Najpierw tłumaczka p. Komorowskiego, przekręcając treść jego wypowiedzi (jednym nieporadnie użytym słówkiem "your"), wmawia p. Obamie w imieniu naszego prezydenta, że żona go zdradza.
Teraz się okazuje, że minister spraw zagranicznych, oficjalnie łasząc się do amerykańskiej głowy państwa, uważa sojusz z tym krajem za szkodliwy, a polską postawę (jak rozumiem, w szczególności swoją własną) określa mianem „robienia laski”.
Czyżby jakiś cud, że USA jeszcze nas nie zbombardowały, mało tego – wciąż robią dobrą minę do złej gry? I komu lub czemu go zawdzięczamy? Nie, nie cud, a mam graniczące z pewnością przeczucie, że ów nie-cud zawdzięczamy Rosji i coraz bardziej imperialistycznym zapędom jej prezydenta, p. Putina. Im więcej ten pan szaleje, tym bardziej Amerykanom zależy na utrzymaniu strefy wpływów w związanej z Zachodem części postkomunistycznej Europy, w której największym krajem jest Polska.
Towariszcz prezident – błagodaria!
