„Otóż dobrych kilka lat temu nasz dawny reżym, zwany nieprecyzyjnie komunistycznym, otóż ten dziś upadły reżym w owym czasie wpadł na pomysł pozbycia się z kraju przywódców opozycji. Postanowiono na pięć lat wysłać na Zachód najkłopotliwszych działaczy „Solidarności”, którzy na ogół siedzieli w więzieniach, sprawiając władzy sporo kłopotów w kraju i za granicą, Żeby uzyskać zgodę zainteresowanych na tę pięcioletnią banicję, zorganizowano w Otwocku Starym pod Warszawą spotkanie. Wszyscy się zgodzili na taką propozycję z wyjątkiem Michnika. Do więzienia na Mokotowie, gdzie siedział Adaś, jeździli i dygnitarze, i duchowni, i najbliżsi przyjaciele. Wszyscy chcieli wywabić upartego Michnika z celi i posadzić przy stole konferencyjnym. Ale Adaś nie uległ ani groźbom, ani prośbom. Pozostał w swoim więzieniu.
Pewnie to zawstydziło uczestników tej operacji. Cale przedsięwzięcie rozpadło się jak domek z kart. Władza wróciła do władzy, opozycja do opozycji.
A teraz wyobraźmy sobie, że Adaś dałby się skusić syrenim głosom wrogów i przyjaciół. Kilkudziesięciu liderów „Solidarności” wyjechałoby na sute stypendia zachodnie, pisałoby wspomnienia albo wygłaszało pogadanki w radiu „Wolna Europa”. Inni rozpiliby się albo bogato pożenili lub dorobili się gotówki w jakichś przygodnych biznesach. A nami po staremu rządziłby jakiś nowy Breżniew lub Czernienko i realny socjalizm zdychałby spokojnie jeszcze sto lat.
Tylko ja jeden na świecie wiem, że nie byłoby patetycznego przewracania muru berlińskiego i jedności Niemiec, że nie byłoby tej pysznej i aksamitnej rewolucji czeskiej, że nie rozpadłoby się błyskawicznie na naszych oczach Imperium Zła, gdyby Adaś spakował manatki i z więzienia pojechał do starego pałacu nad brzegiem Wisły, w którym kiedyś spotkał się cesarz Rosji z cesarzem Niemiec. Tylko ja jeden wiem, że świat stanął na głowie, bo jakiś polski chłopak w starszym wieku, zamiast posłuchać głosów mądrych ludzi, posłuchał własnego wewnętrznego głosu”.
(Tadeusz Konwicki, „Zorze Wieczorne”, Warszawa 1991, s.207-208)