Opowieść o czasach kupczenia Polską. Część VII
Detektyw Lipiński widział ze swojego samochodu zaparkowanego na poboczu ulicy, jak dwóch mężczyzn w czarnych garniturach wchodzi do bloku przy Puławskiej 21. Przyjechał tutaj porozmawiać z Marcinem Wierzechą i miał nosa, że zamiast od razu iść na górę, postanowił poobserwować trochę otoczenie. Domyślił się, że ci dwaj faceci to agenci AW, o których opowiadał mu Malinowski. Zaklął w duchu, bo przekonany był, że zwiną mu Wierzechę sprzed nosa, a to niechybnie utrudniłoby prowadzone śledztwo. Odczekał jeszcze chwilę, by jak obliczał, agenci zdążyli dotrzeć do jego mieszkania, po czym wysiadł ze swojego samochodu. Podszedł do bagażnika i wyjął z niej niewielką walizeczkę. Spokojnym krokiem przeszedł ulicę zmierzając w stronę auta agentów. Podszedł do drzwi od strony kierowcy, niedbałym gestem, jakby to był jego wóz otworzył je i wpakował się do środka. Położył walizeczkę na siedzeniu pasażera, otworzył i spojrzał na zegarek. Miał mało czasu. Lipiński sięgnął ręką do obudowy lampki oświetlającej wnętrze samochodu, ściągnął ją i odkręcił dwie śrubki mocujące maleńką żarówkę. Następnie podłączył mikrofon do przewodu, który zwisał z uchwytu żarówki. Oświetlenie wewnętrzne w samochodach, to jedno z niewielu urządzeń zawsze mających zasilanie, nawet gdy silnik nie pracuje. Lipiński wiedział, że samochód agentów to jedyne miejsce, w którym czują się na tyle bezpiecznie, że z pewnością nie będą w nim szukali podsłuchu. Byli tak pewni siebie, że nawet nie zamknęli drzwi! Założył na miejsce obudowę lampki, odchylił się do tyłu i sięgnął pod siedzenie kierowcy. Namacał przewody biegnące po podłodze, założył zacisk krokodylkowy na czerwony kabel, a drugi wcisnął w małą czarną kostkę. Wreszcie wyjął z walizeczki ostatnią rzecz. Był to lśniący, rozsuwany teleskopowo pręt. Rozciągnął go do pełnej długości i podłączył do drucianej anteny wystającej z czarnej kostki, a następnie upchał wszystko pod fotelem. Jednym, mocnym ruchem wbił pręt wraz z anteną pod oparcie fotela. Niewidoczny dla nikogo będzie doskonałym nadajnikiem. Zamknął walizeczkę i jakby nigdy nic wrócił do swojego wozu.
Na przybycie agentów nie czekał już długo. Wybiegli przed dom rozglądając się nerwowo. Wreszcie ruszyli wściekli do samochodu i weszli do środka, trzaskając głośno drzwiami. Lipiński włożył w ucho słuchawkę nadajnika. Przez chwilę, oprócz ich przyśpieszonych oddechów nie słyszał nic.
- Jasna cholera! – usłyszał wreszcie głos jednego z nich. Widział przez szybę, że mówi ten niższy, co usiadł za kierownicą, a więc Drzewiecki. – Najpierw kipnęła ta lala, a teraz zwiał nam ten skurwiel. Mamy jakiegoś pecha, czy co?
- Znajdziemy go. – mruknął Miklas – To tylko kwestia czasu.
- Przede wszystkim musimy znaleźć Gadomskiego. – głos Drzewieckiego wskazywał, że agent uspokoił już nerwy. – Ta jego dupa była taka twarda, albo naprawdę nie wiedziała gdzie jest. Za prędko wykorkowała. Zresztą było minęło, mniejsza z tym. Zastanówmy się lepiej, w którą stronę zwiał Wierzecha.
Lipiński nie słuchał już dłużej. On się domyślał, znał układ piwnic w tym bloku. Przejechał na drugą stronę domu i wjechał w ulicę, którą według niego uciekał Marcin. Jechał powoli wzdłuż chodnika i po chwili zauważył biegnącego nim młodego mężczyznę w laczkach na nogach. Lipiński zatrzymał samochód przy krawężniku i wychylił do połowy przez drzwi od strony kierowcy.
- Panie Wierzecha, niech pan poczeka! – krzyknął.
Młody człowiek stanął jak wryty, odwrócił i patrzył na niego zdezorientowany.
- Jestem detektyw Lipiński, – przedstawił się – rozmawiałem dzisiaj z panem. Niech pan wsiada, jestem po pańskiej stronie.
- No dalej, dalej, bo nie ma czasu! – dodał widząc, że mężczyzna wciąż się waha.
Wreszcie Marcin, jakby tknięty nagłym impulsem, wskoczył do samochodu, który ruszył z piskiem opon i zniknął w ciemnościach zalewających opustoszałe, osiedlowe ulice.
CDN