Voit Voit
433
BLOG

Kupuj w sieci - czyli net odcinek II

Voit Voit Rozmaitości Obserwuj notkę 6

 

 

Mieszkamy na kompletnym odludziu. Poza sezonem nawet znalezienie knajpy jest problemem. Nie ma wyjścia - wszystko co można kupuję w sieci. Od okularów po ser.

Początkowo do sieciowych zakupów podchodziłam jak pies do jeża. To było jeszcze w czasach, kiedy e-sklepy raczkowały i nigdy nie było wiadomo, czy dostanie się zamówiony telefon, czy cegłę w pudełku.  Po jakimś czasie rynek się ustabilizował, nierzetelni kupcy zostali wycięci i zapanowała normalność.

Do optyka mam 30 kilometrów, ceny u niego – no cóż, monopolista w końcu - przyprawiają o ciężki ból głowy. Optyka znalazłam w sieci. Powiecie, ze kupowanie okularów przez net to idiotyzm. Ja też tak myślałam, do czasu kiedy nie spróbowałam. Mam już kolejną parę - wszystkie świetnie zrobione, markowe i o 70% tańsze niż u stacjonarnego optyka. Oprawki dobiera się bardzo prosto - wrzuca się zdjęcie i przymierza do woli. Do tego rewelacyjna obsługa - niesamowicie miła pani doradza, kombinuje, jakby tu taniej zrobić, a w końcu wysyła. Dwa dni po wpłacie pieniędzy okulary są u mnie. Pani odpowiada na najbardziej odlotowe pytania typu: ciężar („Pani Aniu, lekkie są, nos nie odpadnie. No takie, jak te co pani nie poprzednim razem kupowała, tylko te jeszcze poprzednie.”), czy fajnie się je kręci (mam zwyczaj kręcenia okularami w ręku), czy jak na nie nadepnę, to je szlag trafi („Pani Aniu, ile pani tego u nas zamawiała, co? Pani nie depcze, tylko pani gubi! To ja pani tu gratis sznurek dołożę. A one nie w ręku mają leżeć, tylko na nosie, jasne?!”).

Księgarnie internetowe to moje ulubione miejsce w sieci. Siedzę sobie w fotelu i przeglądam. Czytam recenzje, zamawiam. U większości sprzedawców mam spore rabaty, znamy się z rozmów telefonicznych albo z czatów, gdzie po nocach dyskutujemy o nowościach. Jedną z takich netowych księgarni prowadzi mój przyjaciel, z którym uwielbiam prowadzić dyskusje na każdy dowolny temat. Książki przychodzą do mnie, nie musze szukać księgarni, bo mam ją na wyciągnięcie ręki. Kocham te netowe dyskusje i netowe zakupy. Dwa dni i książki leżą na moim biurku.

Na sery trafiłam przypadkiem. Na Facebooku jest grupa dyskusyjna i tam można sobie o serach pogadać. Okazało się, ze można je też zamówić. Do wyboru, do koloru. Jako stały uczestnik serowych dyskusji czuję się w obowiązku spróbowania inkryminowanych dzieł sztuki serowarskiej i dostają raz w tygodniu - zawsze we czwartki - próbki. Za próbki rzecz jasna nie płacę, za to mam obowiązek podzielić się swoimi spostrzeżeniami z innymi członkami grupy. Oczywiście co smaczliwsze sery zamawiam i dostaję je następnego dnia, kurierem. Sery mieszczą się we Wrocławiu, więc mają do mnie kawał drogi. Sery zapakowane sa w jutę i w drewnianą skrzyneczkę, a do każdej porcji załączony jest odręczny liścik. Serowe dyskusje na FB trwają często całą noc, ale za to jaka uczta dla ciała i ducha!

Z rybami był kłopot. Na Mazurach z ryb można dostać miętusa i dorsza, ewentualnie paluszki z czegoś rybopodobnego. Oblazłam sieć i znalazłam - jest człowiek, z Kaszub, który ryby i owoce morza ma, sprzedaje i przysyła do domu. Współpracujemy od trzech lat - już nie musze czekać, aż pieniądze dotrą na konto. Dzwonię, mówię, ze wysłałam i ryby następnego dnia, na lodzie pojawiają się u mnie. Wybór jest nieprawdopodobny - stale jest około 40 gatunków, łącznie z owocami morza i słodkowodnymi. Wszystko idealnie świeże, a co jak co, ale na rybach się znam. Wiem – to obłęd. Sprowadzanie szczupaków na Mazury to kompletny idiotyzm, ale co robić, jak zimą nie łowię, bo zmarzluch jestem?

Mam szmergla - robię zdjęcia wyłącznie Minoltą, a do tego mam swój ulubiony model, czyli stara Minoltę A1 w której jestem bez reszty zakochana. Zdobycie do niej dedykowanego osprzętu graniczy z cudem, ale od czego jest net? Znalazłam zapaleńca, który podobnie jak ja Minolty uwielbia. Sprawa jest prześmieszna - on w ogóle mnie nie pyta, czy coś mi potrzeba, tylko wysyła- zapłacę, jak mi się spodoba, jak nie - odeślę. Ostatnio testowałam lampy – jakoś  mi nie leżały. Odesłałam, kilka dni później przesyłka - lampa, kolejna. Rzecz jasna bez pytania. Ta jest fajna, już wysłałam pieniądze.  Dzisiaj przyszły konwertery. Chyba jednak się na nie szarpnę.

Kolejna moja bolączka to telefony. Albo gubię, albo psuję, albo same się psują. Znalazłam człowieka - w sieci, bo gdzieżby - który od lat wysyła mi aparaty. Wie, czego chcę, nie musze dyskutować i kombinować. Ma dzwonić, ma mieć niezły aparat i WAP. Reszty mi nie potrzeba. Wysyłam maila z wrzaskiem, że znowu się narobiło, dostaję info z ceną, wysyłam pieniądze i po krzyku. Telefon najczęściej pierwszy raz widzę na oczy u mnie w domu („Pani Aniu - wysłałem samsunga. Działa, wszystko OK. Tylko kurdę różowy jest, ale pani i tak zaraz go zgubi, to chyba nie ma problemu, co?”). Nigdy się nie nacięłam, może za wyjątkiem kretyńskiego wynalazku z dotykowym ekranem (od razu zgubiłam taki pitołek do dziubania ekranu). Później się okazało, ze mój stały dostawca pomylił paczki.

W necie kupuję praktycznie wszystko - meble do pokoju Wojtka, wyprawki szkolne, żarcie. Jeszcze nie sprawdzałam kupna samochodu, ale to chyba z dostawą kurierem się nie da. Chociaż? W necie wszystko jest możliwe. Dla takich mieszkających na kompletnym zadupiu ludzi jak ja, net to absolutne cudo.  Z serów u nas można co najwyżej dostać podlaski, a i to nie zawsze, ryb nie ma, księgarni tez nie ma, o Minolcie nikt nie słyszał, a po telefon musiałabym jechać do Piszu. A tak - siedzę sobie w fotelu, przeglądam, sprawdzam. Jak do tej pory większych wtop nie miałam. Może jedną - dwa dni temu wysłałam pieniądze za kolejny zagubiony aparat i tradycyjnie puściłam mojemu panu skan. Dostałam odpowiedź - „Pani Aniu, to chyba kurde nie moje konto jest?”. Pół godziny później zadzwonił sprzedawca ryb - „Ta kasa to za co jest, bo nie wiem, co wysłać. To nie do mnie? Nie ma sprawy, ten sam bank tego od komórek, nie będzie się pani pieprzyć, zaraz mu odeślę. A węgorz jak, smakował?”

Uwielbiam netowe zakupy. A z większością stałych dostawców po jakimś czasie się zaprzyjaźniłam – byli u mnie, ja byłam u nich. Jutro niestety muszę jechać po zupełnie tradycyjne zakupy do zwykłego sklepu. Ciekawe, czy naprawili terminal…

 

 

 

Voit
O mnie Voit

Kogo banuję - przede wszystkim chamów, nudziarzy, domorosłych psychologów i detektywów-amatorów. To mój blog i to ja decyduję, kto tu będzie komentował. Powinnam to zrobić dawno, teraz zabieram się za porządki. Dyskusja - proszę bardzo, może być na wysokich tonach, ale chamstwo i nudziarstwo zdecydowanie nie. Anka Grzybowska Utwórz swoją wizytówkę

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości