Voit Voit
1567
BLOG

Kariera Marcina D.

Voit Voit Polityka Obserwuj notkę 58

 

 

Z ogromnym zainteresowaniem śledzę znakomitą karierę Marcina Dubienieckiego. Nieznany nikomu, mizerny prawnik, którego jedynym kapitałem był ojciec -  eseldowki baron -  nagle stał się gwiazdą mediów i nie tylko. Pierwsze informacje na temat zięcia prezydenta Kaczyńskiego pojawiły się jakiś czas temu, ale do pochlebnych nie należały -  ślub małej Kaczyńskiej z Dubienieckim znany był z tego, ze nie przyszedł na niego Jarosław Kaczyński. Podobno na zaszczycenie tej jakże istotnej uroczystości namawiali go brat i bratowa. Bezskutecznie.

Przez czas jakiś o Dubienieckim było cicho. I nagle katastrofa w Smoleńsku i zięć prezydenta zagościł na pierwszych stronach gazet. Póki co jedynie jako tło dla swojej żony, stojący z tyłu z zasępioną miną. Chwilę potem zaczął udzielać wywiadów, co dziwne - w imieniu swojej małżonki. Bycie jedynie mężem infantki chyba za bardzo mu nie odpowiadało, bo w następnych enuncjacjach prasowych zaczęły pojawiać się informacje, ze Dubienecki uwielbia PiS w ogólności, a swego teścia, teściową i stryja żony w szczególności. Zadziwiająca zmiana opcji, ale wytłumaczalna.  Na Salonie natychmiast sporo osób roztkliwiło się do łez z powodu tej jakże słusznej w obliczu dramatu postawy.

Dalej było równie medialnie, ale jakby mniej sympatycznie - spłakany pan Dubieniecki wraz z małżonką i dziećmi zamieszkał sobie w Pałacu Namiestnikowskim. To wzbudziło pewną niechęć – rzecz jasna głęboko niesłuszną - bo zdjęcia z lekka nieświeżego żałobnika, powracającego nad ranem w pałacowe pielesze obiegły prasę brukową. W tym samym czasie pan prezes pokazywał się w brukowcach w „spontanicznej” sesji z udziałem rodziny. Co ciekawe - na zdjęciach była jedynie mała Kaczyńska z dziećmi. Po Dubienieckim ani śladu.

Zięć zmarłego prezydenta jednak nie dał o sobie zapomnieć i jego osoba znowu wypłynęła. Tym razem w kontekście aferalnym. Marcin Dubieniecki wraz z ojcem reprezentowali podejrzaną spółkę Egzekutor Europejski, zarejestrowaną w domu ich znajomego w Kwidzynie. Spółka ta zamieszana była w wyprowadzenie z wrocławskiego oddziału SKOK-u 12 milionów złotych, z czego 750 tysięcy miało zostać przelane na konto kancelarii starszego Dubieneckiego, a kolejne 750 – na konto współpracownika Lecha Kaczyńskiego, Roberta Draby. Sąd zwolnił obu Dubienieckich z tajemnicy adwokackiej. Marcin Dubieniecki niemal natychmiast odniósł się do oskarżeń, twierdząc – jakżeby inaczej - że są wymierzone bezpośrednio w jego zmarłego teścia i w stryja jego żony. Na fali ogólnonarodowej histerii opinia publiczna pomysł Dubieneckiego łyknęła. To był czas, kiedy napisanie czegokolwiek nie po linii o kimkolwiek z tej rodziny groziło linczem.

Mniej więcej w tym samym czasie w Gali ukazała się „cytrynka” z obojgiem Dubienieckich - Marta z mężem na plaży, z dziećmi, pełna sielanka. Pod to rzecz jasna wywiad wyciskający z oczu. Od czasu do czasu ktoś nieśmiało przebąkiwał, że może warto byłoby wyprowadzić się z zajmowanego prawem kaduka Pałacu Namiestnikowskiego, a pod tekstami na stronach tabloidów coraz więcej ludzi w dość niewybredny sposób zaczynało mówić, co myślą o rozwydrzonej córce byłego prezydenta i jej małżonku, żyjącej sobie w blasku fleszy na koszt podatnika

Żałoba minęła, zaczął się cyrk na Krakowskim Przedmieściu. Ludzie całą historią byli coraz bardziej znużeni i zmęczeni, z winiet nareszcie poznikały czarne wstążki, a mówienie o tym, co się dzieje w rodzinie Kaczyńskich przestało być tematem tabu. Tabloidy nabrały wiatru w żagle i tu znowu pojawił się pan Dubieniecki. Wszystko tym razem za sprawą przegranych wyborów.

Klamka zapadła i Komorowski został prezydentem. Tego chyba nikt z rodziny Kaczyńskich nie przewidywał. No, ale mus to mus - oboje Dubienieccy skończyli jakże tragiczne i sentymentalne pakowanie rzeczy po parze prezydenckiej i wynieśli się z pałacu. Jak się okazało, zabrali ze sobą wszystko, co im wpadło w ręce. Kancelaria nowego prezydenta nie oponowała, bo nie było o co kruszyć kopii, a awantura o jakieś graty mogła skończyć się potężną wrzawą medialną, kompletnie niepotrzebną. Jak się okazało, państwo Dubieneccy w ogóle nie spisali zabranych z pałacu rzeczy - po kilku dniach i kilku monitach ze strony kancelarii prezydenta, Marta Dubieniecka przesłała na kilku kartkach spis rzeczy, zrobiony już na miejscu, u siebie w domu. Ile w tym było prawdy – trudno orzec, bo przy pakowaniu nikt niczego nie „z natury” nie spisywał.

Ledwo umilkła sprawa zabranych pamiątek po prezydencie - swoją drogą, ciekawe, ze żaden z propisowskich wielbicieli historii jakoś przeciwko temu nie protestował i nie żądał zrobienia jakiegoś muzeum, wystawy, czy czegokolwiek innego „ku czci”-  wybuchła kolejna historia. Okazało się, że Dubienieccy zostali właścicielami trzech milionów złotych odszkodowania po zmarłej parze prezydenckiej. Ogromne składki na to odszkodowanie płacone były z budżetu państwa. Tego nawet dla łkających nad niedolą córki zmarłego prezydenta czytelników brukowców było za wiele. Posypały się inwektywy, trudne do powtórzenia. Po sympatycznym wizerunku Marty Dubienieckiej nie pozostało ani śladu.

Równolegle toczyła się inna sprawa - Marcin Dubieniecki w swojej kancelarii sporządzał wnioski o ułaskawienie. Nie byłoby w tym nic zdrożnego, gdyby wnioski te nie trafiały później na biurko jego teścia, i gdyby nie kosztowały po 30 tysięcy złotych za sztukę. Okręgowa Rada Adwokacka od całej historii umyła ręce, twierdząc, ze nie ma tu konfliktu interesów. Niesmak pozostał, a sprawa do dzisiaj wydaje się co najmniej dziwna i brudna. W kuluarach natychmiast zaczęto mówić o tym, ze Dubieniecki jest nie do ruszenia i ORA po prostu położyła uszy po sobie.

Ostatnim akordem dotychczasowej działalności Marcina Dubienieckiego był zadziwiający dialog między nim a posłanką Szczypińską, rozgrywający się na łamach tabloidów. O całej sprawie nikt nie chce mówić, najwyraźniej wszyscy się boją. Dubieniecki ma silną pozycję, z nieprzewidywalnym stryjem jego żony nikt nie chce zadzierać. Na wyraźne żądanie prezesa konflikt w mediach uciszono, a Dubieniecki szykuje się do startu w wyborach do sejmików. I jak znam życie - wejdzie bez pudła. Potem tylko Sejm i… Może kontynuacja rodzinnej tradycji?  Jedno jest pewne – na kampanię wyborczą będzie go stać.

A do sejmiku będzie dojeżdżał porsche za pół miliona złotych. Na to też go stać. Ciekawe, na co jeszcze?

 

 

Voit
O mnie Voit

Kogo banuję - przede wszystkim chamów, nudziarzy, domorosłych psychologów i detektywów-amatorów. To mój blog i to ja decyduję, kto tu będzie komentował. Powinnam to zrobić dawno, teraz zabieram się za porządki. Dyskusja - proszę bardzo, może być na wysokich tonach, ale chamstwo i nudziarstwo zdecydowanie nie. Anka Grzybowska Utwórz swoją wizytówkę

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka