adam socha adam socha
4878
BLOG

Nietykalny dyrektor IPN

adam socha adam socha Rozmaitości Obserwuj notkę 4

 

Motto:

„Udało mi się zbudować fantastyczny zespół ludzki. Bardzo dobrze nam się tu wszystkim pracuje.

Dyrektor Oddziału IPN w Białymstoku, Cezary Kuklo (od 11 lat)

Od kilku lat, jednym z istotniejszych zajęć dyrektora oddziału IPN w Białymstoku Cezarego Kuklo jest walka z własnymi pracownikami w sądach pracy, którzy skarżą dyrektora o mobbing. W sumie tych spraw było już dziesięć, a szykują się kolejne. Byłoby ich więcej, ale część pracowników odeszła z pracy nie podając dyrektora do sądu. Wszystkie procesy dyrektor Kuklo prowadzi na koszt podatników. A koszty to nie małe, bo dyrektor zatrudnia dwóch radców prawnych, aplikanta i jeszcze wynajmuje kancelarię prawną. Bilans wygranych i przegranych spraw jest zdecydowanie dla dyrektora niekorzystny: 2:8. Mimo tylu przegranych, mimo naruszenia dyscypliny finansów publicznych, dyrektor Cezary Kuklo jest – jak mówią pracownicy - „niezatapialny”, jakby chronił go jakiś „immunitet”.

Ustawka na meble
Jako pierwszy tego poczucia bezkarności dyrektora doświadczył pomocnik radcy prawnego i p.o. kierownika referatu prawno-organizacyjnego Krzysztof Sadowski. Jego problemy zaczęły się w dniu, w którym miał otworzyć oferty firm na dostawę mebli za 270 tys zł, jako przewodniczący trzyosobowej komisji, powołanej przez dyrektora Kuklo. Jednak 28 listopada 2007 roku wyłączył się z komisji, nie chcąc dopuścić do otwarcia ofert. Jednak dyrektor telefonicznie z Warszawy mianował przewodniczącym Wiesława P. (zgodnie z przepisami takie powołanie musi być pisemne) i polecił komisji (członkowie: - radca prawny Janusz G. i szef ochrony Grzegorz B.) otworzyć oferty i dokonać wyboru. Komisja wybrała ofertę firmy Tarmot. Pół roku wcześniej dla pewnych osób wiadomo było, kto wygra. Krzysztof Sadowski odkrył to w toku „postępowania o udzielenie zamówienia publicznego na dostawę mebli biurowych” (nie mylić z przetargiem!)

Przymykałem do tego momentu oczy na wiele spraw w oddziale, ale w tym cyrku już nie mogłem brać udziału – wyjaśnia mi Krzysztof Sadowski, motywy swego kroku. - Ta ustawka była już tak jawna, że wszyscy pracownicy administracji to widzieli, a ja od kilku lat byłem po zdanej aplikacji prokuratorskiej, więc tym bardziej nie mogłem w tym brać udziału. Z obecnie posiadanych przeze mnie dokumentów wynika, że kontakty szefa firmy Tarmot miały miejsce przed ogłoszeniem postępowania.

Dlaczego to nie był przetarg a zapytanie o cenę? - pytam Krzysztofa Sadowskiego.

Bo w postępowaniu zapytanie kieruje się tylko do kilku wybranych firm, a nie do wszystkich.

A jak wygląda mechanizm ustawiania zapytania o cenę?

W klasycznym zapytaniu o cenę rozsyła się zaproszenie do składania ofert firmom gwarantującym uczciwą konkurencję, natomiast w patologicznym - firma, która ma wygrać podaje adresy firm, do jakich firm wysłać zapytania; takich, z którymi wejdzie w układ; mówi im, co mają podać we wniosku, albo nawet sama je wypełnia, tak żeby komisja nie miała żadnych wątpliwości, którą ofertę wybrać – tłumaczy Krzysztof Sadowski.

Dyrektor Cezary Kuklo zapytany przeze mnie, dlaczego Krzysztof Sadowski wyłączył się z komisji, odpowiedział: - Chyba oficjalnie mówił, że być może będzie kupował meble, a nieoficjalnie, żeby ten przetarg nie doszedł do skutku, żeby dyrektor nie wykonał budżetu.

- Czy przyjmował pan szefa Tarmotu u siebie, na szereg miesięcy przed ogłoszeniem zapytania w sprawie mebli? - zapytałem następnie dyrektora Kuklo.

Dyrektor odparł: - Proszę pana, ja rozmawiałem z wieloma wykonawcami, którzy tutaj pracowali m.in. Tarmot był jednym z wykonawców. Nie przypominam sobie, żebym przyjmował go w jakiś sposób. Może brał udział w jakimś spotkaniu ogólnym.

- Czy na kilka miesięcy przed ogłoszeniem zapytania były już ustalone szczegóły co do mebli, rodzaj, kolor, jakie obicie na fotelach, jakie klamki? - drążyłem dalej.

Dyrektor odpowiedział: - Nie pamiętam takich szczegółów, przetargów było bardzo dużo, starałem się, by moi pracownicy pracowali w jak najlepszych warunkach. Cieszę się, że udało się otrzymać wsparcie dyrektora generalnego jednego i drugiego. To nie była moja rola sprawdzanie klamek, kolor mnie też nie interesował...

Jednak w sądzie szereg pracowników potwierdziło zeznania Krzysztofa Sadowskiego. Np. pracownica sekretariatu Katarzyna Ż. zeznała, że jeszcze przed ogłoszeniem zapytania o meble „wielokrotnie widziała w siedzibie oddziału Leszka T., właściciela firmy Tarmot i wielokrotnie kontaktował się on zarówno z Wiesławem P., Dorotą L. (asystentką dyrektora) i Cezarym Kuklo. Rozmowy te toczyły się wielokrotnie w sekretariacie na przełomie października i listopada 2007 roku i dotyczyły mebli, na które miał być ogłoszony przetarg. Leszek T., przynosił katalogi z meblami, próbki kolorów mebli, które miały być ustawione w sekretariacie i gabinecie dyrektora”.

„Notatki służbowe”, czyli haki dyrektora
Od dnia, w którym Krzysztof Sadowski odmówił udziału w otwarciu ofert, czuł, że jego dni w IPN są policzone. Dyrektor miał mu to powiedzieć w cztery oczy.

Potwierdzają to świadkowie. Ewa Moniuszko, pracownica księgowości w Oddziale opowiada mi, jak gęstniała atmosfera wokół Krzysztofa Sadowskiego. Przychodził do niej szef ochrony oddziału Grzegorz B. i mówił, że dyrektor zwołuje pracowników i wypytuje, kto co ma złego na Sadowskiego. Świadek Urszula Łacińska zeznała w sądzie, że na korytarzu mówiło się, że dyrektor załatwi Sadowskiego „notatkami”.

Tu trzeba wyjaśnić, że większość załogi oddziału IPN to byli studenci prof. Cezarego Kuklo i jego mentora, prof. Adama Dobrońskiego z Uniwersytetu w Białymstoku (A.Dobroński wg dokumentów pozostawał zarejestrowany jako Tajny Współpracownik SB „Gustaw”, w Wydziale III WUSW w Białymstoku pod nr 15672 od 11 listopada 1972 roku. Zdjęty z ewidencji 24 kwietnia 1985 roku. Działacz ZSL, później PSL, poseł na Sejm). Dyrektor Kuklo zatrudnił w Oddziale IPN zięcia prof. Dobrońskiego oraz siostrę swojego zięcia. Młodzi ludzie czując wdzięczność za otrzymanie dobrze płatnej pracy, mylą lojalność wobec swego dobroczyńcy z lojalnością wobec prawdy i uczciwości.

Pierwsze uderzenie przy użyciu notatki służbowej Krzysztof Sadowski odczuł wiosną 2008 roku, tuż po zakończeniu rozbudowy budynku IPN, w której od strony prawnej uczestniczył.

Sygnałem, że zostanę wywalony było dla mnie nie uwzględnienie mojego stanowiska pracy przy rozdziale pomieszczeń w nowym obiekcie – mówi Krzysztof Sadowski.

Budowa została zakończona i w tym momencie pojawiła się notatka służbowa Anny B., oskarżająca Krzysztofa Sadowskiego, że krzyczał na nią, że się „przejedzie na układzie z Dorotą L.”.

Nie krzyczałem, tylko ostrzegałem pracownicę, za którą odpowiadałem, żeby nie dawała się wciągać asystentce dyrektora w nieczyste sprawy, niezgodne z prawem, tak jak sprawa mebli, w którą już dała się wciągnąć – tłumaczy Sadowski. - Wiedziałem, że po tej notatce zostaną sfabrykowane następne. Uprzedziłem ich ruch.

Krzysztof Sadowski 7 kwietnia 2008 roku o godz. 13.26 wypowiedział umowę o pracę z 3-miesięcznym okresem wypowiedzenia, jako powód podając mobbing. Dyrektor skwapliwie wyraził zgodę na rozwiązanie umowy o pracę i wbrew jego woli, zwolnił Krzysztofa Sadowskiego z obowiązku świadczenia pracy. Z tego powodu IPN musiał mu wypłacić 10 tys. zł odprawy za nieświadczoną pracę.

Jednak tego samego dnia o godz. 14.17 dyrektor wręczył mu karę upomnienia, na podstawie notatki służbowej Anny B.

11 kwietnia 2008 roku wniosłem sprzeciw wobec kary upomnienia - mówi Krzysztof Sadowski. - Nie został on uwzględniony, więc 28 kwietnia wniosłem do sądu pozew z żądaniem uchylenia tej kary.

Niewdzięcznicy
Pracujący w jednym pokoju z Krzysztofem Sadowskim radca prawny Janusz G., niby to powodowany troską o kolegę z pracy, przyznawał mu rację, że to, co go spotkało, to mobbing, ale – mówił - żeby tego dowieść w sądzie, musisz mieć świadków, ale kto się odważy zeznawać przeciwko dyrektorowi, przecież on jest w Białymstoku wszechmocny...

Dałem się radcy podejść – przyznaje Krzysztof Sadowski. - Sądziłem, że radcę prawnego obowiązuje tajemnica zawodowa i wyznałem, że są osoby, które zgodziły się zeznawać i podałem nazwiska. Ta informacja natychmiast dotarła do dyrektora. Złożyłem skargę na Janusza G. do Izby Radców Prawnych, ale została oddalona. Uznano, że naszej rozmowa nie chroniła tajemnica zawodowa.

Gdy tylko dyrektor Cezary Kukli dostał informacje, kto zgodził się wystąpić w sądzie jako świadek Krzysztofa Sadowskiego, natychmiast zaczął działać. Wezwał do siebie główną księgową Irenę Świderską-Ostapowicz i jej podwładną, Ewę Moniuszko, do tego momentu chwaloną i stale nagradzaną przez dyrektora.
„Dyrektor powiedział, że stworzył układ w Oddziale i nie pozwoli go Sadowskiemu rozbić. - relacjonowała później w sądzie tę rozmowę Ewa Moniuszko. - Jestem niewdzięczna, bo dyrektor dał mi urlop szkoleniowy na kontynuowanie studiów, a ja chcę zeznawać przeciwko niemu. Mam się zastanowić nad tym co robię, bo przychodzą pracownicy ze skargami na mój temat, wymienił tutaj jako przykład historyka Piotra Ł., doktoranta prof. Dobrońskiego. Byłam zaskoczona, bo nie widziałam Piotra Ł. od pół roku! Jak się nie wycofam, to dyrektor pozbawi mnie nagród, awansów, a na końcu zwolni”.

Po wyjściu od dyrektora powtórzyłam tę rozmowę prokuratorom z Biura Lustracyjnego. Powiedzieli mi, że dyrektorowi nie wolno zastraszać świadka – opowiada mi Ewa Moniuszko.

Po pracy, na mieście spotkałam Katarzynę Ż., którą też Krzysztof Sadowski podał na świadka. Okazało się, że ją też wezwał dyrektor.

„Dyrektor powiedział, że miał do mnie wcześniej zaufanie – zeznanie Katarzyny Ż. w sądzie, - ale teraz pewne osoby powiedziały mu o mnie różne rzeczy, które rzuciły złe światło na moją osobę. Powiedział, że stworzył w oddziale układ – wymienił radcę prawnego Janusza G., Wiesława P., od spraw gospodarczych i szefa ochrony Grzegorza B. Nie pozwoli tego układu rozbić, bo budował go przez wiele lat. Później rozmowa zeszła na Krzysztofa Sadowskiego, że jego skargi na mobbing, to bzdura, on jest chory psychicznie i mam się zastanowić, po której stronie konfliktu stanę; dlatego, że wszystko co powiem w sądzie będzie miało wpływ na moją sytuację w Oddziale”.

Pytany później w sądzie o te rozmowy ze świadkami dyrektor Cezary Kuklo zasłonił się niepamięcią.

Nagroda prezesa za umyślne naruszenie dyscypliny finansów publicznych?
30 lipca 2008 roku Krzysztof Sadowski zdobył koronny dowód na to, że zamówienie na meble było ustawione. Katarzyna Ż., w czasie, gdy było przygotowywane zamówienie na meble pracowała w sekretariacie i przez jej komputer przechodziły mejle od właściciela firmy Tarmot do Wiesława P., późniejszego przewodniczącego komisji decydującej o wyborze oferty na meble. Tej korespondencji Wiesław P. nie rejestrował w dzienniku urzędowym IPN. Zarówno z treści mejli, jak i rozmów, które toczyły się w jej obecności domyśliła się, że zapytanie o meble to czysta formalność, a zwycięzcą będzie Tarmot.

Tak się stało 28 listopada 2007 roku. Po wyborze firmy Tarmot asystentka dyrektora Cezarego Kuklo w randzie kierownika jednoosobowej komórki, Dorota L. w towarzystwie przewodniczącego komisji Wiesława P. poleciła Katarzynie Ż. wykasować te mejle od zwycięzcy przetargu. „Dorota L. stanęła za moimi plecami i pilnowała, czy mejle zostały usunięte – zeznała w sądzie Katarzyna Ż. - Byłam przekonana, że je skasowałam”. (W sądzie asystentka dyrektora Dorota L. wyparła się tego).

Po kilku miesiącach Katarzyna Ż. przypadkowo odkryła, że nie wszystkie mejle zniknęły z kosza. Wydrukowała je i zachowała, gdyż miała świadomość, że jest to dowód na nieprawidłowości przy zamówieniu mebli. Chciała je wręczyć kontrolerom. Ale żadne kontrole w IPN się nie zjawiły, więc 30 lipca 2008 roku, w dniu, w którym składała zeznania w sądzie w sprawie Krzysztofa Sadowskiego, poinformowała go o tych mejlach. Jeszcze tego dnia był formalnie pracownikiem IPN.

- Powiedziałem Kasi, że musi mi te mejle wydać, inaczej będzie odpowiadać za ukrywanie dowodu – potwierdza Krzysztof Sadowski. - 31 lipca 2008 roku złożyłem zawiadomienie, tak jak jej obiecałem, o popełnieniu przestępstwa do prokuratury, zwróciłem się też do Urzędu Kontroli Skarbowej i do NIK, zawiadomiłem też centralę IPN. Kontrola wewnętrzna centrali IPN też wykazała nieprawidłowości. Krzysztof Pytka odnotował w protokóle pokontrolnym, iż jego zdaniem dwie oferty firm meblarskich zostały napisane bardzo podobnym charakterem pisma. Jednak ten protokół gdzieś w IPN przepadł.

Również UKS jak i Urząd Zamówień Publicznych potwierdziły naruszenie dyscypliny finansów publicznych i zawiadomiły Głównego Rzecznika Dyscypliny Finansów Publicznych, a ten wniósł sprawę do Komisji Orzekającej w Sprawach o Naruszenie Dyscypliny Finansów Publicznych. GKO w orzeczeniu z 14 października 2010 r. „uznała Pana Cezarego Kuklo winnym umyślnego naruszenia dyscypliny finansów publicznych polegającego na tym, że w dniu 12 grudnia 2007 r. w Białymstoku, sprawując funkcje Dyrektora Oddziału Instytutu Pamięci Narodowej Komisji Ścigania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu, udzielił zamówienia publicznego na dostawę mebli biurowych, którego termin dostawy oraz opis przedmiotu zamówienia zostały określone z naruszeniem zasady uczciwej konkurencji. Zapytanie dotyczące ceny ewentualnego zamówienia i zaproszenie do składania ofert w tym zakresie zostało wystosowane do sześciu podmiotów, z których trzy złożyły ważne oferty (…) dwie z oferty, w tym oferta firmy (…) zostały sporządzone tym samych charakterem pisma. Szczegółowy opis przedmiotu zamówienia wskazywał ilość poszczególnych rodzajów mebli z podaniem wymiarów w milimetrach /np. szerokość półek, średnica kółek w fotelach, wysokość wieszaków/, określenie kolorów i metod wykończenia mebli a także podanie numeru katalogowego /RAL9006/. Akceptacji tak szczegółowego opisu zamówienia dokonał Obwiniony akceptując w dniu 21.11.2007 r. SIWZ. Kontrola Urzędu Kontroli Skarbowej przeprowadzona w jednostce wykazała również szereg wiadomości przesłanych drogą elektroniczną na skrzynkach pocztowych sekretariatu urzędu datowanych od 31.10.2007 do 7.11.2007 r. zawierających informacje o obecnie dostępnym w firmie Tarmot asortymencie mebli z podaniem ilości i wymiarów w milimetrach identycznych z zawartymi w SIWZ i zapytaniach ofertowych. (…).

Główna Komisja Orzekająca stwierdziła, że kara upomnienia wymierzona przez I instancję „nie odpowiada stopniem dolegliwości stwierdzonemu naruszeniu, gdy mamy do czynienia z umyślnością działania lub ze znacznym stopniem szkodliwości czynu wymierzona kara musi być co najmniej karą nagany jednakże znajduje się już poza zakresem zmian jakie może dokonać GKO”.

Jedyną reakcją na to orzeczenie GKO p.o. prezesa IPN - po śmierci Janusza Kurtyki – Franciszka Gryciuka związanego z PSL - było przyznanie dyrektorowi C.Kuklo nagrody w wysokości kilku tysięcy złotych.

- W tym momencie, gdy przyznałem nagrodę – wytłumaczył mi Franciszek Gryciuk, dlaczego przyznał nagrodę, zamiast odwołać z funkcji dyrektora C.Kuklo - jeszcze trwały procedury i dyrektor złożył odwołanie od orzeczenia.

 

„Whistler-blowler”
Katarzyna Ż. przekazaniem mejli w sprawie mebli Krzysztofowi Sadowskiemu podpisała na siebie wyrok. Jak stwierdził później sąd, dyrektor, by znaleźć pretekst do jej zwolnienia zaaranżował „wręcz teatralny spektakl, który miał na celu zdyskredytowanie powódki jako pracownika, uczynienie z niej kłamcy, który po dwakroć wypiera się swego uczynku”.

29 września 2008 roku dyrektor Cezary Kuklo wzywa do swego gabinetu Katarzynę Ż. W gabinecie już czekają Eugeniusz K., naczelnik Biura Udostępniania i Archiwizacji Dokumentów, Dariusz G., kierownik referatu GOiOM (Gromadzenia, Opracowywania i Obsługi Magazynów) oraz Małgorzata G., administratorka systemu informatycznego. Dyrektor okazał wezwanej wydruki mejli i zapytał, czy to ona je wyniosła poza zakład pracy? Przerażona Katarzyna Ż. zaprzecza, co zostało zaprotokołowane. Po kilku dniach spektakl się powtarza, z tym że Małgorzatę G. zastąpił szef ochrony Grzegorz B. Dyrektor ponawia pytanie. Katarzyna Ż. ponownie zaprzecza.

12 listopada 2008r. Katarzyna Ż. składa zeznanie w UKS w sprawie zamówienia na meble. Przyznaje, że to ona wydrukowała i przekazała mejle Krzysztofowi Sadowskiemu. Dwa tygodnie później otrzymuje wypowiedzenie pracy z powodu „ciężkiego naruszenia podstawowych obowiązków pracowniczych polegających na wyniesieniu dokumentów służbowych, nie wydania ich przełożonym i dwukrotnie zaprzeczyła, iż to ona je wyniosła, co spowodowało utratę zaufania kierownictwa jednostki do pracownika”.

Katarzyna Ż., dla której była to pierwsza praca i pierwsze doświadczenie zawodowe, odwołała się do Sądu domagając się przywrócenia do pracy i zapłaty wynagrodzenia.

27 maja 2009 roku Sąd Rejonowy Sąd Pracy w Białymstoku przywrócił ją do pracy. Sąd uznał, że podany powód zwolnienia jest „pozorny”. Rzeczywistym powodem było złożenie zeznań przeciwko dyrektorowi Cezaremu Kuklo w sądzie w sprawie Krzysztofa Sadowskiego i ujawnienie nieprawidłowości przy zamówieniu na meble. W uzasadnieniu sąd stwierdził, iż mejle stanowiły korespondencję prywatną, a nie służbową, nie były więc dokumentami IPN. Strach powódki przed przyznaniem się do przekazania mejli kierownikowi Sadowskiemu był uzasadniony, wobec rozsiewanych w Oddziale informacji o potężnych wpływach Cezarego Kuklo w Białymstoku.

Sąd (przewodnicząca Marta Kiszowara) w sentencji wyroku napisał, że powódka: „wykazała się obywatelską postawą (…). Powódka działała w obiektywnym interesie instytucji publicznej. Celem owych działań była transparentność dokonywania zamówień publicznych. Przejrzystość działania instytucji publicznych w zakresie wydawania środków publicznych winna być uważana za standard europejski oraz stanowić immanentną cechę demokratycznego państwa prawa. W obiektywnym interesie samego kierownictwa jednostki korzystającej ze środków publicznych winno być rozwianie wszelkich wątpliwości”.

Ponadto sąd porównał postępowanie Katarzy Ż. do zjawiska opisywanego w literaturze anglosaskiej jako „whistle-blowing”. Sąd w uzasadnieniu powołał się na książkę Anny Wojciechowskiej-Nowak pt. „Jak zdemaskować szwindel?” - Whistler-blowler to aktywny obywatel, który będąc świadkiem bezprawnego działania, zabiega o jego wyeliminowanie. Takie osoby odgrywają żywotną rolę w otwartym społeczeństwie obywatelskim, społeczeństwie demokratycznym. Zmuszają bowiem instytucje publiczne do odpowiedzialności wobec ludzi, którym z założenia mają one służyć.

„Zbyt często jednak okazuje się, że osoby te są raczej karane niż nagradzane za swoje zasługi. Tacy demaskatorzy są w zakładach pracy odsuwani na „boczny tor”, na niższe stanowiska – np. do archiwum lub magazynu. W ten sposób pracodawca odcina taką osobę od pracowników i dokumentów stanowiących źródło niepokojących sygnałów. Jednocześnie przełożeni prowokują ostracyzm wśród pozostałych pracowników oraz wykluczenie demaskatora, likwiduje się też jego stanowisko pracy, oskarża o konfliktowość. O ile te ostrzeżenia nie wystarczą, wówczas takiego pracownika zwalnia się z pracy”.

Dokładnie według tego scenariusza przebiegało usunięcie z pracy Katarzyny Ż., zauważa sąd. Powódkę przeniesiono z sekretariatu dyrektora do archiwum, gdzie miała „rozwijać skrzydła” jako historyk. Widoczne były różnego rodzaju naciski wywierane na nią. Powódka jednak nie ugięła się i 12 listopada 2008 roku zeznała przed UKS całą prawdę. W rezultacie została z pracy usunięta.

To nie Ameryka, to Białystok
Wyrok Sądu Rejonowego w Białymstoku przywracający do pracy Katarzynę Ż., polską „Whistle-blowlerkę” zdaje się być żywcem wyjęty z amerykańskich filmów opowiadających o obywatelach, którzy wypowiedzieli wojnę skorumpowanym urzędnikom czy instytucjom. Filmy te zawsze kończą się happy-endem. Zło zostaje ukarane, sprawiedliwość odnosi triumf, a odważny obywatel cieszy się społecznym szacunkiem i uznaniem.

No cóż, Polska to nie USA, bliżej nam, a zwłaszcza Białemustokowi to standardów sąsiedniej Białorusi niż Ameryki (stąd pracownicy IPN mówią o stosunkach międzyludzkich i sposobie sprawowania władzy w Oddziale - „mała Białoruś”). Nikt nie nakręcił filmu o Katarzynie Ż. Ba, w miejscowej prasie o jej procesie nie ukazała się nawet najmniejsza wzmianka.

Bowiem dopiero teraz miało się okazać, że ostrzeżenia pochodzące od osób z układu dyrektora Kuklo, że z Kuklo w Białymstoku nikt nie wygra, nie były czcze.

Prokuratura Rejonowa w Białymstoku przez pół roku prowadziła śledztwo w sprawie ustawki na meble. Głównego świadka Katarzynę Ż. prokuratura przesłuchała dopiero na kilka dni przed zakończeniem śledztwa, po czym je umorzyła...

Sąd Okręgowy Sąd Pracy i Ubezpieczeń Społecznych w Białymstoku (przewodniczący Stanisław Stankiewicz) 5 października 2009 roku zmienił zaskarżony wyrok i oddalił powództwo Katarzyny Ż. Sąd całkowicie przyznał rację dyrektorowi Cezaremu Kuklo, gdyż zdaniem sądu jej zarzut, cytuję: „jest po prostu śmieszny”. Sąd Okręgowy stwierdził, że 1. mejle były dokumentami służbowymi (sąd nie podał żadnego uzasadnienia dla tego stwierdzenia, nie wziął też pod uwagę faktu, iż w przypadku zniszczenia tych mejli przez Wiesława P., dyrektor C. Kuklo nie wyciągnął wobec niego konsekwencji służbowych, gdyż, jak tłumaczył, te maile były korespondencją prywatną pomiędzy firmą Tarmot a Wiesławem P.), 2. powódka okłamała pracodawcę, bo nie przyznała się do wyniesienia mejli „gdyby powódka przyznała się, byłaby wtedy damą bez skazy” 3. „W ocenie Sądu Okręgowego powódka swoimi działaniami pokazała, że nie ufa nikomu w IPN. Przy takim podejściu zupełnie nie wiadomo jak wyobrażała sobie dalszą pracę w IPN”.

Ustnie Katarzyna Ż. została zbesztana przez sąd za niewdzięczność okazaną pracodawcy, który był jej wykładowcą, następnie dał jej pracę, a ona tak mu za okazaną dobroć odpłaca.

Jakiś czas po przegranej sprawie, Katarzynę Ż. odwiedził w jej nowym miejscu pracy (po długim bezrobociu znalazła pracę jako sprzedawczyni), szef ochrony Oddziału IPN, Grzegorz B. Odwiedziny miały miejsce w momencie, gdy dyrektor pozbył się z pracy Ewy Moniuszko, kolejnego świadka, który występował w sprawach wytoczonych IPN przez Krzysztofa Sadowskiego. Ewa Moniuszko wniosła przeciwko IPN pozew o zadośćuczynienie i odszkodowanie z tytułu mobbingu, a na świadka podała m.in. Katarzynę Ż. Świadek, Katarzyna Ż., na temat tych odwiedzin Grzegorza B. w sklepie, w sądzie zeznała tak: „Grzegorz B. zapytał o nastroje przed rozprawą Ewy Moniuszko. Powiedział, że dyrektor jest pewny siebie, że pracują nad tym, żeby załatwić wygraną w I instancji, a jeśli im się nie uda, to na pewno uda się im w II instancji. Powiedział, że to ich nic nie kosztuje, że mogą to przeciągnąć w czasie, że siostra Wiesława P. im to załatwi (siostra Wiesława P. jest sędzią Sądu Okręgowego Wydziału Pracy i Ubezpieczeń Społecznych w Białymstoku – przyp. red.). Pytał, czy się zorientowałam, że sędzia w II instancji (w sprawie Katarzyny Ż. – przyp. redakcji) był ustawiony. Powiedział, że czują się bezkarni, że Wiesław P. w ramach wdzięczności, za to, że pomógł w II instancji, ma teraz nietykalność, że szkoda, że nie zrozumiałam wcześniej, że ma się dwa wyjścia: albo jest się naiwną idealistką, albo się siedzi cicho i pracuje”.

Anna B., autorka notatki z wymyślonymi zarzutami pod adresem Krzysztofa Sadowskiego nie była „naiwną idealistką”, więc najpierw została sekretarką dyrektora, po tym jak to stanowisko i pracę straciła Katarzyna Ż., a następnie dostała pracę w księgowości, na miejsce zwolnione przez Ewę Moniuszko, która też świadczyła w sądzie na rzecz Krzysztofa Sadowskiego. Była to pouczająca lekcja dla tych pracowników, którzy chcieliby pójść w ślady Krzysztofa Sadowskiego i próbować „rozbić układ”. Kto ze mną, awansuje, dostanie lepsze wynagrodzenie, kto przeciwko mnie – wylatuje na bruk!

 

Mobbing w „białym kołnierzyku”

Kolejną ofiarą dyrektora była Ewa Moniuszko. - Presję na mnie i na koleżanki zaczęto wywierać, jak tylko dyrektor dowiedział się, że będziemy zeznawać w sprawie Krzysztofa Sadowskiego – opowiada Ewa Moniuszko. - Szczególnie nachodził mnie szef ochrony Grzegorz B. Ostrzegał mnie: „Nie zeznawaj przeciwko dyrektorowi, jest mściwy, ma układy w całym Białymstoku”. Udawał niby życzliwego, w istocie miał za zadanie wytwarzać psychozę strachu w załodze i przeświadczenie, że nic się przed dyrektorem nie ukryje. Kierowcy dyrektora też mnie podpytywali (Oddział ma 3 auta służbowe i zatrudnia 3 kierowców): „Co zeznasz? Uważaj, wylecisz!”. Przychodzili też młodzi historycy zatrudnieni przez dyrektora Kuklo, by ostrzec mnie: „Co ty wyprawiasz? Z nim nikt nie wygra”, a przy okazji wyżalić się, że nie pozwala im się badać agentury wśród księży, naukowców, twórców, dziennikarzy w Białymstoku, bo dyrektor chce z wszystkimi w mieście dobrze żyć. Mogą co najwyżej badać w Łomży lub Suwałkach.

Historyk, który mimo to prowadził takie badania w Białymstoku, Krzysztof Sychowicz (autor m.in. głośnego artykułu o abp. Sawie i pisarzu Sokracie Janowiczu), był pomijany w nagrodach, przez ponad rok, jako kierownik referatu badań naukowych w oddziałowym Biurze Edukacji Publicznej, nie był zapraszany na narady kierownictwa Oddziału, w końcu na skutek tak wytworzonej atmosfery i ewidentnego izolowania, zrezygnował ze stanowiska, w wyniku czego obniżono mu pensję o ponad 1000 zł netto.

Na uroczystości 10-lecia oddziału IPN w Białymstoku, jeden z gości, prof. Tadeusz Wolsza, członek Rady IPN nazwał Sychowicza rekordzistą IPN-u, pod względem liczby publikacji naukowych, jednak ten nie został wyróżniony nagrodą za swój dorobek. Za to na nagrodę za 10 lat pracy zasłużyli pracownicy administracyjni jak: E. M.-W. (kierownik referatu pr.-org.) czy Dorota L. (kierownik sekretariatu dyrektora).

Przyznam, że początkowo się z tych ostrzeżeń śmiałam – dodaje Ewa Moniuszko. - Mówiłam historykom, „Rozumiem wasz lęk, bo gdzie wy znajdziecie pracę, jak stąd wylecicie, ale ja, księgowa, czego mam się bać, wszędzie znajdę pracę”. Do dzisiaj jestem bezrobotna...

Moje doświadczenia z poprzedniej pracy w Urzędzie Wojewódzkim były pozytywne – kontynuuje Moniuszko. - Byłam przekonana, że jak ktoś złamie prawo, to żaden układ go nie osłoni, bo jest tyle instytucji kontrolnych i w końcu któraś to wykryje. Poza tym są procedury, np. w Urzędzie Wojewódzkim po zakończeniu każdej inwestycji natychmiast kontrolę przeprowadzał NIK. Myślałam, że tutaj też ten mechanizm zadziała. Kupili meble za 270 tys zł, więc wejdzie NIK, wykryje nieprawidłowości, winni zostaną ukarani. Nawet była w oddziale kontrola NIK, ale sprawy mebli nie badali...

Stosunek dyrektora do nas, świadków, zmienił się natychmiast po tym, jak złożyłyśmy w sądzie korzystne dla Krzysztofa Sadowskiego zeznania - opowiada dalej Ewa Moniuszko. - Dyrektor zwykle jest szarmancki wobec kobiet, natomiast po rozprawie przestał nam się kłaniać i traktował jak powietrze. To był sygnał dla pozostałych pracowników, że jesteśmy na cenzurowanym. Nagle koleżanki z pracy, które do tej pory zawsze serdecznie się ze mną witały i rozmawiały, teraz na mój widok znikały.

Dyrektor odgrywał się też w ten sposób, że nie podpisywał dokumentów księgowych, co dezorganizowało nam pracę i nie tyle we mnie godziło, co wszystkich pracowników. I tak był z tymi podpisami zawsze kłopot, bo dyrektora często w pracy nie było i podpisywał później dokumenty z datą wsteczną – mówi dalej Moniuszko.

O tym co przeszła Ewa Moniuszko dowiadujemy się też z zeznań świadka Urszuli Ł. Świadek, z wykształcenia prawnik, gdy zaczęła pracę w IPN jako pomoc radcy prawnego i pomoc w kadrach, zeznała w sądzie, że Ewa Moniuszko miała dobrą opinie w pracy, otrzymywała nagrody. Jej sytuacja raptownie się zmieniła, po tym, jak zgodziła się zeznawać w sprawie Krzysztofa Sadowskiego. Rozpoczęto wobec niej mobbing „w białym kołnierzyku”, czyli na zlecenie.

„Pan dyrektor ma grupę ludzi, którzy są gotowi kryć go w każdej dziedzinie, łącznie z łamaniem prawa, łącznie z pisaniem notatek. U nas notatki stały się bronią na pracownika. Układ wokół dyrektora stworzył opinię, że Ewa jest ta zła, bo robi krzywdę dyrektorowi, bo chodzi do Sądu na rozprawy. Od tego czasu wszystko co robiła Ewa Moniuszko było złe. Wytykano jej najdrobniejsze błędy. Jeśli wadliwy program płacowy w komputerze się pomylił, to też była jej wina. Te ataki ze strony Głównej Księgowej występowały zawsze po naradach z dyrektorem. Przed naradą nie miała uwag do pracy Ewy Moniuszko, a po naradzie nagle wszystko co Ewa zrobiła okazywało się do niczego. Ewa nie wytrzymała tej nagonki i zaczęła chorować, miała poważne bóle brzucha i nerwobóle. Układ dyrektora komentował, że symuluje, bo jest leniwa”.

Nie wytrzymałam tej nagonki, rozchorowałam się – potwierdza Ewa Moniuszko. - Ciągle słyszałam, że robię błędy, że źle pracuję, że się nie nadaję. Wcześniej za taką samą pracę byłam chwalona i nagradzana. Teraz odebrano mi nagrody. Napisałam w tej sprawie skargę do Inspekcji Pracy, że jestem dyskryminowana. Pytałam też Inspekcję, czy pracodawca może ukrywać przed pracownikiem notatki służbowe na swój temat? Dowiedziałam się, że takie negatywne notatki pisane na zamówienie gromadzi dyrektor, ale w moich aktach ich nie ma. Czułam się coraz bardziej osaczona. Zauważyłam, że pracownicy zaczęli mnie unikać, a jeśli ktoś się zatrzymał, to rozglądał się, czy nie stoi pod kamerą. Dopiero w sądzie dowiedziałam się, dlaczego tak się dziwnie zachowywali. Jeden ze świadków w mojej sprawie, Darek P. zeznał w sądzie, że dyrektor polecił mu archiwizować nagrania ze mną z kamer zainstalowanych na korytarzach, by wiedzieć, z kim się spotykam i rozmawiam.

Zapytany przeze mnie dyrektor Cezarego Kuklo o monitorowanie Ewy Moniuszko, odparł: „- To jest oczywiście nieprawda. Z tego co pamiętam, to była kiedyś na zwolnieniu i spędziła w oddziale 2 godziny, zamiast przebywać w domu. Miałem informacje, że może dojść do jakiegoś wypadku i wtedy będziemy odpowiadali my, poprosiłem pracownika ochrony, żeby sprawdził monitoring, kiedy przyszła do budynku i kiedy wyszła. Pracownik, który jest na zwolnieniu lekarskim powinien przebywać w domu, a nie w pracy”.

Po długim okresie przechodzenia takiej psychicznej „ścieżki zdrowia” Ewa Moniuszko wylądowała w szpitalu. Przeszła operację. Na domiar złego ciężko rozchorowała się jej matka. Dyrektor za pierwszym razem nasłał na Ewę Moniuszko ZUS, żeby dowieść, że bezpodstawnie przebywa na zwolnieniu lekarskim, kontrola ZUS tego nie potwierdziła. Chyba pierwszy raz w historii Oddziału IPN miała miejsce takie wystąpienie pracodawcy do ZUS. Za drugim razem wysłał do ZUS pismo, z pominięciem istotnych faktów, z prośbą o opinię czy należy jej się zasiłek opiekuńczy w związku z opieką nad chorą mamą, która miała powikłania po operacji. ZUS odmówił prawa do zasiłku, Ewa Moniuszko się odwołała i sąd I instancji przyznał jej prawo do zasiłku po zapoznaniu się z wszystkimi informacjami, które w piśmie IPN zostały „świadomie” pominięte. ZUS nie wniósł apelacji.

- Z powodu własnej choroby i choroby matki na tydzień przerwałam studia, na tydzień zostałam skreślona z listy studentów w związku z nie opłaceniem ostatniej raty czesnego, było to w czerwcu 2009 r. Po wpłaceniu czesnego zostałam przywrócona, ale dyrektor zażądał zwrotu za urlop szkoleniowy w styczniu 2010, ostatnich dniach mojej pracy, kiedy PIP nakazał mu wypłacić mi zaległe wynagrodzenie za pracę w godzinach nadliczbowych. Następnie w czerwcu 2010 pozew wniósł IPN, reprezentowany przez kancelarię Kalińskiego, i tą sprawę w październiku 2010 r. IPN przegrał i nie składał apelacji.

Po powrocie do pracy nic się nie zmieniło w sytuacji Ewy Moniuszko. Znów posypała się na jej głowę krytyka głównej księgowej Ireny Świderskiej-Ostapowicz. Winny błędów nie jest wadliwy program komputerowy, tylko właśnie ona! (Gdy jej miejsce zajęła Anna B., autorka zmyślonych zarzutów pod adresem Krzysztofa Sadowskiego, to winny błędów był program, a nie Anna B.)

Ewa Moniuszko 19 lipca 2009 roku wystosowała pismo do prezesa Janusza Kurtyki, w którym opisała mobbing w Oddziale, załączyła dokumentację i podała świadków. Prezes skierował skargę do dyrektora generalnego Jana Bastera (dyrektor w latach 2007-2010), a ten stwierdził, że nie ma w oddziale mobbingu, bez wysłuchania świadków, tylko na podstawie wyjaśnień dyrektora Cezarego Kukli, których jej nie przedstawiona, by mogła się do nich odnieść, jak również nie dano jej możliwości zapoznania się z notatkami służbowymi na jej temat, które załączył do swoich wyjaśnień dyrektor Kuklo.

Ewa Moniuszko po takiej odpowiedzi dyrektora generalnego IPN uznała, że dalszą pracę w IPN przypłaci życiem i musi odejść. Złożyła wypowiedzenie 20 października 2009, jako powód podając mobbing.

Długo się zastanawiałam, czemu Kuklo jest taki nietykalny – dzieli się swoimi przemyśleniami Ewa Moniuszko. - Doszłam do wniosku, że jego wszechmoc musi się brać z teczek. Widocznie osoby na stanowiskach w Białymstoku, boją się, że jak go ruszą, to zawartość ich teczek ujrzy światło dzienne. Z drugiej strony maja przeświadczenie, że jego trwanie na stanowisku gwarantuje im, że zawartość teczek pozostanie w archiwum.

„Schowaj ambicje do kieszeni i podkul ogon”

Ewa Moniuszko wytoczyła IPN-owi proces o mobbing. Świadkowie potwierdzili w sądzie przykłady mobbingu podane w pozwie. I tym razem, tak jak przy sprawie Krzysztofa Sadowskiego i Katarzyny Ż., świadkowie zaczęli przechodzić tę samą psychiczną „ścieżkę zdrowia”. W aktach sprawy czytam zeznanie Urszuli Ł., o tym jak jej bezpośrednia przełożona E. Michałowska-Wcześny czepiała się każdego drobiazgu, np. (cytat z akt sądowych): „gdy napisałam prawidłowo „Oddział IPN w Białymstoku”, kierowniczka przekreślała to zdanie i pisała: „Białostocki Oddział IPN”, czyli nieprawidłowo. Główna księgowa Irena Świderska-Ostapowicz zadzwoniła na moją prywatną komórkę, gdy byłam w domu i zapytała, czy warto popierać Krzysztofa Sadowskiego, czasem ambicje warto schować do kieszeni i podkulić ogon”.

W pomieszczeniach biurowych są okna ognioodporne, które nie mają wentylacji. Latem się nagrzewają a zimą są lodowate, ponadto mają otwierane tylko wąskie skrzydło. Pracownicy duszą się w pokojach, więc muszą otwierać drzwi na korytarz. Robią tak wszyscy. Zresztą, przy otwartych drzwiach widać było, kto pracuje. „Ulka poskarżyła mi się, że dyrektor tylko jej nakazał pracować przy drzwiach zamkniętych – mówi Ewa Moniuszko, - mimo pisemnej prośby o zgodę na pracę przy otwartych drzwiach. W odpowiedzi dyrektor wystosował zmianę zarządzenia nakazując pracownikom pracę przy drzwiach zamkniętych. W oddziale żartowano, że przez Ł. nie wolno otwierać drzwi”.

Urszula Ł. została zdegradowana i skierowana do pracy w kancelarii ogólnej, do przyjmowania poczty, do której to pracy wystarczy mieć wykształcenie podstawowe. Ona jest prawniczką. Po tej degradacji była bliska załamania, chciała odejść z pracy, uratowała ją ciąża. Odeszła na urlop macierzyński.

Cios spadł też na świadka Iwonę M., która odbywa aplikację radcowską. Opiekunem aplikantów jest wiceprezes Okręgowej Izby Radców Prawnych, Andrzej Kaliński, którego kancelarię dyrektor Cezary Kuklo wynajmuje do prowadzenia spraw przeciwko pracownikom (pomimo tego, że do dyspozycji ma zatrudnionych na etacie w IPN 2 radców prawnych i aplikanta). Dyrektor Cezary Kuklo wykorzystał tę sytuacje zależności Iwony M. od Andrzeja Kalińskiego i 4 lutego 2011 roku skierował do OIRP skargę na nią z wnioskiem o wszczęcie przeciwko niej postępowania dyscyplinarnego. Dyrektor uznał, że zeznania złożone w sądzie przez Iwonę M. w sprawie z powództwa Anny Praczuk naruszają jego godność i znieważają jego osobę. Dodać należy, że wbrew prawu świadek Cezary Kuklo zapoznał się z zeznaniami świadka Iwony M., zanim sam złożył zeznania, o czym już Cezary Kuklo w skardze nie wspomniał. Jak i o tym, że pełnomocnikiem IPN w tej sprawie był wiceprezes OIRP, Andrzej Kaliński.

Jak dowiedziałem się od Rzecznika Dyscyplinarnego OIRP w Białymstoku Barbary Kruszewskiej postępowanie w sprawie skargi dyrektora Kuklo nadal się toczy (czyli już ponad rok Rzecznik trzyma miecz nad głową aplikantki). Postępowaniem dyscyplinarnym Iwony M. zainteresował się Rzecznik Spraw Obywatelskich.

Podpisali skargę i nie wiedzieli kto ją napisał

Wobec świadka, Agnieszki Rusiłowicz, Naczelniczki Oddziałowego Biura Lustracyjnego i jej zastępczyni Anny Praczuk użyto wypróbowanej metody fabrykowania notatek służbowych. Podwładna Agnieszki Rusiłowicz sugerowała w notatce, że jest przez nią... mobbingowana. Agnieszka Rusiłowicz zwróciła się do Dyrektora Biura Lustracyjnego w centrali IPN z prośbą o pomoc w wyjaśnieniu sprawy. Dyrektor Jacek Wygoda skierował sprawę do Rzecznika Dyscyplinarnego Prokuratorów. Rzecznik przeprowadził postępowanie wyjaśniające, wysłuchał świadków i wydał postanowienie o umorzeniu, gdyż nie stwierdził mobbingu. Nic to Agnieszce Rusiłowicz nie pomogło. Pod koniec grudnia 2011 roku została odwołana z funkcji Naczelnika Biura Lustracyjnego przez p.o. prezesa IPN Franciszka Gryciuka (pełnił te funkcję po śmierci Janusza Kurtyki), na wniosek dyrektora Cezarego Kuklo. Jak poinformował mnie bezpośredni przełożony Agnieszki Rusiłowicz - dyrektor Biura Lustracyjnego w centrali IPN, prok. Jacek Wygoda, jej odwołanie, tak jak i odwołanie jej zastępczyni Anny Praczuk, odbyło się bez jego wiedzy i zgody. Potwierdził też, że Oddziałowe Biuro Lustracyjne w Białymstoku pod kierownictwem Agnieszki Rusiłowicz i Anny Praczuk było jednym z najlepszych w kraju. Dziwnym trafem odwołanie z funkcji Naczelnika OBL nastąpiło kilka dni po skierowaniu wniosku o wszczęcie postępowania lustracyjnego wobec posła PSL z Olsztyna Adama Krzyśkowa, zaś p.o. prezesa Franciszek Gryciuk – jak powszechnie wiadomo – związany był z PSL-em.

- Ocena decyzji kadrowych nie należy do dziennikarza – tyle miał mi do powiedzenia Franciszek Gryciuk.

W przypadku Anny Praczuk pretekstem do odwołania z funkcji, na wniosek dyrektora Cezarego Kuklo, była notatka służbowa podpisana przez jej 6 podwładnych. W Sądzie Pracy, do którego Anna Praczuk złożyła pozew o uznanie wypowiedzenia zmieniającego umowę o pracę za bezskuteczne, sąd na tej skardze 6 pracowników nie pozostawił suchej nitki, demaskując jedno zeznanie autorów skargi po drugim, by w konkluzji wyroku stwierdzić: „Nie uszło uwadze Sądu, że najbardziej poważna ze skarg na powódkę (podpisana przez 6 jej podwładnych) powstawała w niejasnych okolicznościach i tak naprawdę nie wiadomo do końca, czy i kto był jej wiodącym pomysłodawcą i inicjatorem, jak powstawał tekst skargi, kto zaniósł ją do Dyrektora. Zeznający na te okoliczności zasłaniali się niepamięcią”.

Na rozprawie jeden z sygnatariuszy skargi zeznał coś przeciwnego, niż było zawarte w skardze. „Świadek nie umniejszał wiedzy powódki i nie podważał jej kompetencji” - czytamy w aktach sprawy. Po podpisaniu skargi poszedł do Anny Praczuk, rozpłakał się, przepraszał i przyznał, że podpis wymuszono na nim, bowiem wcześniej przebaczono mu nieusprawiedliwioną nieobecność w pracy. Po złożeniu podpisu i pozbyciu się Anny Praczuk z IPN, dyrektor awansował go na zwolnione przez nią miejsce.

„Sąd rozpoznając sprawę Anny Praczuk stoi na stanowisku, że współodpowiedzialność za złą atmosferę pracy w OBL w Białymstoku ponosi Dyrektor C.Kuklo – czytamy w uzasadnieniu wyroku. - Dyrektor oddziału poprzez stosowanie praktyki wzywania do siebie do gabinetu pracowników na indywidualne rozmowy i rozpytywanie ich odnośnie atmosfery w OBL i postępowanie powódki (potwierdziły to zeznania A.Rusiłowicz, A.Lubeckiego, U.Łacińskiej, I.Mudel, B.Gołubowskiej), bezkrytyczne przyjmowanie za prawdziwe twierdzeń pracowników niechętnych powódce, nie zapraszanie powódki i Naczelnik na imprezy okolicznościowe skutecznie podsycał atmosferę niepewności (…). Sąd ma świadomość tego, że powódka miała prawo odczuwać ze strony Dyrektora C.Kuklo niechęć do swojej osoby. Wyrazem tego było choćby (…) zapowiadanie wobec osób zajmujących niższe w hierarchii stanowiska zmian kadrowych w OBL(...). Zachowania te bez wątpienia świadczą o uprzedzeniu Dyrektora C.Kuklo do powódki”.

Ostatecznie Sąd Rejonowy oddalił pozew Anny Praczuk, gdyż stwierdził, że zasadne były uwagi do organizacji pracy wyrażające się ginięciem dokumentów, które następnie odnajdywały się w szafie powódki (aczkolwiek nie stwierdziła tego żadna kontrola). Anna Praczuk nie składała odwołania od tego wyroku, natomiast złożyła pozew o sprostowanie świadectwa pracy (wniosła o podanie w nim, iż przyczyna rozwiązania umowy o pracę była związana z dyskryminacją jej osoby przez pracodawcę). W I instancji sprawę przed sądem pracy w Warszawie wygrała. Wyrok jest nieprawomocny.

Krzysztof Sadowski wygrał obie sprawy wytoczone przeciwko IPN. W pierwszej sąd uchylił niezasadną karę porządkową upomnienia. Krzysztof Sadowski wniósł jeszcze jeden pozew o wynagrodzenie za pracę w nadgodzinach. W sumie uzbierało się 570 nadgodzin! Był wzywany do pracy nawet w czasie urlopu. Za pracę w nadgodzinach IPN musiał zapłacić 18 tys zł.

- Gdyby inni pracownicy też podali IPN za nadgodzinny, to Oddział poszedłby z torbami – komentuje Sadowski.

Wygrała również Ewa Moniuszko. 29 grudnia 2011 roku Sąd Rejonowy Sąd Pracy w Białymstoku zasądził od pozwanego IPN na rzecz powódki w 25 tys. zł tytułem odszkodowania za mobbing i 10 tys zł zadośćuczynienia. Ten wyrok też jest nieprawomocny. Ewa Moniuszko złożyła też zawiadomienie do Prokuratury Generalnej o popełnieniu przestępstwa polegającego na uporczywym i złośliwym naruszaniu praw pracowniczych przez funkcjonariuszy Oddziału IPN w Białymstoku i składaniu przez nich fałszywych zeznań. Dopiero po jej zażaleniu na bezczynność Prokuratury Rejonowej Białystok-Południe, złożonym 6 stycznia 20112 roku, które zostało uznane za zasadne, prokuratura wstępnie wysłuchała Ewę Moniuszko.

- Czy będzie pan się odwoływał od nieprawomocnych wyroków Anny Praczuk i Ewy Moniuszko, przegranych przez IPN? – zapytałem 3 lutego tego roku, dyrektora Cezarego Kuklo.

- To jest oczywiste, że tak – odparł zdecydowanie dyrektor Kuklo. - Nie było tutaj w moim przekonaniu najmniejszej próby mobbingu, natomiast było złe wykonywanie obowiązków służbowych przez E. Moniuszko. I dla mnie jest jasne, że pracownik, gdy traci prace, to używa wszystkich chwytów, żeby odkuć się na swoim pracodawcy.

- A czy w oddziale IPN w Białymstoku występuje mobbing? - zapytałem.

Dyrektor: - W moim przekonaniu, zdecydowanie nie! Panie redaktorze, pan znalazł grupkę osób nie zadowolonych może ze swoich zarobków czy ze swoich ambicji. Natomiast zwracam uwagę, że oddział to jest 128 osób, młodzi ludzie mają swoje różne oczekiwania, moje decyzje zawsze były konsultowane i zawsze wynikały z opinii bezpośrednich przełożonych. Twierdziłem i twierdzę, że udało się zbudować fantastyczny zespół ludzki właśnie dzięki temu, że zatrudniłem studentów niepokornych, generalnie po historii, których znałem jako pracownik Instytutu Historii. Bardzo dobrze nam się tu wszystkim pracuje. Co wcale nie znaczy, że w takim środowisku 120-osobowym nie zdarzają się napięcia.

Adam Socha

adamsocha.debata@gmail.com

adam socha
O mnie adam socha

Prowadzę społecznie dziennikarskie śledztwa na łamach niszowego miesięcznika regionalnego "Debata", rozdawanego bezpłatnie poprzez olsztyńskie księgarnie oraz na portalu www.debata.olsztyn.pl Ostatnio wygrałem proces wytoczony z powództwa cywilnego przez właściciela sieci hoteli na Warmii i Mazurach za tekst "Barbarzyńcy w ogrodzie".

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości