zwyczajna kobieta zwyczajna kobieta
467
BLOG

Romantycy, realiści i MIT

zwyczajna kobieta zwyczajna kobieta Polityka Obserwuj notkę 24

 

Co do jednego, jak sądzę, każdy musi się z Autorem notki "Realiści vs romantycy. Spór o historię" zgodzić – dyskusja na temat oceny naszego zaangażowania w II WŚ nie jest możliwa bez nieodwołalnego przypisania się do jednej z dwóch zantagonizowanych stron. Próba zobiektywizowanej nie tylko oceny, ale nawet analizy tego tematu jest niemożliwa, co zostało udowodnione już wielokrotnie przy różnych okazjach.
 Dlaczego jednak właściwe taka rozmowa nie może przebiegać bez użycia argumentów oceniających nie temat, lecz dyskutanta? Dlaczego nie da się jej prowadzić z założeniem dobrej woli adwersarza?
Ja upatruję powodu w PRL-u, w naszym kilka dziesiątków lat trwającym zniewoleniu, w sytuacji, która dwóm pokoleniom odebrała szanse na swobodną wymianę myśli, na swobodny dostęp do źródeł, do prawdy. Dwa pokolenia były zmuszone żyć w izolacji od własnej historii, od własnej tradycji, od własnej prawdy i dlatego MUSIAŁY żyć mitem. Mitem, który jedynie nam pozostał, tym bardziej więc stał się niepodważalnym, nienaruszalnym.
Bez tego mitu stracilibyśmy rację bytu, bo to właśnie on i tylko on był podstawą naszej tożsamości. Nie była nią historia, nie była nią forma życia społecznego, nie była nią też hierarchia obowiązujących wartości. Te nam odebrano, więc dla naszego przetrwania jako społeczności mogliśmy się odwołać tylko do mitu. Dlatego każdy, kto go naruszał, był odszczepieńcem i zdrajcą, należał do „nich”, nie do „nas”.
Takim mitem był nie tylko Wrzesień, nie tylko Powstanie, ale też II Rzeczpospolita, czyli – jak mówiliśmy – „Polska przedwojenna”. Musiała być akceptowana w całości i bezdyskusyjnie, jako kraina bez skazy, doskonała, jako ta forma naszego istnienia, która nam została odebrana i do której chcieliśmy wrócić. Ten, kto śmiał wspomnieć o jakichś jej cieniach, automatycznie stawał w jednym szeregu z „nimi”, nie należał do „nas”.
Byliśmy odizolowani od – można powiedzieć – samych siebie, od tego, co o nas jako Narodzie, odrębnym fenomenie historycznym, kulturowym, duchowym wreszcie – stanowi. Byliśmy też odizolowani od kulturowej wspólnoty, w której się sami lokowaliśmy, czyli od kultury europejskiej, od kultury Zachodu. Byliśmy odizolowani fizycznie – bo istniał mur żelaznej kurtyny, mur niedostępnych paszportów i wiz, mur niewymiennych pieniędzy – ale byliśmy też odizolowani mentalnie.
„Wolna Europa”, której mogliśmy słuchać, nie dawała nam wystarczającego wglądu w życie mitycznego dla nas „Zachodu”. MITYCZNEGO. Bo on też stał się dla nas mitem, z którym do tej pory nie wszyscyśmy się uporali, mimo że wielu już miało okazję poznać go bliżej. Już nas tak bardzo nie oburzają opinie o nim dalekie od entuzjazmu, a przecież pamiętam czasy, kiedy „Zachód” i „zachodnie” było obowiązująco dobre, lepsze od tego, co „tu”, i co „tutejsze”.
To chyba Tetmajer po odzyskaniu Niepodległości napisał: „Ojczyzna moja wolna!, Wolna! Więc zrzucam z ramion płaszcz Konrada!” Znaczyło to tyle, że i on, poeta, ma prawo być wolnym w swojej twórczości i w swojej myśli. Czy fakt, że „płaszcz Konrada” wciąż nosimy na naszych ramionach, a każda próba choćby odłożenia go na chwilę jest odczytywana jako zdrada MITU, nie jest najboleśniejszym świadectwem tego, że nie uznajemy wciąż, po 25 przecież latach wolności, naszej Ojczyzny za WOLNĄ?

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka