olgerd olgerd
280
BLOG

Nie nadążam za tymi, którzy nadążają

olgerd olgerd Rozmaitości Obserwuj notkę 0

Zbliżała się dziesiąta; wiadomo, trudny to czas: po ulicach pomykają – wpędzając każdego czterdziestoparolatka w kompleksy - energiczni emeryci i renciści. To się wie: lepiej im nie wchodzić w drogę, bo zagadają i wnet obciążą bagażami swoich wspomnień, jakby własnych nam nie wystarczało. W kurczowo zaciśniętych dłoniach dzierżą dwukółkowe wózeczki z nieznaną zawartością – może mają tam porąbanych na kawałki współmałżonków, a może buraki ćwikłowe i kiszoną kapustę – któż to wie?! Ci bardziej zażywni przemieszczając się na rowerach, w przymocowanych do bagażników koszyczkach wiozą powietrze, albo pustą kraciastą torbę na „wszelki wypadek”. Mam problem z moimi starymi sąsiadami; poznaję ich tylko wtedy, gdy są blisko mojego domu. Z dala od miejsca zamieszkania nie odróżniam jednego od drugiego; wydają mi się tak podobni do siebie, iż odnoszę wrażenie starcia się z potęgą identyczności; kto skonfrontowany z tysięcznym stadem uchatek kalifornijskich odróżni jedną uchatkę od drugiej? Jeśli jest ktoś taki, niech podniesie rękę. Ubrani tak samo, mówiący o tych samych chorobach, codziennych kłopotach z urzędami, narzekający na wysoką ceną ekogroszku, podobni przez to jak dwie krople wódki.

- Kamracie, jechał już bus?

Zaskoczył mnie. Jestem magistrem, bywam kierownikiem, inżynierem, szefem, a zdarzyło się mi być, wedle  jednego takiego samym prezesem, ale kamratem jeszcze nie dane mi było być. Mojego wzrostu, może ciut wyższy i jak ja solidnie zbudowany w tych partiach, gdzie ładniej byłoby, gdyby było szczuplej. Kilka lat młodszy, ale premii nie dałbym sobie za to uciąć. Krótko ostrzyżony, nieogolony i nieodgadnięty. Słonko przesiąkało miedzy pozbawionymi liści gałązkami lipy, więc ciepło się zrobiło i można było rozpiąć kurtkę – mężczyzna skwapliwie korzystał z tej okazji, bo czemu nie?! Para z ust: buch, buch, buch. Lico krasne, czerwone jak kiedyś etykietka „stołowej”.

- Ale dokąd, bo jeżdżą w obie? – swoim zwyczajem odpowiedziałem pytaniem na pytanie. Jednak to nie była moja szanowna małżonka, więc go pytanie – zamiast odpowiedzi - nie zdenerwowało.

- Z Bukowna...

Ja usłyszałem na odwrót.

- Do Bukowna? – zapytałem.

Wiem, wiem, mnie też irytuje to moje odpowiadanie pytaniami, ale co zrobić, gdy słuch już nie ten. Jarek Nowosad, towarzysz walki i pracy, zasłużony powiatowy biurmen, jeszcze nigdy nie odpowiedział mi na pytanie inaczej niż pytaniem, więc wiem, co to za ból. No, ale co zrobić, znam swoje wady i je akceptuję. Innym też radzę akceptację, bo ja już się nie zmienię. Nasiąkłem i teraz trącę.

- Nie, z Bukowna do Olkusza. Jechał?

- Nie. Zaraz pojedzie – uspokoiłem go, ale zupełnie niepotrzebnie, wszak to był niesłychanie spokojny człowiek.  

Wtedy się uśmiechnął. Znacie taki uśmiech: ktoś się do was uśmiecha, bo ma chwilę, kiedy sobie może na uśmiech pozwolić, a poza tym ten uśmiech zdaje mu się jakąś formą porozumienia z wami, formą porozumienia pozazmysłowego. Oczy zmrużył, kąciki ust uniósł i okazał wstrząśniętemu światu ubytki. Stwierdzam to z prawdziwą przykrością – dobrze, to  nie wyglądało. Cała jego reszta zresztą też, jak się przekonałem, gdy się ku mnie nachylił; do pachnących, wyfiokowanych nie należał, raczej do tych, co na morderczym kacu wyleźli z domu zapominając nie tylko o ogoleniu gęby, ale i o umyciu zębów.

- No, to jeszcze piwo zdążę…

Bezczelny prowokator! Wkurzył mnie tym piwem! Przed dziesiątą, gdy ja do roboty zaiwaniam i do późna będę grzał się w szparze między biurkiem i kaloryferem, zawalony pismami i ponagleniami w sprawie zaginionych pism, on mi takie rzeczy mówi?! A niech go chudy byk...

A on zza pazuchy, spod tej rozpiętej kurtki, wyciągnął spracowaną ręką „Kuflowe. Mocno warzone””, które jest oferowane klientom wyłącznie w złotych puszkach. Znacie, lubicie, browar Namysłów. A co nam tam, konkrety: „Cenione przez smakoszy”, 7,2 proc. alkoholu, a tylko 2 złote 10 groszy w spożywczym. Czy coś się może z nim równać? Żaden Harnaś czy inny Żubr! Nie mogłem tego tak zostawić. To wymagało interwencji opatrzności, i ja się w rolę opatrzności postanowiłem wcielić.

- Nie zdąży pan, zaraz podjedzie...

Ale gdy to mówiłem, widziałem, że to moje gadanie zwisa mu jak te kropelki wody na maleńkich lipowych pąkach. Wystarczy pstryknąć.

Pstryknął paznokciem kciuka i z twarzą kogoś, kto wszystko wie, na wszystkie pytania zna odpowiedzi, patrząc mi w twarz z tym swoim przekonaniem, i jakby widząc całe moje wnętrze, a nawet zawartość kieszeni mojej kurtki, rzucił:

- Zdążę.

I pił, a grdyka poruszała mu się góra-dół, góra-dół albo dół-góra, a ja nie mogłem oderwać od niej wzroku, od tego jabłka Adama, które radośnie podskakiwało, drgało niczym światełko na bagnie wskazujące wędrowcy ratunek, a może jednak drogę na manowce.

Otarł następnie usta i jakby sobie coś przypominając, zrobił przepraszającą minę, dygnął przy tym filuternie, uzasadniając:

- Pardon, muszę na momencik...

Tedy udał się za wiatę przystankową, za potrzebą. Tak jak sądziłem, to raczej nie było pierwsze piwo.

A potem przyjechał bus. Ale mężczyzna do niego nie wsiadł. Wzgardził. Albo w ogóle nie zwrócił na busa uwagi. Zajęty był rozmową z kimś sterczącym w otwartym oknie domu, kogo przestrzegał przed przeziębieniem.

Z piwem w dłoni, z drugą ręką wyciągniętą przed siebie i wskazująca jakiś punkt gdzieś hen pod lasem, ogarniał to wszystko z powodzeniem. Tak, on zdążył. Za to ja nie zdążyłem. I wciąż nie nadążam. I tak już zostanie... Niech to szlag…
olgerd
O mnie olgerd

Byłem cieciem na budowie, statystą filmowym, ratownikiem wodnym, ogrodnikiem, dziennikarzem itp. Obecnie "robię w sztuce". Nie oczekuję, że zmienię świat; problem w tym, że on sam, zupełnie bez mojego wpływu, zmienia się na gorsze. Mrożek pisał: "Kiedy myślałem, że jestem na dnie, usłyszałem pukanie od spodu". To ja pukałem! Poprzedni blog: http://blogi.przeglad.olkuski.pl/nakrzywyryj/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości