olgerd olgerd
319
BLOG

Wychodzi na to, że wszyscy są niepotrzebni!

olgerd olgerd Polityka Obserwuj notkę 1

 

Atmosfera zgęstniała niczym mocno zmrożona wódka. Burmistrz Nefarius nie krył zdenerwowania, więcej, on zdenerwowaniem potężnie emanował. Przypominał żarówkę energooszczędną, która początkowo świeci skromnie, ale z każdą chwilą czyni to mocniej, chciałoby się rzec: dosadniej. Podobnie on, najpierw wyłuszczał sprawy spokojnym tonem księgowego, bez nerwów, ale z minuty na minutę w jego słowa wdzierała się emocja, rozrywała zdania, usuwała w cień słowa łagodne, zastępując je ostrymi jak żyletki.

- Najwyższa rado, sytuacja jest dramatyczna. Jesteśmy w przededniu klęski. Grozi nam miejski Armagedon. Po zrealizowaniu zadania pod nazwą czwarte rondo w dzielnicy Pomazanowice, właściwie skończyliśmy wszelkie inwestycje w mieście i gminie. Nic już do zrobienia nie zostało. Był jeszcze pomysł, żeby w Barciejówce wymienić na drodze asfalt na nowy, energooszczędny, samonaprawialny, ale po protestach społecznych – przypomnę, mieszkańcy wsi zablokowali drogę, nie godząc się na wymianę, ich zdaniem, całkiem jeszcze dobrego asfaltu, który położyliśmy tam w zeszłym roku – właściwie, powtórzę to, żeby wam uzmysłowić skale problemu - nie mamy już nic do zrobienia!

Wtedy, jak Jan Paweł II podczas pierwszej pielgrzymki do ojczyzny, burmistrz Nefarius na moment zawiesił głos. Gdy pauza wybrzmiała, a radny Kądziołka, od wielu minut szepczący coś do ucha radnemu Powroźnikowi, wreszcie zamknął mordę, burmistrz uderzył w swój ulubiony, podniosły ton: 

- Panie i Panowie, wychodzi na to, że jesteśmy niepotrzebni! Właściwie mogłoby nas nie być!

Zamiast spodziewanej morderczej ciszy, nastąpiło wydarzenie bez precedensu, zupełnie nie pasujące do powagi chwili, nie uwzględnione w statucie gminy i jako takie nie mieszczące się grupie zasad, jakimi dotąd kierowała się rada. Odezwał się sam z siebie, zupełnie o to nie proszony, sekretarz miasta Wiesław Wypych. Dziwny to był człowiek. Niektórzy mówili, iż jest z niego człowiek tak skromny i tak słynący z nie wychylania się pod żadnym pozorem, że nikt nie mógł powiedzieć o nim ani złego, ani dobrego zdania. Doszło wręcz do kuriozalnej sytuacji: jego osobista, w pełni dyspozycyjna sekretarka nie pamiętała imienia własnego szefa. Wrogowie - bo któż ich nie ma? - twierdzili, że Wypych się nie odzywa, bo chce w ten sposób uniknąć kompromitacji. Największą bowiem kompromitacją jest powiedzieć coś głupiego. Milczący w gronie krzykaczy może uchodzić niemal za filozofa. Teraz zaś, zamiast zastanawiać się nad ontologicznym zagadnieniem, co by to było, gdyby nie było rady miasta, Wypych zabrał głos. Tembr tego głosu był piskliwy, nie licujący z powagą chwili.     

- A co ze śródmieściem?! – wystrzelił jak głupi, a w sumie chyba faktycznie niezbyt mądry, sekretarz. – Może byśmy rewitalizację przeprowadzili? To może sporo kosztować, no i trwać lata!

Nefarius po pierwszym szoku ocknął się, pokręcił głową, jak nauczyciel nad klasówką mało rozgarniętego dziecka:

- Wiesiu, co ty, z głupim przez ścianę z regipsu się macałeś? Ile minęło od poprzedniej rewitalizacji, trzy lata?! Nawet krzaki nie zdążyły wyrosnąć w miejscu wyciętych w ramach rewitalizacji drzew! Komisja ds. wykrywania wad i usterek nie dostrzegła nawet śladu uszkodzeń kamienia, którym wyłożyliśmy rynek. I to pomimo tego, żeśmy – zdawało się - najgorszy, najbardziej felerny materiał sprowadzali, i to aż z Maroka. Wyszło, że to znakomity surowiec, ma się rozumieć sprawdzony w warunkach letnich, ale niby skąd mieliśmy wiedzieć, że - o dziwo! - jest też odporny na mrozy? Teraz mamy kłopot, bo jak tak dalej się będzie sprawował, to najbliższą rewitalizację będziemy mogli przeprowadzić za dwadzieścia, a może i trzydzieści lat!

- O Boże, ile to kadencji?! – wysapał skonsternowany Wypych.

- Nawet, Wiesiu, nie licz. Od tego zresztą jest skarbnik - Nefarius usiadł ciężko w fotelu.

Głos zabrał skarbnik Teodor Zdzierski, bo poczuł, że ma obowiązek to zrobić, skoro burmistrz Nefarius wymienił jego stanowisko. Łysiejący 50-latek w niemodnym garniturze wstał z wyściełanego krzesła z trudem.  

- Wysoka izbo! – zaczął pompatycznie, choć dalibóg, sala miała góra 280 centymetrów wysokości - A co by było, gdybyśmy zrobili przebudowę zieleni miejskiej? – ni to spytał, ni to stwierdził skarbnik.

Nefarius nawet się nie podniósł z miejsca, nie było warto, by odpowiedzieć Zdzierskiemu.

- Niech pani naczelnik wydziału ochrony środowiska powie skarbnikowi, bo ja już sił nie mam...

Wstała Wanda Posłuszyńska, starsza już, zasłużona w walce z przyrodą urzędniczka, która na wycince drzew w mieście zjadła tak pierwsze, jak i drugie zęby.

- Nie ma co przebudowywać, bo wszystko przebudowane. Wszystkie parki, skwery i pobocza obsadzone są drzewami, które nie rozrastają się i nie wymagają przycinek pielęgnacyjnych. Właściwie tylko trawa nadaje się do strzyżenia, reszta przyrasta tak powoli, że czasami zastanawiamy się, czy w ogóle wybrane przez nas gatunki rosną. W każdym bądź razie zmiany wielkości koron drzew w skali kilku lat są tak minimalne, że...

- Dobra, dobra, wystarczy pani naczelnik... – Nefarius uciszył Posłuszyńską, bo gdyby się rozgadała, to pewne – jak w banku spółdzielczym – posiedzenie zarządu przeciągnęłoby się do nocy, a Nefarius obiecał, że wróci do domu przed 18-tą.

„Ale w sumie po co wracać? Czy mnie coś do tego smutnego domu ciągnie, żeby się spieszyć? Koniak, telewizor, internet... I ta cisza, bo o czym tu gadać, jak się jest ze sobą tyle lat? – Napijesz się kawy? – Tak. – Nie zgłodniałeś? – Nie. – Wrócisz dziś normalnie? – Tak. – Znowu piłeś? – Nie! – Dlaczego zaciskasz palce na moim gardle? – Żeby cię wreszcie udusić, ty suko!”

- Ja mam propozycję! – wyrwał się kierownik Wydziału Promocji i Marketingu.

Radni zastygli w zdumieniu, bo kierownik Jan Patuła należał do tych, którzy, jak sekretarz Wypych, nigdy nie zabierali głosu. Zewnętrznie też był podobny do Wypycha, jakby obu wyprodukowano w tym samym zakładzie, mniej więcej w tym samym czasie i z tych samych komponentów. Patuła w prywatnych rozmowach zwykł żartować, że się nie odzywa, bo cały wysiłek kładzie w promocję Odorkowa, więc na promocję własnej osoby już mu nie starcza czasu.

Patuła sprawę zasygnalizował, a teraz, jako dobry, dawno mianowany urzędnik, czekał na pozytywną reakcje swojego pryncypała. Nefarius kiwnął głową na zgodę.

„Ciekawe, co ten idiota wymyślił?” – rozmyślał ubawiony burmistrz. Znał Patułę. Pamiętał jego inne pomysły, jak np. ten, by burmistrz raz w tygodniu odwiedzał swoich mieszkańców i wdawał się z nimi w merytoryczne dyskusje. Rewolucyjne miało być właśnie to, żeby burmistrz nawiedzał ich w domach i tam wsłuchiwał się w ich żale. Potem Nefarius musiał kilka razy w tygodniu meldować się w szpitalu, gdzie mu pielęgniarka wbijała w tyłek zastrzyki przeciwko wściekliźnie, bo go już podczas pierwszej wizyty u „elektoratu” pogryzł foksterier.

- Szanowni Państwo. Nie oszukujmy się, mieszkańców, jakich mamy, każdy widzi. Całkiem przypadkowe towarzystwo. Ale przecież tak nie musi być! Nie dajmy się terroryzować elementowi wybrakowanemu, który nie ma pojęcia, jat niewdzięcznym zadaniem jest opieka nad nim.

- Dobra, dobra, konkrety, Patuła, nie będziemy tu siedzieć do kolacji... – ponaglił mówcę Nefarius.

- Konkrety?! Oczywiście, zaraz przejdę do konkretów. Chciałbym tylko zaznaczyć, że po wdrożeniu tego, co za chwilę zaproponuję, skończą się nasze problemy z odorkowianami. Będziemy mieli wdzięcznych i dozgonnie nam wiernych, powiedziałbym nawet: do bólu posłusznych mieszkańców.

Sala wpatrywała się w Patułę, jak armia w swojego wodza, z nadzieją, że mężnym słowem poderwie hufce do boju.

- Proszę bardzo! Moja propozycja jest następująca. Sprzedajemy ich!

Ludzie zbaranieli.

- Kogo?! 

Patuła był spokojny. Ten sam wyraz twarzy musiał mieć Mojżesz, kiedy wyprowadzając swój lud z Egiptu, patrzył na rozstępujące się Morze Czerwone.  

- Sprzedajmy po prostu naszych rozwydrzonych mieszkańców, tę całą niewdzięczną hałastrę! Precz z Odorkowa! Pozbądźmy się ich i to jak najszybciej!

Sala zamarła! Nawet pająk wijący sieć w jednym z kątów na chwilę wstrzymał mocno zaawansowane prace.

- Jak to, Patuła, proponujesz nam miasto bez mieszkańców? Z kogo będziemy ściągać podatki, komu naliczać kary i domiary?! – Nefariusem zatrzęsło.

Tumult się zrobił. Radni wstawali, wydzierali się na siebie i na Patułę, machali rękami. Skarbnik Zdzierski pospiesznie coś notował, marszcząc przy tym czoło.   

- Żadne tam miasto bez mieszkańców! - krzyknął Patuła – Nic takiego nie sugerowałem! Proszę się uspokoić i mnie posłuchać!

Co za tupet! – Patuła gruchnął pięścią w stół, a ten gest był przecież zarezerwowany dla burmistrza Nefariusa. Wszyscy umilkli. 

- Na ich miejsce kupimy sobie nowych, dużo lepszych, mniej wymagających i nie awanturujących się! Nawet znam takie miasteczko, które byłoby idealne, zamieszkane przez bardzo pozytywnie nastawiony do życia element ludzki. Element zupełnie nie roszczeniowy! Miasteczko leży na Białorusi, więc dojdą spore koszty transportu, ale za to oni tam pod tą dyktaturą są, mają biedę, aż piszczy, więc kupimy ich z pocałowaniem ręki - za pół ceny. Dodatkowa wartość, że to są pracowici ludzie. Szybko i z nawiązką nam się zwrócą. Wszystko szczegółowo wyliczyłem. Powinno się udać pozyskać na to środki unijne, z funduszu spójności.

Pokazał radnym jakąś kartkę papieru kancelaryjnego. Diabli wiedzą, co mogło na niej być, ale ta kartka jakoś uspokoiła radnych. Usiedli. Zdzierski kiwał potakująco głową.

- To miałoby sens... – mruczał pod nosem.

Za to wstał burmistrz.

- A co z naszymi rodzinami?

Debatujący ucichli zupełnie.

Wtedy Nefarius przypomniał sobie własną małżonkę, jej wieczorne kłapanie jadaczką i szuranie pantoflami, a nade wszystko to jej ustawiczne zmienianie kanałów w TV. 

- Cofam pytanie – powiedział i usiadł jak niepyszny.

 

*

 

Wniosek przeszedł przez aklamację.

Potem były brawa, długotrwałe. I owacja na stojąco. Zgromadzenie ogarnął entuzjazm, jakiego dawno tu nie widziano.

Nefarius czuł ciarki na plecach. Widział i rozumiał ogrom zadania, jakie go czekało. „Tak, prawie jak Mojżesz, który wyprowadzał lud z domu niewoli...”

Zadumał się. I zapatrzył na kierownika Wydziału Promocji i Marketingu.

„Coś z nim trzeba będzie zrobić... Jest niebezpieczny, bo nie jest takim idiotą, za jakiego go uważałem”.

Podszedł do Pamuły i szczerze mu pogratulował.

 

   

olgerd
O mnie olgerd

Byłem cieciem na budowie, statystą filmowym, ratownikiem wodnym, ogrodnikiem, dziennikarzem itp. Obecnie "robię w sztuce". Nie oczekuję, że zmienię świat; problem w tym, że on sam, zupełnie bez mojego wpływu, zmienia się na gorsze. Mrożek pisał: "Kiedy myślałem, że jestem na dnie, usłyszałem pukanie od spodu". To ja pukałem! Poprzedni blog: http://blogi.przeglad.olkuski.pl/nakrzywyryj/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka