Wczoraj odbyła się druga tura wyborów prezydenckich w Rumunii. Po zamknięciu lokali według exit polls zwyciężył kandydat socjaldemokratów Mircea Geoana, popierany przez większość pozostałych partii politycznych - m.in. Partię Liberalną i UDMR (mniejszość węgierska). Jego przewaga nad urzędującym prezydentem, kandydatem Partii Demokratycznej wynosiła jednak zaledwie 1,4 % co nie pozwalało uznać wybory za rozstrzygnięte. Nie powstrzymało to jednak obu kandydatów przed ogłoszeniem swojego zwyciestwa. Tymczasem rano role się odwróciły i według oficjalnych wyników z 95 % komisji Basescu ma 1 % przewagę. To nadal nie przesądza wyniku, przesądza jednak to tym, iż ktokolwiek nie zostanie ogłoszony zwyciężcą przez komisję wyborczą, to jego przewaga będzie minimalna. Tymczasem kampania wyborcza w Rumunii była bardzo ostra, a w tle był zarówno kryzys ekonomiczny (który w Rumunii jest naprawdę odczuwalny) oraz polityczny. Po wyborach w listopadzie ub. r. Partia Demokratyczna Basescu i Partia Socjaldemokratyczna Geoana uzyskały niemal rowne poparcie, PSD zreszta o 0,5 % więcej ale PD o 1 deputowanego więcej i to PD otrzymała od prezydenta misję tworzenia rządu. Rząd powstał w koalicji z PSD z Partią Liberalną jako główną siłą opozycyjną (warto wspomnieć iż wcześniej PD tworzyła rząd z Partią Liberalną a koalicja rozpadła się gdy PL dokonała nieudanego impeachmentu Basescu).
Koalicja PD - PSD również nie przetrwała długo - w październiku PSD wycofała się z koalicji i rząd upadł. Obecnie premier Emil Boc jest tylko pełniącym obowiązki premiera, a partie popierające rywala Basescu mają zdecydowaną większość w parlamencie. Zresztą już jesienią doszło do kolejnego poważnego spięcia między prezydentem i parlamentem, gdy Basescu przeforsował referendum w sprawie ograniczenia liczby deputowanych. Większość parlamentarna była przeciw, ale referendum - które odbyło się równolegle z I turą wyborów wygrał Basescu.
Raczej jest mała szansa by przegrany sięgnła po telefon i zadzwonił do rywala z gratulacjami. Jeżeli zwycięzca okaże się Basescu to będzie miał na karku rywala kwestionującego wybór, większość parlamentarną przeciwko sobie, kryzys gabinetowy i last but not least kryzys gospodarczy. A warto pamiętać że demokracja rumuńska przez ostatnie 20 lat miała wiele zakrętów. 20 lat temu Rumunia jako jedyna w bloku wschodnim przeszła z komunizmu do demokracji drogą krwawej rewolucji. Ostatni dyktator komunistyczny Nicolae Causescu został zamordowany w pokazowym procesie przez swoich politycznych konkurentów w partii komunistycznej, co wyniosło na fotel prezydencki innego komunistycznego aparatczyka Iona Iliescu. Iliescu rządził do 2004 r. z przerwa na lata 1996 - 2000. Ten pierwszy okres: 1989 - 1996 trudno nazwać demokracją, z masowymi protestami demokratów pacyfikowanymi przez najazdy górników na Bukareszt (sprowadzanymi specjalnie w tym celu przez Iliescu). Dopiero prezydentura Constantinescu przyniosła Rumunii demokratyzację stosunków politycznych. W 2004 r. wybory wygrał Basescu i już wkrótce miał na karku wrogów gdy zaczął rozbijać korupcyjne układy przeżerające koalicyjnych liberałów. Efekt -próba impeachmentu. Do tego należy dodać problem etniczny w Rumunii (silną mniejszość węgierską i silną partię rumuńskich nacjonalistów wrogich Węgrom) oraz problem mołdawski (w Mołdawii również jest kryzys polityczny a wspierani przez Moskwę komuniści oskarżają Rumunię o inspirowanie opozycji która teraz przejęła władzę i dąży do integracji europejskiej - tej integracji na pewno nie bedzie służyć kryzys polityczny w Rumunii).
Czy zatem Rumunię czeka poważny kryzys polityczny? Chyba tak.