olgerd olgerd
259
BLOG

Prawdziwe zwycięstwo: nie dać się pokonać, nawet gdy się sromotn

olgerd olgerd Rozmaitości Obserwuj notkę 0

Prawdziwe zwycięstwo, to nie dać się pokonać, nawet gdy się sromotnie przegrało

Kraków, pośledni bar piwny na Kleparzu, który miał jednak tę zaletę, że piwo było po pięć złotych, a nie po osiem, jak to bywa bliżej Starego Miasta. Nie pytajcie jakie to było piwo, bo szkoda gadać. Czasami pije się piwo, żeby napić się piwa, a nie po to, żeby poczuć intensywny smak pilzneńskiego słodu jęczmiennego pławiącego się w aromacie goryczkowego chmielu. Piwo było zimne – i na tym jego walory się kończyły. Dociągnąłem do połowy butelki, gdy mój wzrok skrzyżował się ze wzrokiem niskiego, krótko obciętego młodzieńca, konsumującego piwo przy sąsiednim stoliku. Chyba czaił się na mnie, na mój wzrok. Zmrużył oczy. Coś szepnął do siebie unosząc przy tym prawy kącik ust; pomyślałem:

„Zaraz, zaraz, jakie to może być słowo, przy którym unosimy kąciki ust? Frajer, palant…? Tak, coś w tym guście”.

Podniósł się zza stolika, co nie spowodowało, by stał się jakoś znacząco wyższy.

„O, cholera, kurdupel” – stwierdziłem fakt zwiastujący kłopoty.

Nie pytając mnie o zgodę siadł przy moim stoliku, naprzeciwko mnie, tak jakbyśmy mieli rozgrywać partię szachów. Dodam, że akcja działa się na łonie natury, to jest pośrodku wydeptanego placyku na tyłach sklepów, gdzie wśród walających się skrzynek po warzywach i owocach, rosły pokrzywione drzewa owocowe i stało kilka ław dla klientów baru. Ptaszki, chyba samce szpaków, kląskały zapamiętale, chcąc zwieść na pokuszenie samiczki. Pobliską ulicą, której kawałek widać było w bramie, sunęły w korkach samochody osobowe. Słoneczna pogoda nastrajała pozytywnie, za to mina tego, który się przysiadł, była marsowa. Wiedziałem, że tylko mój spokój może uratować ten miły dzień.

- Pierwszy raz cię widzę…  – od razu przeszedł na ty.

- I vice versa – ja mu na to.

Lekko rozszerzył te swoje szparki.

- Co…?! Co ty do mnie mówisz?! – sporo było agresji w tych dwóch zdaniach. Właściwie w jednym  prostym zdaniu i poprzedzającym je równoważniku zdania.

- Nic ważnego – też odpowiedziałem równoważnikiem zdania.

Łyknął haust piwa, chyba czerpał z niego siłę, której potrzebował, żeby się ze mną rozprawić.

- Nie podobasz mi się, wiesz! – uniósł się opierając ręce o blat. Wyczekiwał na mój ruch.

Ja też łyknąłem. Wytrzymałem jego wzrok.  

- Zdarza się. Za przystojny nie jestem. Zresztą bardziej bym się zmartwił, gdybym ci się spodobał. Zważywszy na okoliczności, to była dość odważna deklaracja, ale piwo już zaczynało na mnie działać, a mnie po piwie wszystko zaczyna – jak to mawiają – powiewać.

- Denerwujesz mnie. Jak cię tylko zobaczyłem, już mnie wkurwiłeś, ale teraz to już… Pójdziemy na solo, ty…?

Nie dane mu było skończyć. Jakoś nie zauważyłem, że w tak zwanym międzyczasie  z lokalu wyszła barmanka i trzepała z kurzu szmatę. Musiała nas bacznie obserwować i wiedziała, kiedy interweniować. Właśnie wtedy, czyli w najbardziej odpowiednim momencie, krzyknęła:

- Marcin, do kurwy nędzy, znowu się dopieprzasz do gości?! Chcesz mieć kłopoty?!

A potem patrząc na mnie i jakby mnie oceniając, dodała:

- Niech się pan nie denerwuje. On jest taki kogut tylko jak sobie wypije.

I znowu do niego:

- A ty siadaj, bo po chłopaków z firmy zadzwonię i znowu oberwiesz po tym głupim łbie!

Zaśmiała się i znikła w drzwiach baru.

Z niego jakby całe powietrze zeszło. Usiadł, czy raczej osunął się na ławkę, jeszcze mniejszy się przy tym zrobił.

- Sorry, sorry! – przeprosił mnie albo tę kobitę, nieważne, kogoś tam przeprosił.

Machnąłem ręką na znak, że nic się nie stało. Zresztą czy coś się stało?!

Wiem! – ucieszył się niewiadomo z czego.

Rychło mi wyjaśnił.

– Posiłujemy się.   

Ile mógł mieć lat? Dziewiętnaście, góra dwadzieścia. Młody, ale już zaczynał tyć. Krępawy, mięśnie takie sobie. Pewnie czasem łaził na siłownię, ale chyba więcej chlał, więc efekty szły w brzuch, a nie w bary i bicepsy.

„Położę go w dwie sekundy i dopiero będzie zły – pomyślałem.  - Ale z drugiej strony jeszcze się taki nie zdarzył, który po pokonaniu na rękę, chciałby się bić. Pozwolić mu przegrać, skoro sobie tego życzy? A może dać mu jeszcze szansę na wycofanie się? ”.

- Daj spokój, człowieku. Napij się piwa, zapal papierosa… - zachęcałem.

Znowu zmrużył oczy. I użył najbardziej ogranego z ogranych argumentów:

- Tchórz cię obleciał?! – ni to spytał, a raczej – we własnym mniemaniu – stwierdził fakt. – Duży jesteś, ale wyglądasz na słabego. Pokonam cię lewą i prawą. Najpierw lewa. Dawaj!

Podwinął rękaw pasiastego podkoszulka i plasnął gołą ręką między kuflami. Przebierał palcami.

- No, no, dawaj…

Powolnym ruchem przesunąłem jego kufel w prawo, żeby go nie stłukł wierzchem dłoni, gdy go będę kładł. On, po chwili zawahania, zrobił podobnie z moim.

„Optymista” - uśmiechnąłem się w duchu.

- Skoro prosisz… – powiedziałem i przyłożyłem swoje przedramię do jego. Zacisnęliśmy dłonie. Jego dłoń była miękka i zimna:

„Jak zdechła ryba” - pomyślałem.   

Nie ma o czym pisać. Najpierw była prawa, potem lewa ręka. To nie było siłowanie tylko egzekucja. Kilka sekund i po zawodach.

Piłem swoje piwo, a on siedział jak skamieniały.

- Jakżeś to, kurwa, zrobił? – spytał, gdy mu wrócił głos.

- Nie wiem. Powiedzmy, że już tak mam. Niejeden większy ode mnie się na tym przejechał – uspokajałem go, a przynajmniej taki miałem zamiar.

Pokręcił przecząco głową. Coś mu nie grało.

- Nikt mnie tak łatwo nie pokonał. To mi się nie podoba…. – gryzł się.

Moje piwo się skończyło. Wstałem. On musiał zadrzeć głowę, żeby móc mi patrzeć prosto w oczy.

- Kim ty jesteś? – jakby lekki ton szacunku był w tym pytaniu.

„A co mi tam, powiem mu” – uznałem.

- Pisarzem.

Skrzywił się jak po spirytusie.

- Weź nie pierdol! Powiedz prawdę – poprosił.

„Kolejny, który nie chcąc przyjąć do wiadomości prawdy, prosi, żeby go okłamać. A niech ma, czego chce” – pogodziłem się z faktami.

- Doły kopię.

Momentalnie się rozluźnił. Jakby mu kamień spadł z serca. Chlapnął piwa, aż mu po brodzie pociekło.

- Jak cię zobaczyłem, to od razu pomyślałem, że jesteś zwykły robol – zaśmiał się gardłowo.

- Cześć – rzuciłem.

Dla mnie rozmowa była zakończona. Zawiesiłem torbę na ramieniu i ruszyłem ku bramie.  Uszedłem jakieś pięć, sześć metrów, gdy usłyszałem jego ostatnią kwestię, przynajmniej ostatnią skierowaną do mnie, a może nie do mnie, może właśnie do siebie ją wygłosił:

- A ja technikum skończyłem…

 

olgerd
O mnie olgerd

Byłem cieciem na budowie, statystą filmowym, ratownikiem wodnym, ogrodnikiem, dziennikarzem itp. Obecnie "robię w sztuce". Nie oczekuję, że zmienię świat; problem w tym, że on sam, zupełnie bez mojego wpływu, zmienia się na gorsze. Mrożek pisał: "Kiedy myślałem, że jestem na dnie, usłyszałem pukanie od spodu". To ja pukałem! Poprzedni blog: http://blogi.przeglad.olkuski.pl/nakrzywyryj/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości