Tygodnik Solidarność Tygodnik Solidarność
6563
BLOG

Rewiński: Tego nie robią amatorzy

Tygodnik Solidarność Tygodnik Solidarność Polityka Obserwuj notkę 55

 – Zerwano mi program, ale jak się dziś okazuje, mogą zabić. To taka błahostka, że mnie pozbawiono programu i możliwości wykonywania zawodu, to małe piwo – z aktorem i satyrykiem Januszem Rewińskim rozmawiaKrzysztof Świątek.

 
– Jak się Panu żyje pod rządami platfusów?
– Żyje się na wsi, daleko od szosy, jakoś tam się przędzie. Zdjęli mi program „Siara w kuluarach” to zostałem rolnikiem. W całym życiu zawodowym nigdy wcześniej telewizja nie zerwała mi kontraktu w połowie. To zdarzyło się za rządów tych dżentelmenów i widocznie wyniknęło ze strasznego cykora. Jest kadr z ostatniego programu, jakby się pan gdzieś dokopał…
 
– …właśnie ciężko…
– …ale telewizja publiczna powinna udostępnić. Dziewczyna, która ze mną to prowadziła, podeszła do Waldemara Pawlaka. A mieliśmy taką technikę, że jedna kamera pokazywała mnie, a druga rozmówcę i jego gestykulację, mowę ciała. Pawlak wydawał się wypłoszony, dopytywał, co to za program. A że znał naszą dziennikarkę, chciał się coś prywatnie dowiedzieć. Ja zaś komentowałem: „Oj, ktoś się czegoś boi”. Przypomniałem sobie tę scenę jak pękł PSL-owski balon z gnojówą. Nastąpiła zmiana warty w TVP i już następnego dnia, bez żadnego wytłumaczenia, bez „przepraszamy, dziękujemy”, program zdjęto. Mimo że władowano kupę pieniędzy na czołówkę i zapowiedzi.
 
– Nikt się z Panem nie spotkał, nie zadzwonił?
– Ależ skąd. Przyszła Shymalla [wówczas dyrektor 1 programu TVP – dop. kś] i nawet się nie pytala [Janusz Rewiński celowo wymawia przez „l”]. Ekipa programu dostała zakaz wstępu do sejmu. Kto się przestraszył? Pani Trzaska-Wieczorek [wówczas dyrektor biura prasowego sejmu] niby pokazywała mi sejm, a drugim uchem strzygła, o co chodzi. Teraz jest urzędniczką u pana prezydenta. Szkoda, bo powstawał format, którego chyba nikt na świecie nie wymyślił. Ja jestem unikalnym modelem. Po pierwsze – aktorem, po drugie – satyrykiem, po trzecie – byłym posłem. I wiem, że usta, które mówią są mało ważne. Ważniejsze są ręce polityka splecione z tyłu i to, co one wyprawiają. Jedna kamera śledziła jak politycy strasznie kłamią.

– Po trzech pierwszych odcinkach otrzymywał Pan sygnały, że trochę Pan przeszarżował?
– Po co sygnały? Wystarczy przeciąć kabel od mikrofonu. Zerwano mi program, ale jak się dziś okazuje, mogą zabić… To taka błahostka, że mnie pozbawiono programu i możliwości wykonywania zawodu, to małe piwo.
 
– Do czego Pan nawiązuje?
– Do tego, co się później wydarzyło w naszym kraju. Różne były przypadki.
 
– Teraz mówi się o grasującym w Polsce samobójcy. Pan nawiązuje do konkretnego przypadku?
– Proszę pana, nawiązuję do tego, co powiedziałem. Po co się powtarzać? Jest taki żart rosyjski. Złapano człowieka, który wyrzucił na placu Czerwonym ulotki. Buch na komisariat, pierwsze pałowanie – wstępne, zmiękczające. Ale patrzą, a na ulotkach nic nie jest napisane. „A gdzie że bukwy?”. „Na ch.j bukwy, kak wsio jasna”.

– Pan też uważa, że wszystko jasne, bez nazwisk?
– Jesteśmy po różnych, mało ciekawych doświadczeniach. Po lekturze różnego rodzaju raportów prokuratur, komisji, wyroku sądowym dla szefa zespołu parlamentarnego ds. Smoleńska, który ma przeprosić b. szefa WSI, nie jest śmiesznie, tylko strasznie. Może lepiej, że Bozia sprawiła, iż odsunąłem się na bok.
 
– Z ust najwyższych przedstawicieli władzy słyszymy, że Polska jest krajem fajnym, stabilnym, że jest wolność słowa. 
– Nie ma wolności słowa, to wiadomo.
 
– Jak to? Przecież jesteśmy demokratycznym krajem.
– No, oczywiście… Na co wy w Solidarności czekacie? Zamiast posłów nie wypuszczać z sejmu, trzeba było ich nie wpuścić na obrady. Nie dopuścić do tak haniebnego głosowania. Przecież było wiadomo jak zagłosują. Od kwietnia 2009 roku, kiedy na stoczniowców z Solidarności pod Pałacem Kultury puszczono żółty, żrący płyn, zaczęła się tragedia. Gdzie była reakcja? Wiadomo, kto był szefem MSW i kazał strzelać w twarze związkowców. Społeczeństwo nie zanotowało zdecydowanej reakcji.
 
W programie „Ale plama” śpiewał Pan kiedyś piosenkę, wyliczając: „Kto będzie prezesem banku, kto będzie w radach nadzorczych, szczególnie spółek skarbu państwa?”…
– …na melodię „Guantanamera”…

– …„Leszka Millera, koledzy Leszka Millera”. Jak dziś brzmiałby refren?
– Jesteśmy w zagadkowym momencie naszej historii. Jak byłem w sejmie, to panowie układali się w ten sposób: jeżeli Zarębski będzie przegłosowany do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, to również ma wejść Marek Siwiec. Taki był deal. Dżentelmeni z Sojuszu Kwaśniewskiego zawsze dogadywali się z tymi z Kongresu Liberalno-Demokratycznego. Jak mnie ktoś zgłosił – choć do głowy mi nie przyszło, by się tam pchać, bo byłem w sejmie dla jaj, a nie interesów – to na wszelki wypadek mnie „pokopano” jako potencjalnego kandydata. A tam był układ i trwa on do dziś. Jak komuniści rządzili, liberałowie przeszli do pozornej opozycji. Teraz się odwróciło.

– Był Pan posłem I kadencji. Podobnie jak Donald Tusk, Waldemar Pawlak, Jan Krzysztof Bielecki, Janusz Lewandowski. 20 lat minęło, a oni nadal nadają ton w polskiej polityce. Nie za długo? Nie zastanawia Pana, że nie ma wymiany elit?
– Jest u nich zasada dawno wypracowana: raz zdobytej władzy nie oddamy. I nie oddają. Jak liberałowie oddają, to komuniści przejmują. I tym drugim nigdy specjalna krzywda się nie dzieje. Nie wierzę w uczciwe wybory. Państwowa Komisja Wyborcza od 20 lat pozostaje niemal niezmienna. A my jako obywatele nawet nie wiemy, w jaki sposób jest powoływana i kto może zmienić jej skład. Dlaczego na kartce wyborczej wystarczy dostawić jeden krzyżyk, by unieważnić głos? Każde dziecko, nawet półdebilne, może wydrukować tysiąc takich kartek. Te papiery fruwają, potem znajdowane są na jakimś komisariacie. W II turze wyborów prezydenckich konkuruje dwóch kandydatów. To dlaczego nie może być jedna kartka zielona, druga czerwona? Wtedy nie dałoby się tak łatwo głosu sfałszować. Jeżeli raz udało się wygrać wybory Lechowi Kaczyńskiemu, to tylko dlatego, że się panowie oficerowie przeliczyli. Teraz już żadne wybory nie zostaną wygrane. Dlaczego nie mamy magnetycznych dowodów osobistych, które wkładałoby się do czytnika i dotykowo potwierdzało wybór? W banku podejmując 10 zł musimy to mieć, a tu, gdzie chodzi o miliardy, jakoś nie. Opozycja nie zdaje sobie sprawy, że na tym należy się skupić. Nie dajmy się w konia robić. Ja wiem, że sam nie jestem w stanie postawić tamy. Chodzę i głosuję, ale wiem, że w każdej chwili pani, która ma zabandażowany palec, a w niej końcówkę długopisu, przy liczeniu głosów, może dostawić trochę krzyżyków. Mężowie zaufania? Starsze panie z parafii, które popchnie się, krzyknie: „pani już odejdzie”. Tego nie robią amatorzy, a oficerowie i podoficerowie! Przecież ich była masa i żaden nie wyjechał. Chłopaki z Solidarności powyjeżdżali i tłuką się po świecie. Jak jeździłem z występami po Stanach, wszędzie ich spotykałem. A oficerowie zostali i są na gwizdek. Jak wchodzę do komisji wyborczej w jakiejkolwiek szkole, od razu ich rozpoznaję – te zaczeski, siwe skronie, sznyt. I śmieję się, wołając „dzień dobry”.
 
– Dwulecie PiS-u, prezydentura Lecha Kaczyńskiego, to były błędy przy pracy?
– Tak. Jeżeli w taki sposób można było zakończyć kadencję prezydenta Kaczyńskiego, to już nic nie może się zdarzyć przypadkiem. I możliwe, że ci faceci mają to powiedziane. Panowie, albo wy, albo kto inny, ale tu już inaczej nie będzie. W USA nic nie znaczymy, jesteśmy jak Bangladesz.
 
– Ostrze Pana satyry zawsze było wymierzone we władzę. To powód, dla którego jest Pan dziś rolnikiem, a nie czynnym satyrykiem?
 
– To oczywiste, o oczywistościach nie będziemy mówić. Teraz jest satyra jak za PRL-u, kiedy z kelnerów wolno się było śmiać i tworzyć „satyrę na leniwych chłopów”, jak mawiał Mrożek. Ale jednak w komunizmie schyłkowym dawano nam salę na 200 osób i pozwalano cokolwiek gęgać. Był kabaret Tey, Egida, Elita, mówiło się Lenin, a w domyśle partia. Porozumienie między widzami, a satyrykami istniało. Finezyjnie, aluzyjnie rzucało się jedno słowo i ludzie wiedzieli, że w domu tak samo mówią. Rodziła się wspólnota. Władza jest durna, jeśli nie zostawia takiego wentyla, gdy w tak otwarty sposób likwiduje wolność słowa. Mądrzy komuniści mówili: jak my się boimy dwóch kabaretów, to od razu się poddajmy. A tu, mając media, władzę, wszystko, oni się boją gościa, który chodzi po korytarzach sejmowych i gęga? Satyrykom zawsze chodzi o to, by otworzyć ludziom gały, uzmysłowić, by nie dawali się robić w bambuko.
 
– Komitet honorowy Bronisława Komorowskiego i PO nasączony był aktorami jak tort kremem. Magdalena Boczarska, Krzysztof Kowalewski, Andrzej Chyra…
 
– …ten, nawet nie wiedział kogo popiera, mówił coś o Władysławie Komorowskim (śmiech)...
 
– …Janusz Gajos, Andrzej Grabowski, Marian Kociniak, Tomasz Karolak, Daniel Olbrychski, Zbigniew Zamachowski.
 
– [Janusz Rewiński zanosi się głośnym śmiechem]. Ja tej listy nie znałem. 
 
– Poprzestanę na tych, bo jak dalej będę wyliczał to świt nas zastanie. 
 
– Jeszcze Nehrebecka (śmiech).
 
– To prawda. Pana nazwisko znalazło się na liście poparcia Jarosława Kaczyńskiego. Nie chciał Pan zapunktować u władzy?
– No, właśnie chciałem zapunktować u władzy. I byłem blisko. Bo gdyby nie ci oficerowie, to powinien wygrać Kaczyński. Proszę pana, aktor ma specyficzną konstrukcję, trochę więcej widzi i słyszy, wie, kiedy władza wpuszcza nas w maliny. Jestem na to uczulony. Patrzę na gęby i wszystko wiem.
 
– Poparcie aktorów nie zawsze jest bezinteresowne. Tomasz Karolak dał twarz władzy i dziś ma teatr IMKA sponsorowany przez Orlen. Krystyna Janda ma Och-Teatr, a pan jest rolnikiem. Nie zazdrości Pan?
– Nie, bo nie miałem ambicji, by być dyrektorem teatru. Chciałem prowadzić swój program w telewizji, który miał takie motto: „Honor, ojczyzna czy przekręt, lewizna? Skrycie nóż w plecy czy płaszcz i szpada? Cudze jak własne i wszystko jasne. Po co te słowa? Szkoda gadać”. I komu to przeszkadzało w publicznej telewizji? Ci aktorzy, których pan wymienił, kompletnie nic nie rozumieją. Aktorzy nie mają czasu na to, by być historykami. Uczymy się zawodu, cztery lata kucia tekstów i występów. Coś więcej przy roli się czasem przeczyta. I potem jedna książka może wywołać w człowieku przewrót kopernikański. Tak było ze mną, kiedy przeczytałem książkę pańskiego kolegi z redakcji Grzegorza Eberhardta „Pisarz dla dorosłych. Opowieść o Józefie Mackiewiczu”. Dziś patrzę na wielu ludzi i myślę: Rany boskie, oni są ślepi, bo tego nie wiedzą.
 
– Tłumaczy Pan to tylko niewiedzą? Ok. 90 proc. środowiska aktorskiego za Komorowskim. Pan i jeszcze kilku po drugiej stronie. Z czego to wynika?
– Ja jestem aktorem peryferyjnym, nie głównego nurtu. Parę ról w filmach, kilka programów kabaretowych. Ale chcę dociekać prawdy. Od kabaretu Tey, gdzie staliśmy metr od widza i wciskaliśmy mu różne emocje, by go rozhuśtać i doprowadzić do olśnienia, by myślał jak my. Musiałem nauczyć się specyficznego aktorstwa i ono nie mogło być oparte na kłamstwie. Może dlatego uważam, że ci aktorzy są podatni na manipulacje. Tak jak ja kiedyś – dałem się nabrać na KLD. Bo oni byli w ładnych garniturach. A tak i gangsterzy wyglądają. Eleganccy, młodzi, fura, komóra. Ale w sygnecie strzykawka. I jedną rękę panu poda, a drugą przejedzie po plecach tym sygnetem. A w sygnecie pavulon, który panu zwiotczy mięśnie i już nie trzeba ingerencji osób trzecich, tylko delikwenta bierze się za twarz i wiesza na sznurku. I tylko przez 48 godzin nie wolno go badać, żeby wszystko wyparowało. Także, te dzieciaki też się na to nabierają…
 
– …Krzysztof Kowalewski nie jest już dzieciakiem.
– Specyficzna konstrukcja.

– Janusz Gajos…
– Świetny aktor, on nie robi tego, by mieć konfitury. U niektórych pęd towarzyski i za dużo elementów bajkowych w głowie powoduje potężne zmiany. Niestety, demencja i geriatria się wkrada, alkohol robi swoje. I potem popierają Komorowskiego.
 
– Mówiliśmy o I kadencji sejmu. A Pan jak głosował w sprawie odwołania rządu Olszewskiego? 
– Niestety, za upadkiem rządu Olszewskiego.
 
– Wstydzi się Pan?
 
– Wie pan, nikt mi nie powiedział, o co tam chodzi. Byłem w PPG [Polski Program Gospodarczy] złożonym z liberałów i partii piwa, liberałowie podpowiadali i w owczym pędzie zagłosowałem. Pójdzie Pan do sejmu, weźmie wydruk i zobaczy.
 
– Właśnie z tym jest problem. W trakcie debaty złożono trzy wnioski o głosowanie imienne, ale wszystkie odrzucono. A maszyna tylko zliczała głosy. I chyba nie można odtworzyć, kto jak głosował.
 
– To mogę iść w zaparte, bo to będzie w „Tygodniku Solidarność”.
 
– Mógł Pan, ale już mam nagrane (śmiech).
 
– No właśnie…
 
– Ale mówi Pan o owczym pędzie, czyli żałuje tamtej postawy?
 
– Teraz, jak wiem… Ja byłem skautem piwnym, bajer, zabawa, we łbie głupoty. Byłem głupi politycznie. Dla mnie Solidarność to była Solidarność. Potem te podziały, głupiałem. Jak byłem na spotkaniu z Wałęsą, tuż przed rozwiązaniem parlamentu, spytałem go: „panie prezydencie, czy pan by poszedł z robotnikami na piwo?”. A on mówi: „Mnie by chyba utopili w beczce”. Nie rozumiałem jak to się plecie. Dziś patrzę na zdjęcie, na którym Wałęsa rechocze 4 czerwca ’92 w loży prezydenckiej z Drzycimskim i wszystko ma dla mnie inny wymiar. Nie zapisałem się nigdy do partii, bo matka mnie przestrzegła. W ’68 jak kończyłem technikum lotnicze, szedłem pod prąd – bo manifestacja we Wrocławiu szła w jedną stronę, a ja z narzeczoną w drugą (śmiech). Jakiego rodzaju to była świadomość? W ‘63 ostatni żołnierz podziemia niepodległościowego, Lalek, został zastrzelony. Ale w domu nikt o tym nie mówił. Moi rodzice pochodzili z Wołynia. Ojciec umarł, do dziś nie wiem, jaki był jego los. Mur milczenia w rodzinie, żeby dzieciak, a byłem najmłodszy z rodzeństwa, się nie wygadał.
 
– Przygoda z polityką to był tylko rodzaj kabaretowego skeczu?
 
– Dziś myślę, że mogłem zostać zmanipulowany. Nie wiem czy to nie były działania podszeptujące, inspirowane przez panów oficerów. Nawet nie ja rejestrowałem partię w sądzie. Byli wokół mnie ludzie, których praktycznie nie znałem. I wybrano 16 posłów, niby dla jaj. Po pobycie w sejmie zacząłem się interesować, kto mnie podpuszcza, gdzie zaczynam się wpasowywać. I nabierałem podejrzeń, że to nie jest czyste. 
 
– Ilu było posłów Partii Przyjaciół Piwa na liście Macierewicza?
 
– Na 16 było trzech, więc odsetek znaczący. To też dało mi do myślenia. Do partii mógł wejść każdy, jak do Kościoła. Do sejmu wszedł np. główny antyterrorysta PRL, a później ochroniarz Kwaśniewskiego Dziewulski. Takich dziwnych faciów było więcej. 
 
– Nie wierzy Pan w ozdrowieńczy nurt w Polsce?
 
– Jak zmartwychwstanie papież i Reagan – tak. Bo jeśli Romney, kandydat Partii Republikańskiej w USA, spotyka się wyłącznie z tymi „dżentelmenami”, to możemy tylko wyć. Dlaczego nie rozmawia z liderem opozycji, z Macierewiczem, nie jedzie na Wawel? Amerykanie oglądają stację RTD (Russia Today Documentary), w której widać Rosję cudo, cywilizowany kraj. A Polaków mają na Jackowie, w Chicago, harujących na azbestach, niedokształconych, niedomytych, rozpitych. I potem się dziwią: co ci Polacy mają do tych Ruskich?
 
Janusz Rewiński – aktor, absolwent PWST w Krakowie, satyryk, występował m.in. w kabarecie Tey z Zenonem Laskowikiem i Bohdanem Smoleniem; z Krzysztofem Piaseckim prowadził do 2004 roku program „Ale plama” w TVN i „Szkoda gadać” w TVP, znany z filmowej roli Siary w „Kilerze” Juliusza Machulskiego. Był posłem I kadencji, prezydentem Polskiej Partii Przyjaciół Piwa.
 
 
Inni ciekawi ludzie i ciekawe rozmowy: facebook.com/TygodnikSolidarnosc

niezależny magazyn społeczno-polityczny.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka