprawę mądrze i spokojnie może wiele zyskać, wszak związek od kilkunastu miesięcy wraca na pierwsze strony gazet i mozolnie pracuje na miano organizacji, której poparcie przełoży się na wynik następnych wyborów. Chłopaki muszą mieć teraz mocną spinkę, bo wyszli ze słusznego założenia, że bezpłatna promocja w Szpiglu czy Tajmsie zbyt często się nie trafia.
Tak więc będzie ciekawie, może nawet ciekawiej niż w obozie Smudy, który będzie się bardzo starał nie wygrać z Rosją ;-)