teesem teesem
156
BLOG

Wszystkiego najlepszego w nowym rozdaniu, rodacy

teesem teesem Polityka Obserwuj notkę 0

Walka nie toczy się na poziomie faktów i argumentacji opartej o konkrety. To walka na emocje. Na wrażenia i na wiarę.
Wobec siły emocji argumenty okazują się za słabe. Przekonałem się o tym, próbując naruszyć wyborcze sympatie znajomych bliższych i dalszych. Większość nie chce nawet słuchać argumentów, uznając je na równi niewiarygodne, co zwykłe hasła wyborcze.
Prawda wygłaszana przez drugą stronę sporu nie istnieje.

O co więc się kłócimy?
To właściwie nieważne. Ważne, że się kłócimy i za nic nie możemy dojść do porozumienia.
Uważam to za największe osiągnięcie "TYCH", którym odpowiada sytuacja, kiedy Polacy nie mogą się dogadać. Cui bono wiecznie żywe...

Powyższe odkrycie jest osiągnięciem nie moim, a innych, których prace zdarzyło mi się przebiec oczami. Najświeższe pochodzi od prof. Zybertowicza:
http://wpolityce.pl/wydarzenia/15553-arcyciekawy-wyklad-prof-zybertowicza-pod-namiotem-solidarnych-kto-w-polsce-ma-mentalnosc-postniewolnicza
(nie wiem, w której minucie filmiku o tym wspomina, ale nie na początku)

Może się wyda dla niektórych przesadą, ale od przejścia na tamten świat Jana III Sobieskiego (a może i wcześniej nawet) w Polsce właśnie istnieje stan permanentnej kłótni, przerywany sporadycznymi momentami solidarności, wśród których okres międzywojnia i samej wojny tylko z perspektywy stereotypowego postrzegania wydaje się idealnym konsensusem.

Co ja właściwie chciałem powiedzieć?
Że się nie przekonamy. I kropka.

Jeśli wygrają Ci, na których nie stawiam, mam nadzieję, że okażą się bardziej kompetentni niż myślę i bardziej ludzcy, niż pokazali dotychczas. Że będzie im zależeć na Polsce dla wszystkich, a nie tylko dla kieszeni własnej i swojego otoczenia. I że o aferach nie usłyszę nie dlatego, że ukryto je przed opinią publiczną, ale dlatego, że po prostu nie nastąpią.

Jeśli wygrają Ci, w których pokładam nadzieję, liczę, że nie zawiodą mnie i zrobią wszystko, co w ich mocy, byśmy nie musieli wiecznie roztrząsać problemu, kto jest za co winny. Że Ci, co w poczuciu zdradzenia żyją zapomniani, doczekali się choćby symbolu wdzięczności za ich starania o lepszą Polskę. Że Ci, co mienią się autorytetami, zostali opinii publicznej ukazani w całości swych dokonań, a nie tylko w okresie, w którym rozdają laury. Że oprócz walki o prawdę, będą skuteczni w walce z kryzysem i bolączkami dnia codziennego.

 
Naiwne? Może.

Mój znajomy, starszy ode mnie o dobre 20 lat, niedawny jeszcze zwolennik PO (który zagłosuje we własnym ogródku, nieprzekonany do nikogo), uważa, że brakuje nam procedur. Pewnych standardów, do których widocznie jeszcze nie dojrzeliśmy. Takich, które obronią się niezależnie od władzy, jaka przyjdzie w poniedziałek czy za 15 lat.
Procedur obejmujących tak lekarza na sali operacyjnej, jak urzędnika przy rozpatrzeniu wniosku o dotację. I wielu innych pełniących służbę publiczną.
Służbę publiczną, właśnie. Tego też brak - pojmowania swoich obowiązków (tutaj: obowiązków wobec innych obywateli) jako pewnego zaszczytu, który wymaga od zaszczyconego wykonywania swojej pracy ze starannością, bezstronnie i z szacunkiem dla drugiej strony.

Jeśli już tak wymieniam: brakuje nam też zaufania do siebie nawzajem. W takim klimacie trudno dogadać się w sprawie jakiegoś wspólnego celu, jakiegoś punktu, do którego możemy dążyć razem.

Więc już tak na koniec przytoczę tu wypowiedź z dzisiaj jednego z pretendentów do fotela premiera:
"Mogę powiedzieć tak: jeśli Donald Tusk znajdzie się po tych wyborach w opozycji, albo będzie miał jakieś stanowisko w Unii Europejskiej i będzie go atakowała prasa niemiecka, rosyjska, wszystko jedno jaka, fińska, to my go będziemy bronić, ja go będę bronił, sądzę, że to jest jedyna metoda, którą należy stosować w tego rodzaju wypadkach" - J.K.

Może to tylko gest wyborczy, jak wiele temu podobnych. Może próba zjednania sobie przeciwników politycznych na wypadek a) przegranej, b) wygranej.

Dla mnie to określenie pewnych granic wzajemnego obijania sobie mord. Tu na swoim podwórku walczymy o strefy wpływów. Ale kiedy przychodzi Wienia z podwórka na Wschodzie, albo Heinrich z podwórka na Zachodzie, to mu grzecznie lub bardziej stanowczo sugerujemy, żeby ten kijek, co trzyma w ręce opuścił łaskawie, jeśli nie chce, byśmy mu nim wygarbowali siedzenie. I na tę chwilę zwieramy szyki.

To jakby racja stanu, albo mówiąc językiem bardziej zrozumiałym, nasz wspólny interes. Wspólny przynajmniej w perspektywie szerszej niż jedne wybory, czy jedno pokolenie...

 

teesem
O mnie teesem

najlepiej radzę sobie z wymyślaniem nowych koncepcji najgorzej z ich realizacją...

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka