Tygodnik Solidarność Tygodnik Solidarność
308
BLOG

Chodakiewicz: NATO po macoszemu

Tygodnik Solidarność Tygodnik Solidarność Polityka Obserwuj notkę 0

Już od dłuższego czasu nad Potomakiem odzywają się głosy, że NATO przestało spełniać jakiekolwiek pozytywne funkcje, sojusz się przeżył i w związku z tym powinno go się zlikwidować. Zwolennicy takiego rozwiązania dzielą się na kilka kategorii. Niektóre z nich nakładają się na siebie, a argumentacja przez nich stosowana ma tendencję do wzajemnego wzmacniania się.
Najłatwiejsi do zdefiniowania są pacyfiści. Uważają każdy sojusz wojskowy za zło i popierają likwidację każdego, na czele z NATO. To oni byli za unilateralnym rozbrojeniem się – czyli poddaniem się Sowietom, aby zapobiec wojnie nuklearnej. Innym przypadkiem są izolacjoniści (a właściwie neoizolacjoniści, bo wzorują się na działaczach z początków II wojny światowej, którzy nie chcieli się do niej mieszać). Uważają, że USA powinny zerwać wszelkie powiązania zagraniczne i zająć się sobą. Świat jest okrutny i niewdzięczny, a Ameryka ma swoje poważne problemy, które powinna rozwiązać. Obecnie szczególnie chodzi o kryzys gospodarczy.

Pod argumentem gospodarczym podpisują się też i ci, którzy uważają, że można oszczędzić kosztem NATO. Argumentują, że rozwiązanie NATO odciąży gospodarkę oraz wymusi na Europejczykach przejęcie obrony strategicznej kontynentu z rąk USA. Po co NATO, skoro jest Unia Europejska? Niech stworzy własne struktury obronne i wtedy będzie dopiero pełnoprawnym partnerem Ameryki – mówią.
Wśród zwolenników takiego rozwiązania jest kilka szkół, ale główna to orientacja proberlińska: Niemcy są największe w Europie, niech w końcu oficjalnie wezmą na siebie jej obronę i przywództwo na kontynencie. I tak to się dzieje, więc USA powinny to zawczasu pobłogosławić.

Niektórzy Amerykanie chcą przy tym zerwać tzw. specjalne stosunki z Wielką Brytanią, a co za tym idzie z brytyjską tradycją równowagi sił. Od kilku stuleci Wielka Brytania sprzeciwiała się dominacji jakiejkolwiek potęgi na kontynencie. Tworzyła system sojuszy, aby takie państwo powstrzymać, a jak nie było innego wyjścia – walczyła. W XX wieku Londyn włączył w ten system Waszyngton, a po 1941 r. Amerykanie przejęli pałeczkę od Brytyjczyków. Rozbicie sojuszu brytyjsko-amerykańskiego oznacza co najmniej głębokie przewartościowanie schematów polityki zagranicznej USA, z wyjściem z NATO włącznie i odwróceniem się od Europy.
Naturalnie jest też w Waszyngtonie opcja zakładająca, by rozwiązać NATO i pozostać w sojuszu jedynie ze Zjednoczonym Królestwem. Wymagałoby to od Londynu najpewniej wystąpienia z UE. Niektórzy adwokaci takiej opcji uważają, że Ameryka to naród żeglarski i powinien skoncentrować się na Atlantyku i Pacyfiku. Większość handlu odbywa się drogą morską, a klucz do potęgi to kontrola handlu. Ponadto Rosja przestała się liczyć jako globalne mocarstwo, natomiast rośnie potęga Chin i rozgrywka z Pekinem będzie miała miejsce głównie na Pacyfiku. W takim wypadku po co NATO, skoro Europejczycy (oprócz Brytyjczyków), właściwie nie posiadają poważnej marynarki wojennej?

Sprawa Rosji w tym wszystkim też jest ważna. Kreml raz po raz przypomina, że uważa NATO za głównego wroga, a rozszerzanie tej organizacji na wschód za śmiertelne zagrożenie. Moskwa nie życzy sobie, aby ktokolwiek się pchał do jej strefy wpływów: nie tylko „bliskiej zagranicy”, ale w ogóle do strefy postsowieckiej.
Rosjanie sprzeciwiają się hegemonii amerykańskiej. Ponieważ nie mogą przywrócić dwubiegunowości w stosunkach sił na świecie, mówią o wielobiegunowości. Więc gdy Kreml mówi o wojnie przeciw Gruzji jako zatrzymaniu zachodniej agresji, to nie jest to tylko propaganda czy retoryka. To przykład moskiewskiej percepcji NATO. Rosji nie obchodzi, że małe państwa chcą do sojuszu ze strachu przed Moskwą. Kreml widzi takie dążenia jako zagrożenie dla swego bytu i swych neoimperialistycznych planów. Stąd stała opozycja wobec rozszerzania NATO czy nawet „tylko” wzmacniania peryferii sojuszu, szczególnie przez tarczę antyrakietową w Polsce. Twardy sprzeciw wobec jakichkolwiek ruchom NATO opłaca się Kremlowi. Zaważmy, że rosyjskie zwycięstwo nad Gruzją zatrzymało właściwie wszelkie plany ekspansji NATO, dało też amunicję amerykańskim zwolennikom neutralizacji, a nawet likwidacji tego systemu sojuszniczego.

Mimo że w Waszyngtonie istnieje konsensus co do relatywnej słabości postsowieckiego imperium, nikt właściwie nie ma ochoty zadzierać z Moskwą. I tak przecież mówi się o drugiej zimnej wojnie, a przecież ta pierwsza tak naprawdę się nie skończyła, bo postkomuna w post-Sowiecji ma się przecież wyśmienicie i działa według starych geostrategicznych wzorców. Stąd w Waszyngtonie przekonanie, że ekspansja NATO prowadziłaby do destabilizacji regionu, niepotrzebnych wydatków oraz strat. To ostatnie brzmi szczególnie poważnie w kontekście ogromnych nakładów poniesionych przez USA w tzw. wojnie z terrorem, a szczególnie w Iraku i Afganistanie.
I właśnie na takim geostrategicznym tle trzeba widzieć debatę o NATO, jego raison d’être oraz jego ekspansję. Trudno stwierdzić, co z tego wyniknie. Wydaje się, że nadchodzi wielkie przetasowanie więc możliwe jest nawet, że USA formalnie porzucą sojusz atlantycki.

Dobrze by więc było, aby Polska wykorzystała wszelkie opcje obronne, wszystkie możliwe kombinacje sojusznicze, a przede wszystkim nastawiła się na to, że musi polegać przede wszystkim na sobie.

Jan Marek Chodakiewicz

facebook.com/TygodnikSolidarnosc

niezależny magazyn społeczno-polityczny.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka