Zagłoba Zagłoba
782
BLOG

Bajka. Piękna, ale bajka...Rzecz o narracji Romana Graczyka

Zagłoba Zagłoba Polityka Obserwuj notkę 5

 

W wywiadzie zamieszczonym w piątek (18.02.2011) na portalu Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich Roman Graczyk po raz kolejny dał dowód na to, że w istocie broni on środowiska "Tygodnika Powszechnego".

Choć w książce "Cena przetrwania?" opisuje jego związki ze Służbą Bezpieczeństwa, to jednak, jak może, stara się to środowisko wybielić.

Oto kolejny przykład. W wywiadzie tym Graczyk stwierdził bowiem rzecz - dla każdego orientującego się w temacie - w sumie zdumiewającą.

A ponieważ dotyczy ona podstawowego mitu założycielskiego "Tygodnika Powszechnego", to tym bardziej uwidacznia "szczególną selektywność" stosowaną przez Graczyka.

Powiedział tam wysoce usprawiedliwiająco: 
"Przymus [wpisania się w system, współpracy polityczno-ideowej z komuną i kontaktów z bezpieką] był przed 1953 rokiem, kiedy [ludzie "Tygodnika"] mieli przystawiony pistolet do skroni. Stalinizm szalał na maksa. Już prawie wszyscy trafili do pierdla, a oni doszli do ściany. Przypuszczali, że ich wsadzą, a w najlepszym przypadku rozwiążą. Wtedy przymuszano ich też do drukowania treści, na które wcześniej w życiu by się nie zgodzili. To była forma niemal fizycznego szantażu."

A przecież to nieprawda. Przymusu takiego nie było. To była to jedyna cena istnienia ich "Tygodnika" i tym samym większego od innych komfortu życia.

Wiele innych podobnych incjatyw, znacznie lepszych zniknęło już przed 1949 r., bo albo ludzie je tworzący uznali, że nie wypada iść na dalsze ustępstwa, albo też po prostu zostali wyaresztowani, a niektórzy i zamordowani.

Jak np. (na co zwrócił uwagę bloger san quentin tarantino) ludzie ze środowiska prawdziwie katolickiego - i znacznie lepszego od "Tygodnika Powszechnego" - "Tygodnika Warszawskiego" , których wyaresztowano w 1948 roku. 16 osób związanych z redakcją otrzymało wysokie wyroki, a jego redaktor naczelny ks. Zygmunt Kaczyński został zamordowany w więzieniu na Rakowieckiej w maju 1953 r.

Przez dobre kilka lat na oczyszczonym placu istniał tylko "Tygodnik Powszechny" i w miarę spokojnie funkcjonował aż do 1953 r.

I wtedy - jak wyraźnie wydaje się Graczykowi - ludzie tworzący "Tygodnik" tak wcześniej wszystkiego się bojący i przez lata działający pod przymusem owego "pistoletu przyłożonego do skroni" nagle niebotycznie zodważnieli?  jakoby - jak głosi legenda - odmówili opublikowania nekrologu Stalina?

Stali się nagle tak bardzo odważni właśnie wtedy kiedy terror był największy, kiedy taka ich odmowa właściwie nie miała znaczenia ani też sensu, a za wielokrotnie mniejsze "odstępstwa" ludzie byli torturowani i mordowani?

A następnie mimo takiej "aroganckiej postawy" ludzie Tygodnika nie ponieśli za nią żadnej kary i jedynie - jak uważa Graczyk -  "pismo zostało rozwiązane na trzy lata, właściwie ukradzione Turowiczowi"? Tzn. było nadal wydawane, ale z inną redakcją.

Mocno to zastanawiające. Zwłaszcza, gdy wiemy, że po Październiku 1956 r pismo to zostało bez problemu przekazane ponownie środowisku Jerzego Turowicza.

Wydaje mi się, że wyjaśnienie okoliczności istnienia, i to tak w sumie spokojnego, "Tygodnika Powszechnego" w okresie stalinowskiego terroru, jak i jego "zwrócenia" "środowisku Turowicza" w końcu 1956 r., jest niezbędne dla zrozumienia całych późniejszych jego dziejów.

Bez tego opis "zmagań" Tygodnika z "bezpieką" w późniejszych latach będzie co najmniej mocno niepełny, o ile nie z gruntu fałszywy.

Że - jak to często bywa - ofiarą ujawnienia padną jedynie mało lub wręcz nic nie znaczące pionki, a demiurdzy pozostaną w pełnej glorii i chwale.

 

No, ale trudno się tego spodziewać od autora, który potrafi  napisać coś takiego: 

"wszystko wskazuje na to, że pewne zahamowanie aktywności politycznej Haliny Bortnowskiej w połowie lat 80. nie wynikało z presji SB, tylko z powodów osobistych. A gdy przyszedł rok 1988 i strajk w Hucie im. Lenina, to hutnicy z „Solidarności” uznali ją – znowu – za swoją przedstawicielkę wobec dyrekcji i władz politycznych",

jakby sugerując że to iż ludzie "S" uznali ją za "swoją przedstawicielkę" mogłoby oznaczać jej wiarygodność i brak związków z SB.

To przypomnę, że wtedy hutnicy z "Solidarności" Lesława Maleszkę też za "swojego" uznali...

 

Zagłoba
O mnie Zagłoba

Od stanu 48486 też:

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka