Ewa Kopacz w rozmowie z Teresą Torańską, Smoleńsk (Warszawa 2013):
E.K.:
Pamiętam, że byli Graś, Arabski, Ostachowicz i ja. Tylko ci, którzy mogli być do czegoś przydatni w perspektywie paru następnych godzin.
T.T.:
Do czego?
E.K.:
Nikt nie wiedział, jak będą wyglądać kolejne godziny, jakie informacje będą spływać.
Spotkaliśmy się więc przy okrągłym stole w gabinecie premiera. Premier Tusk przybity. Moi koledzy, twardzi faceci, siedzą ze spuszczonymi głowami, zupełnie odrętwiali. Żaden się nie odzywa. Nikt nie wie, co powiedzieć. Bo i o czym tu mówić?! Ponura cisza. I nagle wchodzi Michał Boni i mówi, że dzwonią rodziny ofiar, chcą jechać do Moskwy i pytają, czy premier może im w tym pomóc.
Dziesiątego kwietnia odbyła się w gabinecie premiera specjalna narada.
Czytałam opowieść pani Kopacz o tym, jak siedzieli przy stole i milczeli. Czy zwrócił pan uwagę na skład personalny narady? Nie było tam ani jednego szefa resortów siłowych, ani przedstawiciela służb specjalnych, nikogo od bezpieczeństwa. Był za to główny spec od propagandy. Widocznie premier uznał, że państwo nie jest zagrożone, a jedynym problemem są notowania rządu. Parę dni później obwieszczono narodowi, że państwo poradziło sobie z katastrofą. Z pewnością. Bardzo szybko obsadziło wszystkie wakaty po ofiarach...