Środa niewątpliwie w kampanii prezydenckiej należała do Jarosława Kaczyńskiego. Zwłaszcza, że Bronisław Komorowski na jeden dzień zniknął z Polski, aby zdobywać głosy Polonii. Był to zresztą bardzo sprytny manewr w kontekście wczorajszego mocne akcentu wyborczego PO w postaci ujawnienia stenogramów ze smoleńskiej katastrofy. Dzięki temu uniknął praktycznie konieczności komentowania ich treści, co przy jego skłonności do lapsusów, wpadek, gaf i kompletnie nieprzygotowanych wypowiedzi na ważne tematy mogłoby się skończyć fatalnie dla jego i tak już mocno nadwyrężonego wizerunku... marszałka Sejmu.
O ile nagłaśniany od pierwszego brzasku dni spot telewizyjny Kaczyńskiego jeszcze mieści się w dotychczasowej poetyce jego kampanii, o tyle kolejne wydarzenia dnia dowodzą radykalnej zmiany taktyki. Oto powrócił (niestety nie na białym koniu), dawny Jarosław Kaczyński, stanowczy, ostry w osądach i słowach, pryncypialny i dumny. Przestał posługiwać się nienaturalnym dla niego wyciszonym tonem. Wrócił do dawnego języka i znanych sformułowań. Wrócił też do charakterystycznej dla siebie nieufności wobec konkretnych sił tego świata, autorytatywności i niezbyt kamuflowanych sugestii zawartych w wypowiedziach.
Pierwszy sygnał, że dawny Jarosław Kaczyński wraca do gry pojawił się już w poniedziałek, gdy tuz przed posiedzeniem Rady Bezpieczeństwa Narodowego kandydat PiS odwołał się do sprawy pierwszeństwa rodzin w poznawaniu zapisów rozmów z kokpitu Tupolewa, po czym wysłał na posiedzenie młodego adwokata, który nie miał ani prawnego, ani moralnego umocowania, żeby znaleźć się za drzwiami Belwederu.
Co spowodowało nagłe i radykalne odejście Kaczyńskiego od dotychczasowej taktyki? Najprawdopodobniej to samo, co wywołało na pozór bezsensowną wypowiedź Lecha Wałęsy, który zaczął dowodzić, że przegrana Kaczyńskiego w wyborach prezydenckich może być niebezpieczna dla Polski. Wygląda na to, że sztaby obydwu kandydatów czegoś się bardzo mocno przestraszyły. Każdy czegoś innego, ale skutek w obu przypadkach wydaje się podobny - na 18 dni przed pierwszą tura wyborów prezydenckich ekipy obydwu głównych pretendentów postanowiły skończyć z udawaniem. Ale wyborcy nie mają się z czego cieszyć. Nie oznacza to żadnych konkretów dotyczących wizji ich prezydentury. Środowe wypowiedzi wyborcze Kaczyńskiego nie były wypowiedziami kandydata na prezydenta. Tak powinien się wypowiadać kandydat na premiera.