Ponieważ Islam nie ma teraz dobrej prasy, w Polsce i w ogóle, przy czym religii tej przypisuje się rozmaite najgorsze zamiary względem ludzi poczciwych, w tym także nieustającą i bezkompromisową chęć nawrócenia wszystkich nie-muzułmanów na religię Allaha, chciałbym zameldować, że jestem akurat w największym muzułmańskim kraju świata (pod względem liczby ludności muzułmańskiej – wyjaśniam to na wszelki wypadek) i żadnych takich ekscesów nie widzę. Wprost przeciwnie – Indonezja wydaje się być wręcz modelem religijnej tolerancji i pokojowego współistnienia miedzy rozmaitymi wyznaniami: kto chce, nosi (albo i nie nosi) jakie tam chce nakrycie głowy, kto chce – pije alkohol (którego jest pod dostatkiem) a komu religia zabrania – nie pije, Chińczycy nie skarżą się na żadną presję ze strony muzułmańskich Indonezyjczyków i to nie dlatego, że się boją, nie skarżą się także buddyści, Żydów jeszcze nie znalazłem (choć przechodził jakiś facet podobny do Eli Barbura ale to był chyba amerykański turysta) lecz o ile są, to chyba też się nie skarżą, bo bym o tym usłyszał od moich tutejszych znajomych.
Nie mówię, że panuje tu raj pod tym względem, ale jak wiadomo wszystko jest relatywne. Przedostatnim razem, gdy byłem w Dżakarcie, był to chyba rok 1998, muzułmanie urządzali akurat dość krwawe kęsim-kęsim Chińczykom, napuszczeni zresztą przez zdychający reżim Suharto. A ostatni raz, gdy tu byłem (nie licząc Timoru Wschodniego, w którym byłem później, a który jeszcze był częścią Indonezji), reżim Suharto akurat zdychał, dość gwałtownie zresztą, czemu przyglądałem się z zainteresowaniem z kolegą Jagielskim z GW i nieodżałowanym korespondentem wojennym z TVP, Waldemarem Milewiczem.
Wracając do dnia dzisiejszego, przyglądam się Indonezji w jakieś 10 lat po przejściu na demokrację, widzę społeczeństwo dużo zamożniejsze, spokojniejsze i bardziej otwarte i dochodzę do następujących naukowych wniosków, no może na razie jeszcze nie wniosków, ale przynajmniej hipotez:
1. To, w jakiej mierze dana religia dominująca w danym społeczeństwie wznieca nietolerancyjne ekscesy przeciw wyznawcom innych religii albo ateistom, jest w mniejszym stopniu kwestią treści propagowanych przez daną religię, a w większym – politycznego otoczenia, w jakim ta religia funkcjonuje.
2. System polityczny jest bardziej istotną zmienną niezależną religijnej nietolerancji niż np. poziom dobrobytu ekonomicznego (skoro taka Szwajcaria mogła zakazać, w drodze plebiscytu, budowy meczetu z minaretem)
3. Największą wolność osobistą i religijną zapewnia pełen rozdział religii od państwa, niekoniecznie na wzór amerykański czy francuski, ale – jeśli akurat jesteśmy w Azji – może być malezyjski lub indonezyjski: szariah może być religią państwową ale tylko względem muzułmanów; do nie-muzułmanów w zasadzie się nie wtrąca i nie chce ich nawracać na siłę.
A zatem: każdy niech ma takie prawo, jaką ma religię, a taką religię – jaką chce, cuius religio eius lex powiedziałbym z łacińska, a ktoś mnie pewno poprawi jeśli palnąłem błąd; nie będzie wtedy kłótni o in vitro czy lekarską pomoc cierpiącym w dobrej śmierci, bo jak komuś religia tego zabrania, to prawo mu ewentualnie dopomoże w wypełnianiu powinności religijnych, ale innych zostawi w spokoju.
Jak to ma się do liberalizmu – nie jest to akurat w tej chwili moim zmartwieniem. Wiem jednak, a odczułem to w rozmowach ze znajomymi w Dżakarcie a dziś także w Surabaji (nie, nie z Johnym ale z tutejszymi), że w porównaniu z duszną atmosferą w Polsce, gdzie parlamentarzyści „procedują” pod presją ekskomuniki i z intrygującą świadomością, że biskupi modlą się o to, by głosowanie przebiegło zgodnie z wymogami religijnych dogmatów, zakazujących podobno bezdzietnym małżeństwom starać się o zapłodnienie poza macicą (damską, a nie perłową, by sparafrazować zwyrodnialca Boya), Indonezja przedstawia obraz osobliwie liberalny.