O benefisie Leszka Millera już pisałem.
Teraz, "post scriptum".
Nie chciałbym się zamienić z Millerem życiorysami. Co prawda nikt nie przeczyta o mnie w Wikipedii, ale też nie mam w swojej historii epizodów, przed którymi będę musiał uciekać, aż do końca.
Nie muszę opowiadać ckliwych historyjek o tym jak świadczyłem usługi w zakresie wschodnioeuropejskiego Western Union i nie muszę narzekać na wiarołomstwo Kwaśniewskiego i jego towarzyszy.
W wielu wymiarach Miller jest człowiekiem sukcesu ostatniego 35-lecia, może nawet bardziej niż Wałęsa i Tusk.
Wydaje się, że ma tego pełną świadomość co pozwala mu na lekkość kreowania ocen i opinii.
Leszek Miller nie czuje żadnego wstydu i zażenowania byłego partyjnego aparatczyk, gdy pisze wczoraj na X: " ... Dziś premier Tusk jest jedynym parlamentarnym politykiem, który do końca rozumie zagrożenie jakim jest dla Polski PiS i jedynym, który ma odpowiednią siłę i wolę zniszczenia tego potwora. Życzę mu sukcesu. Na marginesie, kiedy Moczulski nas obrażał, wszyscy wyszliśmy z sali. Gdy Tusk powiedział w stronę PiS: „Płatni zdrajcy, pachołki Rosji” nie wyszedł nikt. Chyba nie poczuli się obrażeni …"
Nie jestem i nie byłem członkiem PIS i przez całe zawodowe życie produkowałem prąd, niezależnie od meandrów politycznej koniunktury. Także pod rządami Leszka Millera. Brzydzi mnie to całkowite pozbawienie się refleksji nad własnym życiem i bezczelne pozycjonowanie się jako arbitra elegantiarum polskiej polityki.
W swojej notce Miller przesyła formacji i ludziom, których nie lubi zwyczajne "życzenie śmierci". Mimo sugestii co do rzeczy ostatecznych robi to bez emocji i zacietrzewienia widocznego u jego obecnego idola.
Nie, Leszek Miller nie jest tylko miłym dziadkiem. Wspierał i współtworzył zło, które tragicznie odcisnęło się na losach wielu Polaków. A innym Polakom przetrąciło kręgosłupy. W mojej ocenie jest człowiekiem złym, który jednak potrafił wygrywać w życiowej loterii.
W poprzedniej notce pisałem o oczekiwaniach na polityczne zakończenie wg reguły, która zapewni Millerowi pamięć u potomnych , nie mniej niż jego polityczne dokonania. Miller postanowił jednak jeszcze nie kończyć.
Wczorajszy X to najpewniej nie jego ostatni.
Nie warto odpowiadać podobnie na jego "życzenie śmierci".
Być może jeszcze długo będzie się cieszyć radością swojej pokrętnej osobowości. Wiem, że nie ma dla niego żadnego znaczenia, że już się nim nie będę więcej zajmował. Więc sam sobie mówię: Koniec!
PS
1. Wiem, że można o Leszku Millerze, jego historii i obecnych fascynacjach znacznie ostrzej. Jeśli jednak tego nie robię to m.in. dlatego, żeby jemu i jego wyznawcom nie dostarczać radości wspólnego taplania się w tych samych ekskrementach. Nie chcę tam z nimi być!
2. Moja poprzednia notka o Millerze sprowokowała krótką wymianę zdań pomiędzy blogerami co do uzasadnienia i uwarunkowań uwikłania w rzeczywistość partyjnej dyktatury przez różne zakresy współuczestnictwa. Nie chciałbym, że notatka obecna miała podobny skutek.
Nie, nie wszyscy byli bohaterami opozycji. Wręcz wydaje mi się, że było ich niewielu. Większość z nas odnajdywała się, gdzieś pomiędzy biernym oporem, a dążeniem do małej stabilizacji. Leszek Miller nie mieści się w tym zbiorze i dlatego napisałem tą notkę.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo