Prezentujemy obszerne fragmenty książki "Zamach na prawdę" Małgorzaty Wassermann i Bogdana Rymanowskiego.
To był już trzeci dzień po katastrofie, a my wciąż nie mieliśmy pojęcia, co z tatą.
Od soboty cały czas na nogach. Nie jedliśmy, nie piliśmy, nie spaliśmy. Czekaliśmy. Nie wiedzieliśmy, co robić. Lecieć czy nie lecieć do Moskwy? Na infolinii powiedziano nam, że udało się rozpoznać ciało Zbigniewa Wassermanna. Dwie godziny później usłyszałam, że to jednak nieprawda. Przekonywano mnie, że nikt nie mógł mi podać takiej informacji. A przecież zanotowałam nazwisko i numer telefonu tej osoby. Pani, która dwukrotnie mówiła co innego, przyznała w końcu, że lot do Moskwy się odbędzie. „Dobrze, ale proszę powiedzieć, co mamy zrobić, żeby się tam dostać?” – pytałam. Wciąż nic nie wiedzieliśmy. Byłam załamana. Poprosiliśmy o interwencję posłów z PiS.
I wtedy zadzwonił marszałek Bronisław Komorowski.
Przełączyłam komórkę na tryb głośnomówiący, by wszyscy słyszeli. „Czy jest jakiś problem?” – chciał wiedzieć. „Tak, jestem kolejny dzień wprowadzana w błąd przez urzędników” – poinformowałam go. Kiedy zapytał, jak może pomóc, poprosiłam o załatwienie biletów do Rosji. Obiecał, że to zrobi. „Coś jeszcze?” – spytał. Powiedziałam, że to wszystko. Rozmowa trwała może 3 minuty.
Dostaliśmy już precyzyjne informacje. Mamy jechać do Warszawy, gdzie w hotelu czekają rodziny. Wojewoda małopolski podstawił nam samochód. Na miejscu byliśmy o pierwszej w nocy. Rano o szóstej trzeba było pojechać do MSW, by wyrobić paszport i wizę. Do Moskwy odlecieliśmy samolotem rejsowym o jedenastej.
Miała pani pretensje do władz za ten chaos?
Absolutnie nie. Myślałam, że to nie ma znaczenia. Przecież nasze władze mają na głowie ważniejsze sprawy. Zajmują się teraz naszymi bliskimi i naszym samolotem. Cała reszta to są rzeczy drugorzędne. Okazało się, że było inaczej.
Zapraszamy wszystkich zainteresowanych na spotkanie z Małgorzatą Wassermann, które odbędzie się jutro w Krakowie.