Wojciech Sumlinski Wojciech Sumlinski
6192
BLOG

Tryglodyci i mordercy - czyli obejrzałem Wesele 2

Wojciech Sumlinski Wojciech Sumlinski Film Obserwuj temat Obserwuj notkę 199

Obejrzałem film Wojciecha Smarzowskiego „Wesele 2”. Nie dlatego, żebym cierpiał na nadmiar wolnego czasu i koniecznie chciał go oglądać – żadne takie. Po nachalnym lansowaniu „dzieła” przez Gazetę Wyborczą, Newsweek, Politykę itp. domyślałem się z czym potencjalny widz będzie miał do czynienia, ale ponieważ to i owo o Jedwabnem i relacjach polsko – żydowskich słyszałem, a jednocześnie nie chciałem być jak Hollandy, Ostaszewskie czy inne Jandy tego świata, które filmu „Powrót do Jedwabnego” nie widziały, ale już wiedziały, że z całą pewnością jest antysemicki – poszedłem do kina. Zobaczyłem, co miałem zobaczyć i - zatkało mnie. Do tego stopnia, że choć poszedłem na film z myślą o napisaniu na chłodno spokojnej i wyważonej recenzji, po powrocie z kina uznałem, że zamiar ten muszę odłożyć co najmniej do jutra, z jednego prostego powodu: potrzebuję czasu – by odtajać. Na dziś napiszę wiec tylko krótko: jestem dobrze po pięćdziesiątce, z niejednego pieca jadłem chleb i niejedno w życiu już przeżyłem, ale czegoś równie obrzydliwego, odstręczającego i ordynarnego nie widziałem jeszcze nigdy. Piszę te słowa, jako obywatel i dziennikarz - a jako psycholog dodam, że niewielu rzeczy jestem w życiu pewien, ale pewien jestem jednego: taki obraz mógł powstać tylko w chorym umyśle. Na dziś, siląc się na spokój i próbując zrozumieć, co tkwi w sercu i duszy autora tego czegoś - kwestie, co tkwi w głowie, zostawiam specjalistom - nie umiem powiedzieć wiele więcej, więc tylko tak naprawdę w telegraficznym skrócie, by nie pastwić się nad tym obrazem i nad nieszczęśnikiem, który go stworzył.

W filmie, którego akcja rozgrywa się w dwóch płaszczyznach – współcześnie oraz w latach 1939 - 1941 – Polacy, to wyłącznie szubrawcy i ostatnie sukinsyny, jakich próżno by szukać gdziekolwiek indziej w świecie. W całym obrazie nie ma oni jednego – powtarzam: ani jednego dobrego, czy choćby w minimalnym stopniu przyzwoitego, Polaka i nawet najlepszy z tych łotrów nad łotrami, bohater, który z retrospekcji przywołuje wspomnienia, też jest niezłym gagatkiem. W kontrapunkcie przedstawieni są Żydzi: ładne, niewinne jak wiosenny poranek żydowskie dziewczęta i panie oraz kulturalni, wzbudzający sympatię panowie - ci przywołani z retrospekcji i ci z teraźniejszości, którzy przybywają, by wręczyć bohaterowi medal „sprawiedliwy wśród narodów świata”. Są oczywiście i Niemcy, kilku zaledwie. Ci z przeszłości, to dystyngowani oficerowie, niekiedy okrutni, prawie zawsze kulturalni, którzy bynajmniej nie chcą mordować Żydów, a już na pewno nie wszystkich, ze zdziwieniem patrzący na rwących się do mordowania Żydów i gwałcenia żydowskich dziewcząt, Polaków, którzy z kolei po aktach okrucieństwa i bestialstwa dziwią się, że Żydówki „nie mają w poprzek”. I ci współcześni, w garniturach, równie kulturalni jak ich przodkowie w mundurach, i równie zdziwieni odrażającą postawą Polaków, których zresztą - wciągnięci podstępem w pułapkę - stają się ofiarami. Nie zabrakło rzecz jasna także i księży: „żeby Polska była wielka, musimy nauczyć się deptać inne narody” – krzyczy ten z przeszłości nawołując do zrobienia porządku z Żydami. Musimy zrobić porządek z tęczową zarazą – odpowiada mu ten z teraźniejszości, miłośnik Porsche. Podobnych zestawień jest w tym „filmie” bez liku: ONR – owcom z lat 30 – tych, którzy nie wpuszczają klientów do sklepu, bo to sklep prowadzony przez „parchów”, odpowiadają uczestnicy wesela, ci tańczący w mundurach SS i ci bez okryć wierzchnich - zrzuconych w pijackim amoku - tryglodyci o manierach jaskiniowców i gabarytach Schwarzennegera, z wytatuowanymi swastykami od szyi do miejsca, gdzie plecy kończą swą wdzięczną nazwę. Całość okraszona spaleniem Żydów – rzecz jasna przez Polaków - w stodole w przeszłości i chlaniem na umór potomków oprawców w teraźniejszości (właśnie chlaniem, bo z piciem nie miało to nic wspólnego), tysiącem bluzg i słowem „Żyd”, które nienawistni Polacy odmieniają ze wzgardą przez wszystkie możliwe przypadki właściwie przez cały ten „film”. Wisienkę na torcie tego „dzieła” stanowi scena, w której olbrzymi knur gwałci (!) jednego z tych złych Polaków - dobrych w „filmie” nie ma – a pointę – odgrywana na trąbce Rota, której dźwięki na tle tego Armagedonu brzmią kpiąco fałszywie – dosłownie i w przenośni. I to w wielkim skrócie, jeśli chodzi o ten w gruncie rzeczy beznadziejnie słaby film (gra aktorów sprowadzona do bluzgów i wykrzykiwania słowa "Żyd", dłużyzny, zero jakichkolwiek zwrotów akcji, a wszystko przewidywalne, jak pogoda w Anglii) byłoby na tyle.

Gdy wychodziłem z kina, patrzyłem na twarze towarzyszy niedoli, którym dane zobaczyć to, co ja zobaczyłem - nikt z około trzydziestu widzów nie odezwał się ani słowem. Domyśliłem się, dlaczego. Po obejrzeniu czegoś tak obrzydliwego, co miało być obrazem Polaków – tych współczesnych i tych, których już z nami nie ma – u widza możliwa jest reakcja tylko dwojaka: bezdenny wstyd, o ile uwierzy, że to, co zobaczył, ma cokolwiek wspólnego z prawdą - lub wielki gniew, jeśli jest świadom, do jakiej podłości i manipulacji posunął się reżyser, który w wywiadzie dla tygodnika Newsweek nie krył przecież, że jest „jednym z tych Polaków, którym Jan Tomasz Gross otworzył oczy” – ten sam Gross, który w „Sąsiadach” powoływał się na „naocznych świadków polskiej zbrodni”, a którzy – jak się okazało – w momencie zbrodni w Jedwabnem znajdowali się o tysiące kilometrów od Jedwabnego. I jeszcze jedno: w swoim przeszło pięćdziesięcioletnim życiu obejrzałem tysiące filmów, różnych twórców – ale ani jednego, który w sposób tak fałszywy i zarazem tak obrzydliwy potraktowałby swój własny kraj. Pan Smarzowski może spać spokojnie: nagrody w Cannes, Wenecji, Hollywood i tysiącu innych miejsc murowane, bo są tacy, którzy już o to zadbają, ja jednak zadaję sobie pytania: skąd biorą się tacy ludzie, twórcy, aktorzy, inni, którzy mienią się Polakami i biorą udział w czymś takim? To ważne pytanie, ale jest inne, ważniejsze: jak to możliwe, że taki obraz został sfinansowany przez Polski Instytut Sztuki Filmowej, czyli tak naprawdę przez wszystkich Polaków – i tu, przyznaję, nie znajduję racjonalnej odpowiedzi. Innej, niż taka, która pokazywałaby, że jesteśmy już w Polin. Bo czy w oparciu o logikę i zdrowy rozsądek na tak postawione pytanie jest jakakolwiek inna odpowiedź? CDN Wojciech Sumliński - sumlinski.pl


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura