Marek Wilczur Marek Wilczur
295
BLOG

Zbójcy amatorzy

Marek Wilczur Marek Wilczur Polityka Obserwuj notkę 5

 

 

 
Prawie każden jeden dany jełop, któren dorobkuje na boku, lub co gorsza zasadniczo zajmuje się jumaniem cudzych samochodów wie, że zakrwawionej bryki raczej nie sprzeda.
Ani na biegu, ani nijak inaczej.
Każden aspirant policji wie, że złodzieje aut na robotę nie wyruszają pod dom komendanta głównego policji nawet wtedy, kiedy onże jest już tylko byłym komendantem.
Każden glina, który do szarży aspiranta dopiero aspiruje wie, że złodzieje samochodów bardzo rzadko używają broni przy robocie, a jeśli już, to jeno dla zastraszenia na skrzyżowaniu, kiedy oną brykę zawłaszczyć chcą drogą przymusu bezpośredniego, albo podczas rozliczenia, kiedy odbiorca hurtowy jest oporny w wypłaceniu szmalu.
Nigdy więcej, nigdzie więcej i nikt więcej.
Ani Ruskie, ani inne nacje równie cywilizowane.

Co drugi posterunkowy wie, że szajka złodziejska aut nie czai się pod blokiem w oczekiwaniu na powrót z Dworca Centralnego potencjalnej ofiary rabunku, bo tenże może się przedłużać ad calendas graecas, co w wolnym tłumaczeniu oznacza, że do chuja i ciut ciut, bo kolędowanie u znajomych generałów się przedłużyło, lub pociąg się opóźniał, co na jedno wychodzi.

Bo gdyby mnie zaproszono do śledztwa, to już bym miał winnych od lat pod celą.
Bo bez wstępnych zbędnych ceregieli jąłbym przeglądać wszystkie papiery, które wytworzono podczas tysięcy godzin przesłuchań z żabkami akumulatora na jajach, lub bez.
I doszedłbym w tydzień do sprawców zasadniczych w miejsce domniemanych, lub nieznanych.

Do dziś nie wiem, czy ofiara przypadkowej egzekucji za pomocą broni krótkiej z przypadkowo dokręconym tłumikiem, miała swoją broń przy sobie i jej dobyła w celu samoobrony koniecznej, czym mogłaby rozjuszyć pospolitego złodzieja niepospolitych samochodów marki Daewoo Espero.
Czternaście długich lat zmitrężyli policjanci na dziesiątki hipotez, by dojść do iluminacji nagłej po okresie pomroczności, od której odebrało im zdolność kojarzenia na poziomie średnio niedorozwiniętego Jasia Fasoli.
Bo teraz przyjdzie się tłumaczyć z dziewięciu lat aresztu dla innych zbójów, którzy nakłaniali, lub nakłaniać mieli, albo tylko miejsce obserwowali.
I wychodzi na to, że w dniu tragicznego zdarzenia, pod domem byłego komendanta głównego był ruch jak w Łazienkach Królewskich w pierwszym dniu długiego weekendu.

Krzyżowały się tam napowietrzne połączenia komórkowe zwykłych bandytów w liczbie pięciu, którzy prawie pewni łupu spokojnie czekali aż mama pana komendanta przyjedzie, albo się spóźni.
A mogło być przecież zupełnie inaczej.
Jak w Misiu, kiedy była żona Rysia przypadkiem przechodziła pod domem.
Z tragarzami.
I ci bandyci samochodowi przypadkiem byli pobłądzili na Rzymowskiego 17, gdzie wpadło im w oko Daewoo Espero z komendantem w środku przypadkiem.
A gdy ten nie chciał opuścić lśniącego koreańca, to mu odstrzelili głowę po uprzednim jej obiciu.

Opowiadał mi jeden pan, że był przesłuchiwany po zabójstwie Jana Strzeleckiego w okolicach ulicy Karowej w czerwcu 1988 roku.
Mówił, że tego dnia na Mostowskich zwieziono cały kwiat posiadaczy stosownego dossier, które wstępnie kwalifikowało do osadzenia w kazamatach Stołecznej.
Na dzień dobry, to jeszcze w domu przed szóstą dostał w ryj z partyzanta zaraz po otwarciu drzwi.
Potem było tylko gorzej, więc mówił co wiedział, a także szczerze dzielił się swymi domniemaniami, których żarliwość i ekspresja przekonały śledczych, że nie jest właściwym tropem i inwestycja dalszego wpierdol jest jakby niecelowa.
Zabójców Jana Strzeleckiego szybko zidentyfikowano, z czego ówczesny aparat uścisku był kontent, iż przynajmniej ta zbrodnia nie obciąży oczywistych podówczas nieznanych sprawców.

A ja będę równie kontent, gdy Frekwencja Czytelnicza uwolni mnie od podejrzenia przemycenia jakichkolwiek analogii, z których mogłoby choć pośrednio wynikać, że najgorzej jest nie wtedy, kiedy brakuje kandydatów na winnego, lecz wręcz przeciwnie…
 
 

subiektywnie nieobiektywny

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka