Wiktor Zaraza Wiktor Zaraza
76
BLOG

Przemiany (Tragedia falliczna)

Wiktor Zaraza Wiktor Zaraza Polityka Obserwuj notkę 0

Przemiany

"Transmutacja jest najbardziej złożonym i niebezpiecznym rodzajem magii, jakiego będziecie się uczyć w Hogwarcie. Każdy, kto będzie rozrabiał opuści klasę i już do niej nie wróci. Zostaliście ostrzeżeni.”

J.K. Rowling, „Harry Potter”

 

Wiktor Zaraza musiał się sporo namęczyć. Bilet do Londynu, korzeń mandragory, skóra pytona, plan konwencji wyborczej, miedziany garniec i krew kozła. Do tego cała torba literatury. Babka w bibliotece długo musiała dać się namawiać, aby wypożyczyć mu wszystkie pozycje z działu „okultyzm i demonologia” na raz. No i był jeszcze Wstydliwy Artefakt. Zaraza kupił go od kramarza pod Dworcem Centralnym. Nie ten kolor, ale trudno.

Dnia 1 czerwca wgramolił się z ciężką torbą do samolotu. Miał w niej tylko literaturę. Resztę musiał dać do luku bagażowego. Zakaz wnoszenia płynów, a on miał ze sobą całe dwa litry krwi. Koźlej nie mógł nigdzie dostać, więc zrobił sztuczną z oleju słonecznikowego i barwników spożywczych. Poza tym nie chciał mieć tego bagażu przy sobie. Skóra pytona strasznie śmierdziała formaliną.


 

W międzyczasie w Londynie trwały przygotowania innego rodzaju. Kampania wyborcza szła pełną parą i właśnie miała odbyć się konwencja jednego z kandydatów. Gościem specjalnym miał być jego kolega, bardzo znany i kontrowersyjny polityk. Został już tylko dzień do wielkiego eventu i wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik.


 

Airbus oderwał się od betonowej płyty lotniska z czkawką. Zaraza zamknął oczy, marząc aby przypadkiem nie trafili na jakieś islandzkie pyły wulkaniczne ani zbłąkane rakiety Patriot wystrzelone z bazy w Morągu przez jakiegoś pijanego wojaka. Trzęsło niemiłosiernie. Kiedy Airbus wjechał na swój air-bus-pas, Zaraza zaczął lekturę. Starsza pani obok zerkała co chwilę nerwowo. Cóż miał zrobić? Przed wylotem miał egzamin z procedury administracyjnej, więc „101 Inkantacji Magicznych” musiało zaczekać. Stewardessa chciała polecić mu zamiast wgryzania się w arkana czarnej magii Gazetę Wyborczą, ale on odmówił. Mniejsze zło, pomyślał sobie.

-Pan wybaczy- Powiedziała w końcu sędziwa pani, i wstała z fotela. Nie podobały się jej barokowe rytuały transfiguracji czarownic. Jej problem, pomyślał.

Parę minut potem jędza wróciła.

-Czy pan naprawdę musi?- Zapytał troskliwie steward, patrząc z politowaniem. Zaraza siedział z rozwartą księgą na kolanach. Rysunki pentagramów i runów pobrudził przypadkowo ohydną lotniczą kanapką z łososiem.

-To przecież niegroźne. Naprawdę…

-Pani nalega. To wzbudza niepokój.

-Ale poważnie! Spróbujmy rytuał przemiany w zająca- Zaraza przewrócił kilka kartek wstecz- „Przyjdź, zającu, w leśne licho, diable, diable zmień mnie rychło”. I co?- Zapytał.

Steward wzruszył ramionami, ani o jotę nie bardziej podobny do zająca, niż przed momentem. To dobrze, pomyślał Zaraza, bo zęby facet miał i tak jak rosła nutria.

-Nie działa!- Pokazał palcem Zaraza- I o co tyle krzyku?

Zaniepokojona matrona usiadła znowu obok. Na książki starała się nie zerkać.


 

Godzinę potem Zaraza usiłował przetestować pierwsze zaklęcia w toalecie. Wyjął Wstydliwy Artefakt z torby i spróbował inkantacji. Nie udało się. Wpadli w turbulencję i zamiast odprawiać rytuał, Zaraza musiał skupić się na tym, aby nie spaść z sedesu.


 

Po lądowaniu próbował tych samych zaklęć w rogu poczekalni. Wykonywał przy tym dziwaczne gesty. Przepędzili go ochraniarze.


 

W pociągu z Heathrow na Victoria Station też nie szło. Jakiś pacan chciał skonfiskować Wstydliwy Artefakt mówiąc, że jest zakazany i wzbudza odrazę. Zaraza powiedział mu piękną angielszczyzną (studiował trzy lata koło Ipswitch), że przedmiotu nie odda, bo jest mu niezbędny do praktyk magicznych. Niedoszły obrońca moralności zrezygnował z dyskusji. To robota dla psychiatry- pomyślał pewnie.


 

W hotelu na Bayswater Zaraza miał więcej szczęścia. Namazał kredą porządne symbole rytualne na podłodze w łazience. Wstydliwy Artefakt postawił w środku pentagramu. Zdjęcie ofiary klątwy wyciął z najnowszej „Polityki”. Siedział tak całą noc. Po wyjściu z łazienki śmierdział kadzidłem i formaliną. Ale czuł, że się udało.


 

Tymczasem na zapleczu rozpoczynającej się właśnie konwencji wyborczej, gość specjalny- wspomniany już znany i kontrowersyjny polityk, przepadł gdzieś bez śladu. Dziennikarze na próżno szukali go, łaknąc jego słynnych bon motów. Jego fotel pozostał pusty także podczas konferencji. Kilka krzeseł dalej zasiadł właśnie Kandydat. Trochę dziwiło go, że krzesło jest puste. Poza tym denerwowała go ta sala. Tłumy dziennikarzy pstrzyły się naprzeciwko, polscy emigranci klekotali coś między sobą, a ponad nimi smutny sufit, mdłe świetlówki roztaczające ponurą, trupią aurę. Żadnego żyrandola. Kandydat był niepocieszony.


 

Tymczasem Zaraza na złamanie karku pędził przez tunel metra. W ostatniej chwili wcisnął się w zatrzaskujący się luk, wpadając w rój Pakistańczyków. Pachnęli kebabami. Zaraza starał się nie zgubić torby, która, choć z pozoru banalna i zwyczajna, kryła teraz mroczny i przerażający sekret.
 

Kandydat spojrzał na zegarek. Tłumy słuchaczy okrzepły, wtapiając się w fotele. Kamery błysnęły czerwonymi oczkami. Czas zaczynać.
 

Zaraza wyszedł z metra. Jakiś kaznodzieja usiłował przekonać go, że „koniec jest blisko”, ale Zaraza nie dał się nabrać. Czarne taksówki roiły się jak żuki, no i tłum, ten tłum, angielski tłum, trochę jak tłum polski, ale jakoś mniej cuchnący i bardziej dystyngowany, bo tu nawet fucki i shity brzmiały szlachetną nutą chóru z King’s College w Cambridge. Gdzieś w oddali mignęła bermyca, naprzeciwko pub nęcił ofertą zimnych piw, ale Zaraza sunął przed siebie. Przeznaczenie czekało, a on miał mało czasu.
 

„Wzięłem się do roboty, wiecie. Jak mi ktoś powie, skąd jestem, to ja odpowiadam, że z Polski. Całej polski, ale wy tu teraz jesteście i Polska jest daleko. Ale są ważne rzeczy w Polsce, takie jak zgoda! Zgoda dla nas w Czeciej Rzeczpospolitej! Czeciej, bo Czwarta to była szalona idea!- Mówił Kandydat. Póki co był spokój. Pytania były miałkie, bez treści. Zazwyczaj zadawali je przyjaźni działacze. Odbębnić i do domu, jeszcze żonie muszę kuchnię posprzątać, napakować zmywarkę, wyfroterować parkiet…

W tłumie przed sceną ktoś przepychał się niesfornie.

-Ważne są lokalne więzi. Sołtys, jak wiecie, jest największą siłą…- Rzekł dumnie Kandydat. Nie zwrócił uwagi na Wiktora Zarazę. Może przez kamuflaż. Zaraza miał na sobie ohydną, beżową marynarkę, jakieś lekko gejowskie okulary ze stacji benzynowej i włosy przylepione gładko do czaszki. To ostatnie zwłaszcza go męczyło. Czuł się upokorzony bez swojej kolczastej czupryny.

-A ty kto?- Warknął jakiś ochraniarz obok.

-Czegoś zapomniał! Ja muszę, muszę donieść!

-Nie wolno!

-Sprawa wagi państwowej…!

-Ale…

-Iskaj kaczana!- Odszczeknął Zaraza i zanim ktokolwiek się zorientował, już był u stóp mównicy. Chwycił Wstydliwy Artefakt i rzucił go na kontuar, przy którym zasiadał Kandydat ze swą świtą.

-Przeprasza za spóźnienie- wybełkotał Zaraza, wskazując na artefakt, i uciekł.


 

Kandydat zakrztusił się własną przemową, wykrzywił usta jak niemowlę kontemplujące zwymiotowanie podwieczorka, i spojrzał na blat.

Tuż przed nim, na ogólnie nudnawej pustyni kontuaru, obok partyjnych broszur poległ wielki, gumowy penis. Był w durnym odcieniu wściekłego różu i wyglądał jak landrynkowa dżdżownica.

Kandydat nie za bardzo wiedział, co zrobić z fallicznym intruzem. Wziął go w łapę, spoglądając z pogardą. Źle.

-Nie! Kamery! Wszystko nagrają!- Usłyszał nagle Kandydat. Ale nikt z jego sztabu nie otwierał ust.

Kandydat zawahał się.

-Toż odłóż mnie! Wiesz jak będziemy wyglądać na pierwszej stronie Wyborczej?!?

Wtedy zrozumiał. Oświecenie przyszło do niego niespodziewanie, nagłe i burzliwe. Jak gejzer. Gejzer. Wytrysk. Oj, złe porównanie, pomyślał. Parę metrów dalej puste krzesło. Krzesło znanego działacza z Lubelszczyzny. I ten penis.

-Janusz…? To ty…?- Szepnął Kandydat. Siedzące obok osoby usiłowały udawać, że tego nie widzą.

-A kto?! Myślisz że co, że ja, nie wiem, gram z tobą w chuja?- Odparł penis.

-No trochę… chyba…

-Odstaw mnie! Wyglądasz jak działacz gejowski na Europride! Powiedzą potem, tak, Marszałek jest wielkim graczem na scenie politycznej, jest wielkim graczem i zawsze gra joystickiem.


 

Kandydat posłuchał. Odstawił Wstydliwy Artefakt. Literalnie- odstawił, nie odłożył. Szmer wypełnił londyńskie audytorium. Landrynkowe prącie sterczało bez sensu tuż obok Kandydata jak jakiś falliczny Big Ben.

-Brawo! Erekcja ci się z elekcją popieprzyła! Pismaki robią foty. Będziesz ty, biurko i kutas. I jak wytłumaczysz, że co? Że to jakiś wypasiony mikrofon?- Rzekł penis z przekąsem. Jakaś działaczka, chyba rozumiejąc dziwaczną sytuację, trzeźwo schwyciła gumowego intruza i położyła na wznak.

-To jest atrybut władzy Platformy!- Krzyknął ktoś w głębi sali- Panie Marszałku, pan musi powiedzieć! Musi pan zdecydować! Czy pan to odrzuca? Czy odrzuca pan Palikota?

-Może naprawdę go wyrzuć- Syknęła działaczka.

-Nieee! Wszystko tylko nie to! Mam lęk wysokości!- Jęknął penis.

-Chujowo to wszystko wyszło- Szepnął Kandydat, patrząc na tłum dziennikarzy. Dyskoteka fleszy była jak kanonada. Rozstrzelali go, pieprzone pismaki, pluton egzekucyjny śmiejący się sardonicznie zza baterii kamer, ich obiektywy jak lufy cekaemów.

-Lepiej bym tego nie nazwał- Odparł penis obojętnie.

-Musimy jakoś z tego wybrnąć…- Mruknął Kandydat.

-Jestem za. Nie poddam się- Przytaknął penis- Będę twardy i nieugięty.
 


 

Sześć dni później znany polityk znów pokazał się publicznie. Wiktor Zaraza nie był zachwycony, widząc go znów na ekranie telewizora. Ale niestety, to był na pewno on. Fizjonomię miał już ludzką. Ani śladu landrynkowego fallusa. Szefowie partii odetchnęli z ulgą. Jeszcze trzy dni i nie starczyłoby funduszy na speców od zdejmowania klątw.
 

-Taką magię to o kant dupy potłuc- Fuknął do siebie Zaraza, paląc w kominku kompendium okultystyczne.

Podobno jest postacią fikcyjną, ale wierzcie mi, Wiktor Zaraza jest realny. Realny jak cholera. On jest furią, jaka rozwala Cię na widok prognozy pogody, nudnościami, jakie przenikają Cię na widok jedynych słusznych polityków, rządzą krwi, którą czujesz, gdy zdechnie ci chomik, premier podwyższy podatki a na koniec telewizja zdejmie z anteny Twój ukochany serial. Wiktor Zaraza jest w każdym z nas. Na tych kartach Wiktor Zaraza staje oko w oko z naszą codzienną rzeczywistością. To świat kłamstw, absurdu i hipokryzji, gdzie każdy dzień to dzień świra. Wiesz, że to prawda. Czy nie chce Ci się rzygać na samą myśl o nadchodzącym dniu? Wiktor Zaraza myśli tak samo. Słuchaj jego głosu. Może zrozumiesz, o co w tym wszystkim tak naprawdę chodzi. A jeśli czasem zaboli- no cóż, nie ma prawdy w wersji soft. Miłego końca świata :P

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka