W Turcji jestem już prawie 24 godziny. Więc mógłbym napisać pełny reportaż, a może i książkę.
Chociaż więcej mógłbym napisać jeszcze przed przylotem do Ankary. W samolocie przeczytałem w Newsweeku taką notkę na 300 słów, że rząd oskarżył siedmiu dowódców o udział w zamachu z 2003 roku. Nie mam pojęcia, co to za zamach i przeciwko komu, ale dobry temat na reportaż – no i trochę gniewu publicystycznego.
Do Ankary przyleciałem po północy, a rano przy śniadaniu przeczytałem w angielsko-języcznej gazecie, że rządząca partia akp,z premierem Recepem Tayyipem Erdoganem na czele, chce skłonić opozycję do swoich propozycji zmian konstytucyjnych przy pomocy obietnicy pociągnięcia do odpowiedzialności winnych zamachu stanu w 1980. Ni cholera nie wiem, co to za zamach stanu, ale sytuacja zaczęła mi się komplikować.
(Przy okazji przypomina mi się, nie wiem dlaczego, relacja mojego znakomitego starszego Kolegi, Prof. Piotra Winczorka, że swojego czasu zdemokratyzowana Mongolia przysłała mu, do oceny, projekt nowej Konstytucji, który zawierał klauzulę, że zamach stanu jest surowo zakazany).
Potem jakaś konferencja, dużo portretów jakichś wąsatych facetów, większość z nich to chyba Ataturk. Najciekawsze – rozmowy z tubylcami w przerwach. Słyszę: „Rząd pro-islamski ma przeciw sobie trzy twierdze sekularyzmu: armię, sądy i wyższe uczelnie”.
Ciąg dalszy konferencji. Miła drzemka. Potem dalsze rozmowy. Okazuje się, że podział: zły rząd (bo pro-islamski) a dobra armia/sądy/uczelnie (bo świeckie) – nie sprawdza się. Coraz trudniej coś napisać.
Potem spacer ulicami Ankary. Trochę pięknych kobiet, dużo brzydkich. Kolacja w gronie nowych znajomych i przyjaciół, nad jakimś jeziorem, 15 kilometrów od miasta. Dużo złego tureckiego czerwonego wina. Sytuacja w Turcji coraz bardziej skomplikowana. Przypominam Pamuka, żeby się pochwalić, ale coraz bardziej nieśmiało. Więcej wina, potem dalsze spacery, już po powrocie do Ankary. O dziwo: dużo pięknych kobiet, trochę brzydkich.
No i jak tu napisać relację, non-fiction?