waldburg waldburg
1573
BLOG

Kindersztuba z automatu. Szkice o polszczyźnie (2)

waldburg waldburg Kultura Obserwuj notkę 41

 

 

 

 

Szkice o języku polskim zamierzam pisać sporadycznie w większych odstępach czasu, ale tym razem skrócę dystans. Zawiniła Radiowa Dwójka, której słucham głównie ze względu na poranne przeglądy prasy.  Najlepiej robi je tam Wacław Tkaczuk, ale lubię posłuchać także Jerzego Kisielewskiego  pewnie z sentymentu do czasów, kiedy ćwiczyliśmy razem krok defiladowy na Podchorążych pod okiem kapitana Idziaka. W ostatnią sobotę cytował w swoim przeglądzie prasy artykuł z NEWSWEEKA, po którym długo nie mogłem wrócić do siebie.

Był to nekrolog. Zwyczajowa wyliczanka dokonań artystycznych zmarłego niedawno Erwina Axera, na którą nie zwróciłbym uwagi, gdyby nie nazwisko autorki VIOLETTA OZMINKOWSKI. Tak, tak… drogi czytelniku, nie przecieraj oczu. To nie są zaburzenia kognitywne, oczopląsy, ani literówka. Ta pani naprawdę sygnuje swoje artykuły nazwiskiem — OZMINKOWSKI.

Właściwie w tym miejscu należałoby skończyć. Komentarze są zbyteczne. W POLSKIM czasopiśmie OPINIOTWÓRCZYM ukazującym się w Polsce polska dziennikarka ma sobie za nic gramatyczne zasady pisowni swojego POLSKIEGO nazwiska.

Nie mogłem się jednak uspokoić. Czułem jakąś zawstydzającą bezradność w obliczu tak krzyczącej manifestacji kompleksów niedowartościowania, zwanych nie bez przyczyny SNOBIZMEM. Przypomniała mi się zapomniana już prawie pani RAPACZYŃSKI, która w zbliżony sposób NOBILITOWAŁA pisownię swojego nazwiska podobno dla ułatwienia jego wymowy zaoceanicznym partnerom biznesowym.

Na usta cisnęły mi się naprawdę, ale to naprawdę niecenzuralne wyrażenia. Jednak w tym momencie odezwał się mój osobisty adwokat diabła:   Nie zapominaj, że to POLSKIE CZASOPISMO ukazuje się pod AMERYKAŃSKIM tytułem  —  syknął mi do ucha nieprzyjemny głos    AXEL SPRINGER VERLAG wydał niemałą kasę na zakup logo jednego z najpoczytniejszych tygodników na tej planecie. Dlatego każdy, kto zechce, może dziś nad Wisłą komfortowo przekartkować NEWSWEEKA bez znajomości ANGIELSKIEGO…  AND BESIDES, skąd wiesz, czy PANI VIOLETTA OZMINKOWSKI, zatrudniona w tym AMERYKAŃSKIM TYGODNIKU, nie jest AMERYKANKĄ? Jesteś taki pewien, że jej artykuły nie są tłumaczone na polski przez dyplomowanych anglistów na zlecenie WARSZAWSKIEJ CENTRALI NEWSWEEKA?

Wzruszyłem ramionami. Jaka AMERYKANKA? Nikt przecież, kto podpisuje się nazwiskiem OZMINKOWSKI, nie będzie wysyłał z Nowego Jorku do Warszawy, ani tym bardziej pisał nekrologu Axera.

A poza tym wydaje mi się to zbyt NIEPRAWDOPODOBNE, żeby prawdziwa AMERYKANKA mogła nazywać się VIOLETTA. Założę się, że gdyby była AMERYKANKĄ NIEPODRABIANĄ, to rodzice nazwaliby ją z francuska VIOLETTE.  Może w przypadku gdyby była z pochodzenia WŁOSZKĄ, a jej rodzice miłośnikami włoskiej opery, na imię mogłaby mieć VIOLETTA, ale wtedy nie nazywałaby się przecież OZMINKOWSKI. 

Przykro mi, ale nie wierzę, że nekrolog polskiego reżysera autorstwa AMERYKAŃSKIEJ DZIENNIKARKI z WŁOSKIMI korzeniami mógł być tłumaczony w Warszawie z ANGIELSKIEGO na POLSKI.  To wszystko byłoby po prostu zbyt NIEPRAWDOPODOBNE.

Imię VIOLETTA pisane przez "W" (podwójne u) występuje tylko w Polsce. Pisownia ta  jak wiadomo  jest pamiątką po dość prymitywnej, ale za to szalenie popularnej w czasach FILIPINEK i WALENTYNY TIERESZKOWEJ tlenionej blondynie VIOLETCIE VILLAS, która wymyśliła sobie taki PRZEBOJOWY   albo jak kto woli   WILLOWY pseudonim. 

Pewnie ze względu na ten PRZEBOJOWO WILLOWY PSEUDONIM Wioletta przez "W" (za oceanem odczytywana jako ŁAJOLETA) zrobiła taką karierę w kraju ojczystym, gdzie WILLI podobno nie miał nawet Gomułka. Od WIOLETT wtedy się zaroiło. Imię, które dodawało szlifu PRZEBOJOWO WILLOWEMU PSEUDONIMOWI, stało się plagą wydziałów metrykalnych urzędów stanu cywilnego, które zapewne wskutek odgórnych nacisków z CENTRALI wprowadziły PISOWNIĘ ALTERNATYWNĄ Z PODWÓJNYM U.

W taki to sposób niezdarny kompromis mający podkreślać POLSKOŚĆ WIOLETTY stał się stygmatem, czyli garbem dla każdej nieco inteligentniejszej nosicielki tego operetkowego imienia.

W tym miejscu podzielę się z obserwacją, że mody na odjazdowe imiona są równie krótkotrwałe, co toksyczne. Dotyczy to zawsze osób, które mają być jeszcze w kołysce niczym zaklęciem wykatapultowane takim PRZEBOJOWYM imieniem do góry.

Przykre jest tylko, że ofiarom dziecinnych złudzeń swoich rodziców,  wystawiany jest potem zawsze rachunek… W ZSRR już w latach trzydziestych zaczęły znikać popularne w pierwszych latach po rewolucji imiona, takie jak MARKS, CZAPAJEW, TROCKI, WALKA KLAS, ELEKTRYFIKACJA, PRECZ Z ANALFABETYZMEM albo PLAN PIĘCIOLETNI.

Ale mody, choć z natury nietrwałe, bywają też zaraźliwe pozostawiając po sobie dziwaczne blizny i metastazy. Poznałem kiedyś w berlińskiej knajpie Chilijczyka, do którego wszyscy zwracali się MAX. Któregoś wieczora zebrało mu się na wspomnienia GENEALOGICZNE. Opowiedział mi historię swojego ojca, działacza związkowego z Santiago de Chile, który po upadku Salvadora Allende trafił do Berlina Wschodniego. 

Wiodło mu się nieźle. Dostał azyl, pracę, mieszkanie i wolność wyjazdów do Berlina Zachodniego na zakupy i demonstracje przeciwko reżymowi Pinocheta. Zakochał się w Wietnamce, która urodziła mu syna, ale ślub był niemożliwy. Władze NRD zatroskane o porządek w państwie nie popierały takich NIEPRZEJRZYSTYCH związków. Matkę wydaliły do Wietnamu, syn mógł zostać w Berlinie. Ojciec nazwał go MARKS, na drugie dał mu LENIN, a na trzecie ILJICZ. Chyba był tam jeszcze LEONID, ale kiedy poznałem MAXA, nie był już tego pewien. Po wyjeździe do Berlina Zachodniego, gdzie przystał do punków, dokumenty wymienił i od tej pory nazywa się MAX.

Zmiana imienia rzadko wpływa na zmianę tożsamości. Na szczycie listy najpopularniejszych imion w NRD po upadku muru znalazł się KEVIN i PATRICK, a wśród noworodków płci żeńskiej prym wiodły w owym czasie JESSICA z JENNIFER. Dzisiaj imiona te śmieszą swoją pretensjonalnością i są obiektem socjologicznych dociekań. Mnożą się bowiem protesty KEVINÓW i PATRICKÓW z Saksonii i Meklemburgii, którzy uważają się za ofiary DYSKRYMINACJI.  

Dwadzieścia lat po zjednoczeniu Niemiec KEVIN i PATRICK kojarzeni są z marginesem społecznym. Wiedzą o tym pracodawcy i znawcy statystyk policyjnych. PRZEBOJOWOŚĆ ich imion zdradza bowiem (zamiast ukrywać) ten sam typ zaniedbanych intelektualnie osobników uzależnionych od kuponów toto lotka, piwa z puszki i seriali z PAMELĄ ANDERSON, do jakich zaliczali się ich rodziciele.   

Ale wracam do VIOLETTY OZMINKOWSKI. Mogło się przecież zdarzyć, że jest naturalizowaną AMERYKANKĄ. Być może wyjechała jako dziecko do USA, gdzie jej rodzice byli DYSKRYMINOWANI z powodu trudno wymawialnego nazwiska i dlatego ZAMERYKANIZOWALI je z myślą o córce i jej perspektywach na przyszłość?

Argument ten jednak nie przekonuje. Po co córce AMERYKAŃSKA pisownia POLSKIEGO nazwiska, skoro robi karierę w POLSKICH mediach? 

Gdyby prawdą miało być to, co jest najmniej prawdopodobne, że VIOLLETTA OZMINKOWSKI karierę zrobiła najpierw w mediach AMERYKAŃSKICH i dopiero później przerzuciła się na POLSKIE, to znajomość mowy ojczystej i elementarna przyzwoitość nakazywałaby jej pracodawcom z POLSKIEGO NEWSWEEKA podpisywać jej artykuły POLSKIM (skoro nosi takie) NAZWISKIEM.

Redaktorzy wydania, którzy dopuścili się takiego blamażu, zrobili z siebie pośmiewisko. Zarówno oni, jak ich koleżanka VIOLETTE OZMINKOWSKI, powinni na serio zastanowić się nad zmianą zawodu. Albo może nazwisk?

Tym bardziej że napisany przez nią nekrolog Erwina Axera irytuje swoją miałkością. Brak w nim porządkującej myśli, za to pełno jest dowolnie dobieranych faktów i fakcików dla kolekcjonerów błyskotek. Dominują otoczki, smaczki, ciekawostki i sztuczna biżuteria Ważne miesza się z nieważnym. Jarmarczne banały z zachwytami. Jak gdyby biografia reżysera trafiła pod młotek na licytacji próżności. Czytelnicy nekrologu dowiadują się, że Axer miał niemiecką guwernantkę w posiadłości swojej babki pod Wiedniem, że Maja Komorowska biegała na spotkania z nim jak na skrzydłach i że nad jego kołyską pochylić miał swoją siwą głowę na parę dni przed śmiercią cesarz Franciszek Józef.

Niektóre wypowiedzi, jak np. Macieja Englerta, robią wrażenie wręcz groteskowe."On był NIE TYLKO INTELEKTUALISTĄ, ale miał też ten rodzaj KINDERSZTUBY, która mówiła mu AUTOMATYCZNIE, co wolno robić, a czego nie", wspomina dyrektor teatru Współczesnego.

AUTOMATYCZNA KINDERSZTUBA? 

Albo może jednak AUTOMATYCZNA SEKRETARKA? 

Pytanie zaiste godne Hamleta…

 

 

 

waldburg
O mnie waldburg

By                                                                                                            

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura