adam socha adam socha
1994
BLOG

OBARKOWO czyli rodzina na swoim

adam socha adam socha Kultura Obserwuj notkę 1

Największym problemem dziekana Wydziału Sztuki UWM, dr hab. Piotra Obarka, był i jest TALENT - mówią byli i obecni pracownicy Instytutu Sztuk Pięknych na tym wydziale. - Nie jego. Innych. Kompleks Saleriego w olsztyńskim wydaniu. Owszem – mówią. - Piotr Obarek ma też talent, ale do manipulowania, oszukiwania, intryg, zastraszania i skłócania ludzi. Dzięki tym talentom zrobił karierę zwieńczoną stanowiskiem dziekana. Do tego stołka szedł „po trupach”, usuwając po drodze z Instytutu wybitnych artystów i pedagogów, którzy mu się sprzeciwili. W efekcie, po 20 latach istnienia, Instytut nie ma on ani jednego profesora tytularnego, a to w świetle Statutu UWM oznacza, że Instytut nie ma prawa istnieć.

Piotr Obarek miał być jedynym profesorem tytularnym w Instytucie Sztuk Pięknych. Miał być, bowiem w związku z podejrzeniem popełnienia plagiatu pracy doktorskiej w 1996 roku, tego tytułu może nie otrzymać. To w 1996 roku, od uzyskania doktoratu zaczęła się kariera dziekana Piotra Obarka. Sprawa autentyczności jego pracy doktorskiej wyszła na jaw po tym, jak Piotr Obarek wystartował ponownie w wyborach na stanowisko dziekana Wydziału Sztuki czyli „Obarkowa”, jak ochrzcili wydział pracownicy. Bowiem, ich zdaniem, Instytutem Sztuk Pięknych rządzi klan Obarków: dziekan dr hab. Piotr Obarek i jego żona dr hab. Izabella Janiszewska-Obarek z pracowni malarstwa. Beneficjentami rządów klanu mają być ich synowie, absolwenci Instytutu: Mateusz Obarek, właściciel firmy reklamowej GRAVITE Olsztyn i Jakub Obarek, copywriter i fotograf w firmie brata. - Każdy, kto zagraża władzy klanu musi z wydziału odejść – mówią mi pracownicy, którzy podnieśli bunt. - Szczególnie groźni dla klanu są pracownicy zdolni, twórczy i aktywni, a przy tym uczciwi.

Obarek mnie omotał

topSłowa zbuntowanych pracowników potwierdza emerytowany prof. Adolf Gwozdek, który 22 lata temu na WSP powołał Zakład Wychowania Plastycznego. Zakład stał się zalążkiem obecnego Instytutu Sztuk Pięknych. Po 1989 roku adiunkt Adolf Gwozdek ściągnął na WSP w Olsztynie wybitnych artystów, profesorów: Józefa Słobosza, Maksymiliana Snocha, Janusza Kaczmarskiego,Adolfa Szczepińskiego, Wojciecha Sadleya, Stanisława Trzeszczkowskiego.

W 2000 roku dyrektorem Instytutu Sztuk Pięknych został prof. Stanisław Trzeszczkowski, a jego zastępcą dr Piotr Obarek.

- Piotr Obarek to... (tu padły dosadne określenia- przyp. autora) – wybucha prof. Trzeszczkowski, gdy usłyszał w jakiej sprawie dzwonię. – Proszę śmiało to napisać, mówię to z pełną odpowiedzialnością za słowo.

Profesor przyznaje, że gdy zaczął pracę w Olsztynie, Obarek go omotał. - Na każdym kroku mnie obłapiał, zapraszał do domu – opowiada prof. Trzeszczkowski. - W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że Piotr Obarek nie znosi ludzi, nie lubi ich, a już zwłaszcza utalentowanych. O każdym w mojej obecności mówił tylko złe rzeczy. „Czy i o mnie tak mówicie źle, za moimi plecami? - zapytałem przy okazji kolejnej wizyty w domu państwa Obarków, podczas której oczerniali pracowników Instytutu.

Profesor przyznaje też, że być może to dzięki jego wstawiennictwu Piotr Obarek uzyskał na ASP w Warszawie habilitację. - Profesorowie nie byli przekonani poziomem prac plastycznych przedstawionych przez pana Obarka – mówi prof. Trzeszczkowski. - To moi koledzy ze studiów. Wstawiłem się za panem Obarkiem. Moją intencją było pomaganie w rozwoju kadr katedry olsztyńskiej. Mój apel chyba okazał się skuteczny, gdyż przy równowadze głosów „za” i „przeciw”, jednym głosem „za” pan Obarek otrzymał habilitację.

Gdy Piotr Obarek uzyskał, to co chciał, przestał się liczyć z prof. Trzeszczkowskim, twórcą na UWM eksperymentalnej pracowni malarstwa na jedwabiu.

- Zorientowałem się, że mój zastępca, bez mojej wiedzy dokonuje różnych, drogich zakupów sprzętu komputerowego i oprogramowania, przede wszystkim do swojej pracowni projektowania graficznego i multimedialnej, kosztem innych pracowni – mówi prof. Trzeszczkowski. - Towarzyszyły temu niejasne dla mnie rozliczenia. Ale i inne wydatki budziły coraz większy mój niepokój. Np. kosztkatalogu pt. Instytut Sztuk Pięknych UWM w Olsztynie wydany w 2000 roku przez Piotra Obarka wydał mi się co najmniej trzykrotnie zawyżony, zwłaszcza, że katalog otrzymał dotację Urzędu Miasta. Zażądałem przedstawienia rachunków. Pan Obarek wpadł we wściekłość, musiałem uciekać przed nim z własnego gabinetu, bo by mnie pobił. Wiem, że był do tego zdolny, bo wcześniej omal nie pobił prof. Geno Małkowskiego. Próbowałem zainteresować tymi zakupami i wydatkami mojego zastępcy rektora, pana profesora Ryszarda Góreckiego. Rektor chciał mi bardzo pomóc, ale też był bezsilny. Zdecydowałem się więc wrócić do Warszawy, w obawie, że to ja odpowiem za wydatki pana Obarka.

-Po moim odejściu Piotr Obarek rozpędził kadrę pracowni malarstwa, z prof. Wojciechem Sadleyem, prof. Aleksandrą Simińską i prof. Joanną Stasiak – kończy prof. Trzeszczkowski. - Odeszła też młoda, utalentowana malarka, wówczas adiunkt Dorota Jajko, dziś po habilitacji. Rozwalił pracownię grafiki stworzoną przez prof. Wiesława Bieńkuńskiego.

-Dodajmy, że stworzoną w Instytucie przez prof. Trzeszczkowskiego eksperymentalną pracownię malowania na jedwabiu przejęła żona Piotra Obarka. Artyści, którzy namalowali około 50 obrazów tą technikę, wystawione w Starym Ratuszu w Olsztynie, do dzisiaj nie wiedzą, co się z nimi stało.

„Spadaj!”

- Od 1996 roku budowałem pracownię grafiki-litografii na UWM, od zera – mówi prof. Wiesław Bieńkuński i nie ukrywa, że te wspomnienia wywołują w nim ból. - Użyczyłem studentom 146 kamieni litograficznych, każdy wart ponad 1000 złotych. Udostępniłem własną, zabytkową prasę do litografii i do pracowni drzeworytu, zaprojektowałem kwaszarnie i nadzorowałem jej wykonanie, zorganizowałem pracownię drzeworytu, sam zrobiłem klocki drzeworytnicze. Stworzyłem twórczą pracownię opartą na relacji mistrz – uczeń. Naszym studentom poświęcaliśmy prywatny czas. Powstawały na wysokim poziomie dyplomy artystyczne. Nasze wystawy i wystawy naszych uczniów zaczęły zdobywać nagrody, Instytut się rozwijał. Ale Obarka nasze sukcesy nie cieszyły. Przeciwnie. W 2000 roku wpisał mi w okresowej ocenie pracy dydaktycznej, ocenę „niezadowalającą”.

- Odwołałem się od tej decyzji – prof. Wiesław Bieńkuński pokazuje mi pisma, efekt jego odwołania. Wszyscy autorzy, począwszy od rektora, w samych superlatywach ocenili efekty pracy artystycznej i dydaktycznej adiunkta Wiesława Bieńkuńskiego. Prof. Piotr Obarek twierdził, że to nie jego ocena a studentów wyrażona w anonimowych ankietach. Prof. Bieńkuński dotarł do tych ankiet. Wyszło na jaw, że dyrektor Instytutu podał fałszywe wyniki, bowiem średnia ocen z tej ankiety wyniosła 4,05.
 

Wówczas Piotr Obarek uciekł się do innego chwytu, żeby pozbyć się z Instytutu prof. Bieńkuńskiego. - Zaczął nam dezorganizować pracę – opowiada prof. Bieńkuński. - Nagle, bez konsultacji ze mną, w październiku 2005 roku, uznał, że techniki litograficznej będą uczyć adiunkci, którzy się na tej technice nie znają, a mają doprowadzić studentów do dyplomu. Efekt był taki, że adiunkci zwracali się po pomoc do mnie, więc musiałem jednocześnie ich uczyć i dawać korekty studentom, którzy u nich robili dyplomy. Jedynym efektem moich protestów było przejęcie przez Piotra Obarka moich obowiązków, kierownika Pracowni Grafiki Warsztatowej.

- Najgorsze było to, że uderzał też w moich studentów – kontynuuje prof. Bieńkuński. - Po urlopie wróciła na ostatni rok studiów, dyplomowy, Barbara Żebrowska. Przez 4 lata przygotowywała się do dyplomu w technice litografii pod moim kierunkiem, a dyrektor Obarek skierował ją teraz do pracowni linorytu! Zaskoczona tym była również prowadząca tą pracownię dr Agnieszka Filar, która później m.in. z powodu takich decyzji dyrektora też odeszła z Instytutu. - Dlaczego pan krzywdzi tę studentkę - zapytałem dyrektora Obarka. „Spadaj!” - to cała jego odpowiedź.

Wówczas prof. W. Bieńkuński sprawę studentki poruszył na Radzie Wydziału. W protokóle z tego zebrania, z 4 listopada 2005 roku, czytamy: „Prof. Piotr Obarek zapytał prof. W. Bieńkuńskiego „na czym polega moje rozpieprzanie grafiki”. Prof. Bieńkuński odpowiedział, że użył sformułowania „rozwalasz” i wyjaśnił, że przez „rozwalanie” rozumie powierzanie prowadzenia magisterskich pracowni artystycznych pracownikom niesamodzielnym. Przy okazji zapytał, co znaczy użyte w stosunku do niego sformułowanie „spadaj”?

Pierwsza czystka

Równolegle do problemów jakie przeżywał prof. Wiesław Bieńkuński problemy dotknęły kierowniczkę Pracowni Malarstwa i Rysunku dr hab. Aleksandrę Simińską i adiunkt, dr hab. Joannę Stasiak. Profesorki były oddane swoim studentom nie tylko podczas zajęć na uczelni, ale i poza nią. Prof. Stasiak zapraszała studentów do swojego domu pod Olsztynem, gdzie urządzała warsztaty dla swoich studentów. Z kolei Aleksandra Simińska przyjmowała studentów w swojej pracowni w Bydgoszczy. Ich zaangażowanie i sukcesy dydaktyczne i artystyczne nie cieszyły Piotra Obarka.

- Wówczas nie ogarniałyśmy jeszcze z prof. Simińską całości szkód jakie wyrządza Instytutowi dyrektor Obarek – wspomina prof. Joanna Stasiak. - W tamtym czasie najważniejszą dla nas sprawą był rozwój naszej pracowni, malarstwa i rysunku. Dlatego chciałyśmy uczestniczyć w pracach komisji rekrutacyjnej, bowiem tylko wyłowienie prawdziwych talentów mogło gwarantować rozwój Instytutu. Niestety, mnie tylko raz udało się uczestniczyć w rekrutacji, a prof. Aleksandra Simińska ani razu nie była zaproszona do udziału w egzaminach wstępnych, pomimo że była kierowniczką Pracowni Malarstwa i Rysunku. Za to brał w nich udział dyrektor Obarek i jego żona. W rezultacie ich rekrutacji nie miałyśmy z kim pracować. Okazywało się bowiem, że połowa studentów dostaje się po znajomości. A Olsztyn to nie Warszawa, gdzie jest dużo uczelni do wyboru. W Olsztynie odrzucony talent z małego miasteczka umrze.

Tak przyjęci studenci nie musieli się obawiać, iż odpadną w trakcie studiów. Np. Mateusz Obarek, starszy syn państwa Obarków, nie uzyskał zaliczenia z rysunku. - Powiedział mi i prof. Stasiak – wspomina prof. Aleksandra Simińska, - że nic sobie z tego nie robi, bo w Komisji Odwoławczej jest jego tata i mama, i Komisja da mu to zaliczenie. I tak się stało!

- Byliśmy zmuszani do stawiania studentom piątek, choćby nic nie robili – mówi dalej prof. Simińska. - Za postawienie dwójki byłam wzywana „na dywanik”.

Instytut Sztuk Pięknych na skutek takiej polityki kadrowej karlał, za to Piotr Obarek stawał się coraz potężniejszy, bo za nim stali rodzice, wpływowi i wdzięczni za przyjęcie dziecka na studia. Wdzięczność ta wzrastała, gdy beztalencia, po ukończeniu studiów, mogły zostać w Instytucie i robić karierę. Prof. Aleksandra Simińska pamięta trzy takie przypadki, gdy Rada Katedry w konkursie na asystenta do Pracowni Malarstwa i Rysunku przegłosowywała kandydata, a następnie Piotr Obarek unieważniał konkurs, rozpisywał nowy, który już wygrywał jego kandydat. Tak stało się z Jarosławem Sankowskim, który uzyskał poparciu Rady Katedry na asystenta, a mimo to nie został przyjęty.

W trzecim z kolei konkursie, podczas ich pracy w Instytucie, wystartowała Joanna B. Jej stryj to prominenty działacz ZSL/PSL, były minister, poseł, zarejestrowany jako TW. W ocenie pań profesorek Joanna B. nadawała się co najwyżej na laborantkę. Ich opinię podzieliła Rada Wydziału w tajnym głosowaniu. Wówczas Piotr Obarek ponownie ogłosił konkurs na asystenta. Tym razem Joanna B. wygrała. Kierownik Pracowni Malarstwa i Rysunku, prof. A. Simińska, na posiedzeniu Rady Katedry zaprotestowała przeciwko tej decyzji. Piotr Obarek, by zdyskredytować kierowniczkę Pracowniw oczach członków Rady, zasugerował, że 9 lat temu dr hab. Aleksandra Simińska miała problemy z uzyskaniem doktoratu. Członkowie Rady na to kłamstwo nie dali się nabrać i w ponownym głosowaniu odrzucili kandydaturę mgr Joanny B. Jednak dyrektor Instytutu Piotr Obarek i tak postawił na swoim. Odwołał z funkcji kierownika pracowni Aleksandrę Simińską i dał etat mgr Joannie B.
 

Prof. A. Simińska i prof. W. Bieńkuński, w związku z manipulacjami Piotra Obarka przy wyborze asystentów, złożyli rezygnację z udziału w komisji konkursowej. Prof. Aleksandra Simińska napisała skargę do prorektora Gabriela Fordońskiego na naruszenie jej dóbr osobistych przez Piotra Obarka, poprzez publiczne kłamstwo, że miała kłopoty z uzyskaniem doktoratu. Załączyła list od swojego promotora, prof. Janusza Kaczmarskiego, który napisał, że Aleksandra Simińska była jego najzdolniejszą studentką i zrobiła jeden z najlepszych doktoratów.

Inny numer Piotr Obarek wyciął dr Joannie Stasiak. Zorganizował w Orneciewystawę prac malarskich studentów IV roku, uczniów dr Joanny Stasiak, a na zaproszeniu, plakacie i w notce w prasowej podał, że opiekunem artystycznym wystawionych obrazów był… Piotr Obarek, który z malarstwem nie ma nic wspólnego; prowadzi pracownię projektowania graficznego.

Coraz większe podejrzenia pracowników budziła też gospodarka finansami Instytutu. - Otwarcie pytaliśmy dyrektora Obarka, na co idą pieniądze i ile ich wydaje? – wspomina prof. Wiesław Bieńkuński. - Dyrektor nie odpowiadał, a nasze pytania znikały z protokołów posiedzeń Rady. Odmawialiśmy ich podpisania.

Sądzili, że wstrząsną władzami wydziału i uczelni, jeśli zrezygnują z pracy w Katedrze Sztuk Pięknych. O swojej decyzji i jej przyczynach powiadomili władze na piśmie. W sumie zawarli w nim 9 zarzutów pod adresem dyrektora Piotra Obarka. Poprosili też o zwołanie Rady Katedry Sztuk Pięknych z udziałem rektora. Takie posiedzenie zwołał prorektor ds. rozwoju uczelni prof. dr hab. Gabriel Fordoński,

- Byłem przekonany, że dyrektor Obarek zwołał Radę w pełnym składzie – wspomina dzisiaj posiedzenie Rady z 7 marca 2006 roku prof. Fordoński. - Jednak skarżący zwrócili moją uwagę na to, że na zebranie nie zaproszono adiunktów oraz świadków zdarzeń, opisanych w skardze. Konflikt był tak głęboki pomiędzy Piotrem Obarkiem a skarżącymi, że moja próba mediacji spełza na niczym.

Po tej zmanipulowanym przez Piotra Obarka zebraniu prof. J. Stasiak, prof. A. Simińska i prof. W. Bieńkuński zrezygnowali z dalszej walki i odeszli z Instytutu, pomimo że nie wiedzieli, gdzie znajdą zatrudnienie.

-Doszłam do wniosku, że Olsztyn jest specyficznym miastem i jestem tu bez szans – ocenia dzisiaj tamtą decyzję prof. A. Simińska, która mieszka i pracuje w Bydgoszczy. - Rozczarowali mnie też moi koledzy z Instytutu, którzy nie poparli naszej walki, którą toczyliśmy przecież dla dobra całego Instytutu.

-Decyzja odejścia była szczególnie bolesna dla prof. Joanny Stasiak, która kupiła dom pod Olsztynem, żeby pracować w Instytucie.

Gdy odeszli z Instytutu na pozostałych pracowników padł blady strach. Uwierzyli, że na Piotra Obarka nie ma mocnych. Droga do funkcji dziekana stanęła przed Piotrem Obarkiem otworem. Został nim w 2009 roku.

Zmuszeni do odejścia z Olsztyna artyści podjęli pracę w warszawskiej Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej. Na tej uczelni tytuł profesora uzyskali: Stanisław Trzeszczkowski, Wiesław Bieńkuński i Joanna Stasiak. Natomiast prof. Aleksandra Simińska od 2006 pracuje na Uniwersytecie Technologiczno-Przyrodniczym w Bydgoszczy kierując Katedrą Sztuk Wizualnych na Wydziale Budownictwa i Inżynierii Środowiska. Jest współtwórcą wzornictwa i architektury wnętrz - nowych kierunków na UTP. W 2009 została odznaczona przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego Glorią Artis za Zasługi dla Kultury Polskiej, a w 2011 roku uzyskała tytuł profesora.

Instytut Sztuk Pięknych UWM nie ma ani jednego profesora i zajmuje najniższą, V kategorię.


„Bedzie piknie, bedzie San Francisko”.

Przez 4 lata pierwszej kadencji Piotra Obarka jako dziekana zdołało się jednak rozwinąć kilka talentów w Instytucie, głównie uczniów artystów, którzy odeszli. W momencie, gdy część z nich uzyskała habilitację i stała się pracownikami samodzielnymi, zaczęli coraz śmielej kwestionować system rządów klanu Obarków.

Iskrą, która wywołała otwarty bunt był tekst artysty malarza dr hab. Geno Małkowskiego w „Debacie” pt. „Sztuka jest bogactwem” (grudzień 2011 rok). W tekście tym autor ujawnił, że dziekan planuje likwidację klasycznych dziedzin sztuki jak rysunek, grafika, malarstwo czy rzeźba, na rzecz kształcenia grafików komputerowych, bo na to jest rynek.

„Uniwersytet, który u początków swojego powstania postawił również na kształcenie nowej kadry twórców kultury zostanie skazany na nauczanie zespołu kalekich projektantów, w większości analfabetów pozbawionych potrzeby orientowania się w bieżącej twórczości, wpatrzonych w klawiaturę i obraz komputera... - czytamy w tym tekście - …należy uświadomić sobie, że Uczelnia straci rangę i zejdzie do niskiego poziomu prywatnych studiów, gdzie nastawienie na zysk powoduje, że uczy się pobieżnie. A przecież nowy czas wymaga podniesienia poziomu społeczeństwa poprzez uczulenie na piękno, tolerancję i pielęgnację dobrego gustu. To wszystko nabywa się w praktykowaniu rysowania, malowania, czy rzeźbienia modela, architektury, czy chociażby martwej natury”.

Autor ogłosił też program rozwoju 20-letniego dorobku Instytutu i wezwał dziekana ISP do nie wcielania w życie planów zamiany Instytutu w prywatną szkółkę, bez ich przedyskutowania i zgody Rady Instytutu.

Geno Małkowski był już raz wyklęty przez Piotra Obarka, gdy w 1994 roku był komisarzem wystawy w olsztyńskim BWA Ex Cathedra, dzieł pracowników ówczesnej Katedry. Jako komisarz śmiał powiesić dzieło „wielkiego” Piotra Obarka w końcu sali, w dodatku obok dzieła kolegi, którego towarzystwo mu nie odpowiadało. Gdy to zobaczył prof. Adolf Gwozdek, ostrzegł Geno Małkowskiego: „Powieś ten obraz z przodu!” Geno sprzeciwił się; obraz jest słaby, – argumentował - popsuje całą wystawę. „To nie ważne, ważne, żeby Obarek był zadowolony”. Geno Małkowski nie posłuchał. Piotr Obarek gdy zobaczył, gdzie wisi jego obraz, wściekły omal nie pobił Geno i zabrał obraz z wystawy. Później traktował go przez lata jak śmiertelnego wroga. Wystawa była wydarzeniem artystycznym Olsztyna i zebrała znakomite recenzje.

Zapytałem prof. Adolfa Gwozdka, czy zgadza się z tezami artykułu prof. Geno Małkowskiego w „Debacie”? Potwierdził i dodał, że prof. Bieńkuński stworzył w Olsztynie pracownię grafiki na najwyższym europejskim poziomie, której nie ma żadna uczelnia w kraju, a goście z Zachodu oglądają ją z podziwem i zachwytem. Teraz ta pracownia ma ulec zagładzie, gdyż uniwersytet sprzedał budynek przy ul. Głowackiego urzędowi marszałkowskiemu i olbrzymia pracownia, zajmująca całe skrzydło budynku ma zostać upchnięta w małej wymiennikowni ciepła i szatni w piwnicy przy Szrajbera, co oznacza jej likwidację.

- Dziwię się też, że władze uczelni, a zwłaszcza rektor Górniewicz, pedagog przecież, nie widzi, że w Instytucie Sztuk Pięknych nie ma metodyki nauczania plastyki. Z tego powodu absolwenci Instytutu nie mają prawa pracy w szkolnictwie, jako nauczyciele plastyki.

Odwiedziłem pracownię grafiki przy Głowackiego, stworzona przez prof. W. Bieńkuńskiego. Rzeczywiście, jest imponująca. W pracowni zastałem ucznia prof. A. Simińskiej i prof. W. Bieńkuńskiego - dr Aleksandra Wożniaka, który był kierownikiem pracowni, ale został odwołany z tej funkcji, bez podania przyczyn. Jednak najbardziej martwi go to, co stanie się z pracownią. - Pracownia, pomimo ciągłego ograniczonego finansowania, dotyczącego materiałów i papierów graficznych, jest bardzo dobrze zorganizowana i dynamicznie się rozwija - mówi mi Aleksander Wożniak. - Dwóch spośród trzech pracowników naukowych pracujących na grafice znalazło się w pierwszej piątce najlepiej punktowanych naukowców na Wydziale za rok 2011.

Gdy pytał dziekana, co stanie się z pracownią po przeprowadzce na Szrajbera słyszał w odpowiedzi, że „bedzie piknie, bedzie San Francisko”...

„Bo pani zarabia więcej ode mnie”

Artykuł Geno Małkowskiego w „Debacie” część pracowników obudził do walki o Instytut, ale dziekana i jego pretorian zmobilizował do kolejnej czystki, której ofiarą ma paść dr hab. Eugeniusz Geno Małkowski i ci pracownicy, którzy nie potępili Go za artykuł, nie nazwali go kłamcą, jak Obarkowie i Janusz Połom, a przeciwnie, solidaryzowali się z jego autorem.
 

Otwarcie uczyniła to dr hab. Małgorzata Chomicz, która już od 2 lat chodzi do rektora Józefa Górniewicza ze sprawami służbowymi. - Gdy nie mogłam liczyć na pomoc dziekana, szłam do rektora i tę pomoc zawsze otrzymywałam – mówi Małgorzata Chomicz. - Gdy doszło to do dziekana, dziekan zabronił mi chodzenia do Pana Rektora. W maju 2011 roku na jednej z Rad Instytutu oświadczył publicznie: "Są tacy, co chodzą po rektorach, ale to się niedługo skończy!"

Małgorzata Chomicz nie przestraszyła się tej groźby i na początku nowego roku akademickiego 2011/2012 poszła do rektora wraz z dr hab. Wiolettą Jaskólską. Tym razem, by opowiedzieć o sposobie sprawowania władzy przez dziekana i niszczących tego skutkach dla Wydziału Sztuki. Małgorzata Chomicz wyraziła wówczas m.in. niepokój o dalsze losy pracowni grafiki warsztatowej, zasygnalizowała też, iż docierają do niej złe wieści dotyczące jej dalszego zatrudnienia na uczelni. Bowiem, dziekan głośno komentował przy innych pracownikach : "Jej i tak kończy się umowa w kwietniu ". Czyli już w październiku 2011 roku dziekan przewidywał, jaki będzie werdykt komisji konkursowej w kwietniu 2012 roku.

- Czy nie jest to groźba ustna i zastraszanie? - pyta Małgorzata Chomicz. - Czeka mnie przecież konkurs, a to jest postępowanie urzędowe. O swoich niepokojach związanych z dalszym zatrudnieniem poinformowałam wiceprzewodniczącego NSZZ Solidarność UWM.

-Do kluczowej rozmowy w sprawie szkalowania Małgorzaty Chomicz doszło 9 listopada 2011 r. w pracowni projektowania graficznego. - Pokazałam dziekanowi zrealizowane już przeze mnie projekty oraz liczne zaproszenia do kolejnych projektów z innymi, renomowanymi ośrodkami akademickimi, w tym m.in. z Akademią Sztuk Pięknych w Perugii i Palermo. - mówi Małgorzata Chomicz - Pokazałam nagrody i pozytywne recenzje z wystaw moich studentów. O moim zaangażowaniu na rzecz uczelni świadczył choćby fakt, że władze miasta Torgiano skierowały na ręce Pana Rektora list: „...Pragnę również zwrócić uwagę Jego Magnificencji na fakt stałej i nieograniczonej dyspozycyjności okazanej nam ze strony Pańskiego wykładowcy: znakomitej Pani Profesor Małgorzaty Chomicz, która pomogła nam w zapewnieniu jak najlepszego przebiegu pobytu młodych gości we Włoszech (przyp. red. - studentów UWM), Profesor Chomicz była zaprawdę wielkim ambasadorem Waszego Uniwersytetu oraz Waszego Kraju.”

- W związku z moim zaangażowaniem w projekty ze stroną włoską w 2010 roku otrzymałam też list od prodziekana Wydziału Sztuki dr Jana Połowianiuka: -„Takie działania, moim zdaniem, doskonale promują nasz wydział. Pokazują naszą aktywność i znaczenie na tle pozostałych wydziałów UWM. Gratuluję pomysłu i skutecznego działania. Jan Połowianiuk”.

- Dziekan Piotr Obarek wysłuchał mojej prezentacji i zapytał mnie: „A jak to jest możliwe, że pani zarabia więcej ode mnie?”

Nie paktuje się z diabłem

- Im więcej robiłam na rzecz Instytutu i uczelni, z tym większą wrogością dziekana się spotykałam – mówi Małgorzata Chomicz. - Przecież w tej chwili przygotowuję indywidualną wystawę swoich prac w Rzymie, za własne pieniądze. Za tę wystawę UWM dostanie punkty. Za 2011 rok wypracowałam dla uczelni 251 pkt, tak istotnych dla parametryzacji Wydziału Sztuki, bo jesteśmy jako wydział w ostatniej, V kategorii i każdy punkt się liczy. Skoro ja zorganizowałam współpracę UWM z Akademią Sztuk Pięknych i władzami prowincji w Perugii, Palermo i Urbino, skoro ta współpraca zaowocowała wspólnymi projektami, wystawami naszych pracowników, wyjazdami naszych studentów do Włoch, a to wszystko przekłada się na punkty dla wydziału, wobec tego poprosiłam w uczelnię o pomoc finansową na organizację wystawy indywidualnej w Rzymie. Dostałam odpowiedź odmowną. Dziekan Piotr Obarek napisał negatywną opinię na podaniu: „Pani Chomicz systematycznie odmawia pracy na rzecz Instytutu oraz Wydziału Sztuk. Na takie wyróżnienie zasługuje wielu innych pracowników'”. Żeby mnie dodatkowo pognębić m.in. rozpowszechniał nieprawdziwą informację, że ja rzekomo pracuję 30 dni w roku, a reszta to urlop. Jest to nieprawdą i krzywdzi mnie. Dowiodę tego w sądzie pracy.

- Opowiadałam o tych szykanach kolegom z innych uczelni. Powiedzieli mi, że dziekan mnie mobbinguje. Radzili, żebym podała sprawę do sądu. Ale ciągle jeszcze wstrzymywał mnie strach o utratę pracy.

-W tym momencie, przed wyborami dziekana Wydziału Sztuki, które odbyły się 26 marca, Piotr Obarek złożył ofertę prof. Geno Małkowskiemu i mnie, za pośrednictwem dr hab. Wioletty Jaskólskiej, której robił nadzieję, że zostanie prodziekanem. Oferta brzmiała tak: jeśli poprzemy Go w wyborach na dziekana, to Geno i ja będziemy mieli przedłużony kontrakt – opowiada Małgorzata Chomicz. - Odrzuciłam tę propozycję, gdyż nie paktuje się z diabłem. Trudno, mogę stracić pracę, ale nie przyłożę ręki do kłamstwa i niszczenia Instytutu. Zdałam sobie sprawę, że w takiej jakości ja po prostu nie chcę pracować!

-(11 kwietnia br. na stronie internetowej Wydziału Sztuki dziekan Piotr Obarek zawiesił swoją wersję rozmowy z dr hab. Wiolettą Jaskólską. W jego wersji, to dr hab. Wioletta Jaskólska złożyła mu – jego zdaniem - „korupcyjną propozycję”: zagłosuje na niego, jeśli jej kolegom przedłuży kontrakty, a jej studentów-elektorów przyjmie na studia doktoranckie. Wioletta Jaskólska przekazała mi, że jeśli dziekan nie przeprosi ją za te oszczerstwa, poda go do sądu).

- Dziekan Obarek wymyślił diabelską sztuczkę, żeby mnie trzymać w szachu, aż do wyboru dziekana i wykończyć psychicznie – mówi dalej Małgorzata Chomicz. - Umowa kończy mi się 30 kwietnia 2012. Dziekan zwlekał z ogłoszeniem konkursu do końca, tj do 20 marca. Rozstrzygnięcie konkursu nastąpi 20 kwietnia, a więc już po wyborze dziekana. - Zdziwił mnie także fakt dwóch różnych wersji warunków konkursu. Inna wersja zamieszczona jest na stronie Wydziału Sztuk Pięknych UWM, a do Ministerstwa poszła zupełnie inna wersja. Ponadto dobrał skład komisji konkursowej spośród osób, którzy są z nim związani, np. powołał mgr Joannę B. Moje wątpliwości i zastrzeżenia budzi również fakt, że w komisji konkursowej na stanowisko profesora nadzwyczajnego jest tylko jedna osoba reprezentująca dyscyplinę grafiki warsztatowej, w dodatku ze stopniem doktora. Te zastrzeżenia zgłosiłam na Radzie Wydziału w styczniu 2012, jednak dziekan skwitował, że jako zainteresowana w ogóle nie powinnam zabierać głosu w tej sprawie, a osoba, o której mowa była przecież moją nauczycielką. Od początku boję się, że o wyniku konkursu zadecydują pozamerytoryczne względy. Mój dorobek od uzyskania tytułu dr habilitowanego pozwala mi poważnie myśleć o podjęciu kroków w uzyskaniu tytułu profesora (brakuje mi wypromowanego doktoranta) i to chyba jest ten czynnik, dla którego dziekan chce się mnie pozbyć z uczelni.

Dlatego w końcu przełamała strach i napisała skargę do władz uczelni, w której oskarżyła dziekana o szykany i mobbing. Przypomniała w niej też, że wcześniej z powodu polityki eliminacji, z Instytutu odeszło czworo profesorów, którzy dzisiaj są profesorami tytularnymi.

- Przyznaję, że my, koledzy profesorów, popełniliśmy wówczas błąd, nie reagując na odejście wybitnych artystów i pedagogów, zwłaszcza, że władze rektorskie nie wyciągnęły żadnych konsekwencji z tego faktu – ocenia Małgorzata Chomicz. - Ja również w tamtym momencie zachowałam się konformistycznie mimo, że znałam pana Obarka i wiedziałam na co go stać. Byłam świadkiem do jakiego stanu doprowadził Wiesława Bieńkuńskiego, który nie był w stanie na głos przeczytać swojego rozpaczliwego listu do władz uczelni. To było przerażające...
(Zły - praca dr hab. Małgorzaty Chomicz, która zostanie pokazana na jej 
indywidualnej wystawie prac w Rzymie, wykonana w ramach terapii po 
ciężkich przeżyciach mobbingowych ze strony P.Obarka)

Chomicz_4_1

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

- Obarek sprytnie manipulował nami. Kiedy toczył wojnę z prof. Stasiak, prof. Simińską i prof. Bieńkuńskim, dla innych pracowników przemienił się w dobrego władcę. Wszak nie można walczyć ze wszystkimi na raz! Trzech profesorów to już i tak duży i niewygodny kłopot. Cała walka z tą trójką profesorów odbywała się na Radach Instytutu, w bardzo wąskim gronie, o czym pozostali pracownicy nic nie wiedzieli. To dawało Obarkowi przewagę.  Ta trójka walczyła sama i dlatego przegrała swoją bitwę o prawdę i odeszła.

- Tak naprawdę to przegrał Instytut. Osoby te były filarami Instytutu. Gwarantowały jakość kształcenia. Są to osoby niezwykle twórcze, wielcy artyści o imponującym dorobku. Praca twórcza i praca dydaktyczna była i jest dla nich pasją. Niezwykle zaangażowani, wykonywali ze studentami pracę, która daleko wybiegała poza ich czas pracy i obowiązki wynikające z zatrudnienia na uczelni. Ten Instytut żył i miał szansę na bardzo dynamiczny rozwój. Odeszli bezsilni, a Obarek z żoną Izabellą opowiadali, ile to złego te osoby zrobiły, jak wykańczali biednego Obarka psychicznie. Taki zafałszowany obraz rzeczywistości można było sprzedawać nowym pracownikom Instytutu, którzy nie mieli okazji poznać tych wspaniałych artystów.

- Po ich odejściu nastała w Instytucie stagnacja. Było nijak. Obarek się czasowo uspokoił, by utwierdzić władze uczelni, że jest dobry, a odeszli oszołomi i wichrzyciele. Ale po pewnym czasie wrócił do swoich metod, zwłaszcza, że uzyskał potwierdzenie od władz uczelni, że może bezkarnie niszczyć ludzi i włos mu z głowy nie spadnie.

- Rządzi za pomocą przysłowiowego kija i marchewki. Na porządku dziennym jest wzywanie niepokornych pracowników, mających własne zdanie, ale też słabych i zastraszonych na przysłowiowy dywanik. Szeregowy pracownik ma się podporządkować i czuć mały, samotny w swoich racjach i bezbronny. Rozmowy te oczywiście odbywają się bez świadków, tak by nikt nie mógł zarzucić mobbingu. Cały Instytut żyje pod presją terroru dziekana. Taka polityka służy zabezpieczeniu własnych interesów i rodziny.

- Jego metoda działania przypomina palenie czarownicy na stosie. Kiedy następują niepokoje społeczne za wszystko obwinia się czarownicę. Trzeba więc ją spalić, by rozładować to niebezpieczne napięcie. Gwarantuje to spokój na jakiś czas, do chwili, kiedy ponownie lud się obudzi... . Teraz przyszedł czas na spalenie na stosie Wioletty Jaskólskiej, Geno Małkowskiego i mnie – kończy Małgorzata Chomicz.

Nepotyzm

Pracownicy Wydziału Sztuki, z którymi rozmawiałem wskazali mi przykłady nepotyzmu panującego na Wydziale Sztuki. Są one tym bardziej rażące, że wiedzą o nich nie tylko pracownicy, ale i studenci, co wpływa demoralizująco na młodych ludzi.

Oto kilka przykładów:

1. W wydziałowej komisji do spraw oceny nauczycieli akademickich przewodniczącym jest prof. Piotr Obarek, a jednym z członków komisji dr Izabella Janiszewska-Obarek. Można to zobaczyć na stronie wydziału: http://www.uwm.edu.pl/ws/?/komisje-wydzialowe#1. A przecież w październiku 2011 roku weszła w życie ustawa o przeciwdziałaniu nepotyzmowi!

2.Jakub Obarek (syn dziekana) został przyjęty na studia w październiku 2008 roku, już po rozpoczęciu roku akademickiego i dawno po rekrutacji,  na podstawie egzaminu wstępnego, który został zorganizowany specjalnie dla niego. W składzie komisji między innymi byli: prof. Stanisław Andrzejewski i dr Anna Drońska.

3.W ubiegłym roku na jednej z Rad Wydziału, dziekan Piotr Obarek zgłosił naprędce dodatkowy punkt zebrania, którego nie było w jego porządku. Chodziło o przegłosowanie kandydatury jego syna - studenta do Stypendium Ministra Edukacji i Szkolnictwa Wyższego (2010/2011). Czuło się, że wszystkich obecnych zaszokował ten fakt, ale głosowanie odbyło się i było jawne, a inne kandydatury z Instytutu Sztuki nie były zgłoszone (tak jakby poza Jakubem Obarkiem w Instytucie nie mieli zdolnych studentów). Jakub Obarek stypendium to otrzymał.

4. W obecnym roku akademickim (obrona miała miejsce w listopadzie 2011) Jakub Obarek ukończył studia licencjackie z wyróżnieniem, przy czym promotorem pracy artystycznej był prof. Piotr Obarek, a recenzentem pracy dr Izabella Janiszewska-Obarek. Pracownicy nie wiedzą, czy jest to zgodne z prawem, ale budzi to ich niesmak. Również studenci, koledzy Jakuba Obarka niejednokrotnie głośno komentowali faworyzowanie przez dziekana swojego syna. Ci młodzi, wrażliwi, zdolni ludzie, czuli się pokrzywdzeni. Teraz – powiedzieli mi – Jakub Obarek jest szykowany na asystenta w pracowni fotografii Janusza Połoma – Ale w związku z tym, że otwarcie to komentujemy, jako jawny nepotyzm, to wziął urlop dziekański. My w tym roku kończymy studia, odejdziemy i wtedy zostanie asystentem.

3. Jakub Obarek, jako jedyny student miał dostęp do zakupionego przez uczelnię cennego cyfrowego aparatu fotograficznego, z którym to aparatem „biegał” po uczelni dokumentując wydarzenia jakie miały miejsce na Wydziale. Studenci komentowali ten fakt, że oni nie mogą z tego aparatu korzystać. Aparat ten służy prywatnym celom rodziny.

4. W listopadzie br. z wizytą w Instytucie było dwóch profesorów z Aten. Dziekan pokazywał prace studentów bardzo pobieżnie, przy czym na prezentacji jednego z nich zatrzymał się na dłuższy czas zachwalając jego zdolności. Grecy zapytali o nazwisko studenta. Usłyszeli: Jakub Obarek. Wydarzenie to miało miejsce przy studentach, którzy byli tym wyjątkowo zniesmaczeni.

5. W IV edycji nagrody Fundacji Środowisk Twórczych „Talent Roku A.D. 2010” w kategorii Multimedia - sztuki wizualne – nagrodę otrzymało Studio Grafiki Użytkowej GRAVITE z Olsztyna (właścicielem jest Mateusz Obarek, a Jakub Obarek jest tam copywriterem ). W składzie komisji przyznającej nagrody był oczywiście Piotr Obarek.

6. W V edycji nagrody Fundacji Środowisk Twórczych „Talent Roku A.D. 2011” nagrodę otrzymali pomysłodawcy baby pruskiej. Nagrodę dostał także Piotr Obarek. Rodzi się pytanie, czy Instytut Sztuk Pięknych nie został zamieniony w fabryczkę seryjnej produkcji bab? Podczas wizyty 3 kwietnia w pracowni rzeźby sfotografowałem świeże odlewy bab. Dla kogo ta produkcja? Kto pokrywa koszty, kto czerpie zyski?

7. Wydawnictwa Instytutu są realizowane w firmie GRAVITE, której Mateusz Obarek, starszy syn Obarków jest właścicielem. Między innymi GRAVITE wydała katalog „Artyści olsztyńscy” i katalog z okazji dwudziestolecia istnienia Instytutu „Znaki, gesty, symbole” W stopce redakcyjnej tego ostatniego katalogu pojawił się również Jakub Obarek, jako fotograf. Nie było powołanego zespołu redakcyjnego dla opracowania tego wydawnictwa.  Jedynym redaktorem był dziekan Piotr Obarek. W efekcie 70 procent katalogu to prezentacja jego pracowni projektowania graficznego. Ten fakt był szeroko komentowany przez innych pracowników Instytutu jako krzywdzący. Między innymi prof. Geno Małkowski zabrał głos w tej sprawie, za co został wezwany na dywanik.

8.Wyszedł kalendarz, który sponsorował UWM z fotografiami autorstwa Jakuba Obarka z Zespołem Pieśni i Tańca „Kortowo”. Bogusław Woźniak, dyrektor Akademickiego Centrum Kultury i Promocji UWM odmówił mi podania, ile Centrum zapłaciło Jakubowi Obarkowi za wystawę zdjęć zespołu oraz za kalendarz promujący zespół „Kortowo” .

Te przykłady to tylko czubek góry lodowej. Instytucje kontrolne powinny jak najszybciej wejść z kontrolą gospodarki finansowo-sprzętowo-materiałowej Instytutu Sztuk Pięknych za cały 12-letni okres rządów Piotra Obarka, poczynając od funkcji zastępcy dyrektora ISP.

Bzdury, kłamstwa, oszczerstwa

Dziekan Piotr Obarek ucieka przed spotkaniem ze mną i od odpowiedzi na stawiane mu zarzuty. Wydzwaniałem do niego przez cały weekend, od 30 marca do 1 kwietnia. Odebrał tylko raz, w piątek 30 marca i kazał zadzwonić później. Później już nie odbierał. Poszedłem w poniedziałek 2 kwietnia na Wydział Sztuki. Trafiłem na zebranie pracowników Instytutu Sztuk Pięknych. Z głośnych krzyków, jakie dobiegały zza drzwi domyśliłem się, że trwa właśnie polowanie na czarownicę w osobie Wioletty Jaskólskiej, która zgłosiła swoją kandydaturę w wyborach na dziekana.

W pierwszym podejściu zostali zgłoszeni dwaj kandydaci - dotychczasowy dziekan dr hab. Piotr Obarek oraz prof. zw. Benedykt Błoński, dyrektor Instytutu Muzyki na Wydziale Sztuki. Prof. Błoński wycofał jednak swą kandydaturę, podczas prezentacji, 21 marca, w dniu swoich urodzin. Kolegium 30 elektorów miało dokonać wyboru 26 marca. Zgodnie z procedurą, aby kandydat na dziekana mógł wygrać wybory, powinien uzyskać 50% głosów plus jeden głos. Jedyny kandydat, Piotr Obarek, uzyskał 14 głosów na TAK, jeden głos był nieważny. Tym samym nie uzyskał wymaganej przepisami liczby głosów.

Na Wydziale łudzono się, że Piotr Obarek honorowo zrezygnuje z ponownego kandydowania. Jednak w piątek 30 marca Piotr Obarek ponownie zgłosił swoją kandydaturę, a wraz z nim prof. Benedykt Błoński, prof. Artur Milian, też z Instytutu Muzyki i dr hab. Wioletta Jaskólska. I to właśnie Jej osobie było poświęcone zebraniu zwołane przez dziekana, 2 kwietnia br, na którym pretorianie Piotra Obarka chcieli zmusić Wiolettę Jaskólską do złożenia samokrytyki.

Po tym zebraniu dziekan przyjął mnie na rozmowę. Odczytałem zarzuty, jakie złożyły na niego do władz uczelni ofiary pierwszej czystki. Piotr Obarek skwitował, że to wszystko „bzdury, kłamstwa, oszczerstwa”. Prof. Trzeszczkowski odszedł, bo dostał pracę w Warszawie, gdzie mieszka, prof. Simińska miała dosyć dojeżdżania 200 km do Olsztyna z Bydgoszczy, a prof. Bieńkuński miał dosyć asystentki Małgorzaty Chomicz, która dezorganizowała mu zajęcia, skarżył się na nią co drugi dzień, w końcu nie wytrzymał i odszedł... (Gdy przekazałem te słowa dziekana zainteresowanym, prof. Bieńkuńskiemu i dr hab. M. Chomicz skomentowali, że myśleli, iż Piotr Obarek nie jest już w stanie niczym ich zaskoczyć. Pomylili się...).

Obarek_PiotrDalszych pytań nie zdołałem zadać, bo dziekan Piotr Obarek odebrał telefon, rzucił, że musi natychmiast jechać do rektoratu, i że przyjmie mnie jutro; zadzwoni i powiadomi, o której godzinie mam przyjść. Nie zadzwonił, więc po południu, 3 kwietnia, pojechałem do dziekanatu. W dziekanacie spotkałem żonę dziekana, dr hab. Izabellę Janiszewską-Obarek. Skorzystałem z okazji i zapytałem, czy była recenzentką pracy Jakuba Obarka? „Nie pamiętam”– odpowiedziała z wahaniem, a cała słodycz jej uśmiechu zaczęła powoli spływać z twarzy. - O, tu wisi kalendarz mojego syna, to wrażliwy chłopak, pisze wiersze – wskazała na ścianę w dziekanacie. Skorzystałem z okazji i zrobiłem zdjęcie kalendarza, o którym słyszałem, że został wydany za pieniądze UWM. To wyprowadziło z równowagi panią dr hab. Janiszewską-Obarek. Powiedziała, że „Debata” drukuje kłamstwa i że nie powinienem w tym piśmie drukować tekstów. Gdy zacząłem zadawać kolejne pytania, m.in., czy zasiada w komisjach rekrutacyjnych, pani Janiszewska-Obarek zaczęła krzyczeć, że nie pozwoli zniszczyć męża i syna. „Pan wie, kim był mój ojciec? Pan wie, że połowę mojej rodziny wywieziono na Sybir? Pan wie, że z mojej rodziny pochodzi święty?”

- Czy pani rodzina po to ginęła na Syberii, żebyście Państwo mieli prawo niszczyć wspaniałych artystów-pedagogów? - zapytałem. W tym momencie pracownik sekretariatu podał mi telefon. Dziekan Obarek rzucił zdenerwowany w słuchawkę, że przecież miałem przyjść po południu. Odparłem, że już jest po południu, a nie zadzwonił, jak obiecał, o której godzinie po południu mnie przyjmie. Dziekan ponownie kazał zostawić mi numer mojej komórki mówiąc, że zadzwoni i poda godzinę.

Po wyjściu z dziekanatu zobaczyłem biegnących z dołu po schodach dziekana z żoną. Dziekan był siny ze złości, a żona na mój widok znów zaczęła histerycznie krzyczeć. Świadkami była liczna grupa studentów. Myślałem, że dziekan uderzy mnie, pohamował się w ostatnim momencie, gdy zobaczył, że wyciągam mikrofon.

Dziekan nie zadzwonił do mnie do dzisiaj i nie odbiera telefonów.

Przed wyjściem z wydziału odwiedziłem jeszcze pracownie w piwnicy. W pracowni rzeźby sfotografowałem rząd odlanych bab pruskich, które widać są tu produkowane na skalę przemysłową. W pracowni fotografii (na próżno szukałem opiekuna Janusza Połoma) zastałem grupę studentów. Ćwiczyli robienie zdjęć. Zapytałem, czyim aparatem robią zdjęcia? Student odparł, że to jego prywatny aparat.

- A gdzie jest sprzęt pracowni, gdzie ten aparat kupiony ponoć za 18 tys złotych? - zapytałem.

- Aaa, chodzi panu o Canon 5D – odpowiedzieli ze śmiechem studenci. - Owszem, widzieliśmy go, ale nigdy nie mieliśmy w rękach. Tym aparatem wolno robić zdjęcia tylko Jakubowi.

- Jakubowi Obarkowi, synowi dziekana – upewniłem się

- Tak! - odparli chórem.

Adam Socha

PS. 1. Piotr Obarek przegrał wybory dziekana, stosunkiem głosów 18:8.

PS. 2.  26 kwietnia br. odbyło się posiedzenie Prezydium Centralnej Komisji do Nadawania Tytułów i Stopni Naukowych, na którym  podjęto decyzję o  wznowieniu przewodu doktorskiego dziekana Piotra Obarka, na podstawie art 29 Ustawy o stopniach i tytułach naukowych. CK decyzje przesłała do Rady Wydziału ASP w Warszawie 

Tekst pochodzi z olsztyńskiego miesięcznika Debata numer 55

adam socha
O mnie adam socha

Prowadzę społecznie dziennikarskie śledztwa na łamach niszowego miesięcznika regionalnego "Debata", rozdawanego bezpłatnie poprzez olsztyńskie księgarnie oraz na portalu www.debata.olsztyn.pl Ostatnio wygrałem proces wytoczony z powództwa cywilnego przez właściciela sieci hoteli na Warmii i Mazurach za tekst "Barbarzyńcy w ogrodzie".

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura