Krzysztof Żydziak Krzysztof Żydziak
424
BLOG

Wasz prezydent, nasz premier?

Krzysztof Żydziak Krzysztof Żydziak Polityka Obserwuj notkę 11

 Działania podjęte przez PiS w ostatnich tygodniach można podzielić na dwie kategorie: dobre i głupie. Działaniem dobrym jest wciągnięcie na listy - pod hasłem jednoczenia prawicy - kanap Gowina i Ziobry. Działaniem głupim, choć bez większego znaczenia, jest kolejna z góry skazana na porażkę szarża z prof. Glińskim w roli głównej.

Zacznę od skrytykowania głupoty, po pierwsze dlatego, że krytykować jest łatwiej niż chwalić, a po drugie, wielu zwolenników PiS broni desperackiego ruchu z Glińskim, widząc w nim manewr jeśli nie genialny, to w każdym razie potrzebny i słuszny. Zupełnie nie rozumiem tych absurdalnych pochwał dla absurdalnego działania. Zgadzam się, że wieszanie psów na opozycji, gdy wychodzą na jaw kolejne kompromitacje ekipy rządzącej, jest przejawem co najmniej nieroztropności. Irytowali mnie komentatorzy, którzy nie poświęcali zbyt wiele uwagi istocie afery taśmowej, czyli treści nagrań, za to nieustannie krytykowali PiS za "nieudolne działania" w tej sprawie (nie muszę dodawać, że sami nie wskazali jak należało postępować, ograniczyli się tylko do pustej krytyki). Mimo to, nie widzę powodu, by każdej decyzji partii opozycyjnej bronić, by chwalić ją za działania noszące wszelkie znamiona bezmyślności. Takim działaniem jest kolejne wysyłanie na front prof. Glińskiego, jako dyżurnego kandydata. Za pierwszym razem ten pomysł był bardzo dobry. Platforma pogrążała się w coraz większym kryzysie, jej przewaga w sondażach topniała i utrzymywała się wyłącznie dzięki wmawianiu obywatelom, że dla PO nie ma alternatywy, że Tusk nie ma z kim przegrać, że jak PiS dojdzie do władzy, to przyjdzie straszny Kaczyński bez żadnych kompetentnych ludzi na zapleczu, za to z jeszcze straszniejszym Macierewiczem. I Kaczyński obalił tę propagandę jednym celnym ruchem, składając wniosek o konstruktywne wotum nieufności i jako kandydata na premiera wystawiając bezpartyjnego, choć sympatyzującego z PiS, profesora Glińskiego. To było zagranie genialne, za jednym zamachem zademonstrowano gotowość do przejęcia władzy, pokazano, że PiS w każdej chwili potrafi znaleźć kompetentnych kandydatów na stanowiska rządowe, że ta partia to nie tylko demonizowany Kaczyński i jego dwór. Nie wiem natomiast co miało na celu wystawienie Glińskiego po raz drugi, tuż po tym jak rząd Tuska otrzymał wotum zaufania i jak PiS zdobył pewność, że nie tylko koalicyjny PSL, ale również SLD i palikociarnia nie poprą żadnego wniosku o konstruktywne wotum nieufności, bez względu na to, kto będzie kandydatem na premiera. Ośmieszenie Glińskiego i pozbawienie go szans w wyborach prezydenckich? Ależ to już zrobiono, przy okazji kampanii przez zeszłorocznym referendum w Warszawie.
 
Proszę mi powiedzieć, jak można było przedstawiać Glińskiego, jako kandydata na prezydenta Warszawy, w sytuacji, gdy chwilę wcześniej poinformowano, że będzie on kandydował na prezydenta Polski? Jaki komunikat wysłano w ten sposób do warszawiaków? Otóż powiedziano im: "nie mamy kandydata na następcę HGW, więc wystawimy Glińskiego. Porządzi półtora roku (albo pół, jeśli Tusk zrobi bufetową komisarzem), a potem pójdzie kandydować na prezydenta Polski i znowu będziecie mieli wybory". To był fatalny ruch, po pierwsze doczepiono Glińskiemu łatkę uniwersalnego kandydata, który może być i premierem technicznym i prezydentem Polski i prezydentem Warszawy i w ogóle każdym, kto przyjdzie prezesowi do głowy. Po drugie, powróciło wrażenie słabości kadrowej PiS. Całkowicie błędne wrażenie, bo PiS ma wielu świetnie wykształconych ludzi, będących często ekspertami w swoich dziedzinach, mających też nierzadko doświadczenie rządowe z lat 2005-2007. Dlaczego zatem na wszystkie możliwe stanowiska proponuje ciągle tego samego kandydata? Po trzecie, kandydaturą Glińskiego, przyczyniono się do uratowania HGW. Wyborcy zastanowili się bowiem kto przyjdzie po niej i jaką zobaczyli alternatywę? Z jednej strony tymczasowego kandydata PiS, który porządzi półtora, albo tylko pół roku i zrezygnuje, by objąć inne stanowisko, z drugiej zaś tęczowego Ryśka i jeszcze tęczowszego Guziała. Powiem szczerze, że nie zazdrościłbym warszawskim wyborcom o prawicowych poglądach, jeśli w drugiej turze musieliby wybierać między "bufetową" i skrajną obyczajową lewicą, a przecież taki scenariusz wydawał się wielce prawdopodobny. No więc wyszło jak wyszło, HGW została, a Gliński przepadł. Teraz wystawiono jego kandydaturę po raz kolejny, w głosowaniu, którego wynik jest z góry wiadomy, chyba tylko po to, by w przyszłorocznej kampanii prezydenckiej sztabowcy Komorowskiego mogli doczepić kandydatowi PiS łatkę wiecznego kandydata, wiecznie przegranego. Myślicie, że tego nie zrobią? To pomyślcie raz jeszcze.
 
No dobrze, teraz przyszedł czas na obiecaną pochwałę za jednoczenie prawicy. Niektórzy kręcą nosem, że PiS przyjmuje na swoje listy ludzi, którzy swego czasu wbili mu nóż w plecy. Rozumiem te zastrzeżenia i poniekąd je nawet podzielam, zwłaszcza w odniesieniu do Ziobry, którego wielokrotnie krytykowałem. Nie zmienia to jednak faktu, że podziały wynikające nie z różnic programowych, a tylko ze względów personalnych i ambicjonalnych, nie mają najmniejszego sensu. Ziobryści to zrozumieli, wynik wyborów do PE uzmysłowił im, że choć mogą odebrać partii Kaczyńskiego sporo głosów, to jednak nie na tyle, by móc marzyć o przekroczeniu progu. Zdali sobie sprawę, podobnie jak Gowin i rozłamowcy z dawnego PJN, że samodzielny start w przyszłorocznych wyborach do Sejmu zmiecie ich ze sceny politycznej. Z drugiej strony PiS zauważył, że nie ma co marzyć o samodzielnej większości, jeśli jego elektorat będzie uszczuplony przez małe partyjki. Wspólna lista jest zatem krokiem bardzo rozsądnym, w dodatku świetnym wizerunkowo, bo - pomijając fakt, że hasła o "jedności" i "jednoczeniu" trafiają w Polsce na bardzo podatny grunt - pokazującym Kaczyńskiego w innym świetle niż malują go jego przeciwnicy: nie jako małego, mściwego człowieczka, ale jako kogoś, kto potrafi zapomnieć o dawnych urazach i jest zdolny do współpracy z innymi politykami. Miejmy nadzieję, że PiS nie zepsuje tego sukcesu, tak jak zepsuł kandydaturę Glińskiego. Wydaje się, że walkę o prezydenturę już sobie odpuszczono, ale z walki o większość sejmową i rząd nie wolno rezygnować, tym bardziej, że ostatnie sondaże są zgodne co do tego, że koalicja PO-SLD-PSL jest dziś w mniejszości. Chyba, że dołączy do niej KNP, ale koalicja złożona z tak wielu partii, tak od siebie odległych, szybko doprowadziłaby do przedterminowych wyborów, w których stawką mogłoby być już coś więcej niż większość bezwzględna. Znacznie więcej.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka