Obserwowany właśnie "powrót do przeszłości katastrofy smoleńskiej" w wykonaniu Jarosława Kaczyńskiego i PiS zaskoczył, jak się zdaje, wielu obserwatorów i analityków z prawej strony polskiej sceny politycznej. Z różnym natężeniem dramatyzmu padają pytania i zarzuty: "Czemu dopiero teraz?!", "Trzeba było drążyć sprawę katastrofy podczas kampanii prezydenckiej!"...
Jak to możliwe, że sztab wyborczy Kaczyńskiego nie wykorzystał tak potężnej kolubryny, której ostrzał mógłby (potencjalnie) zdemolować Komorowskiego?!
Odpowiedź jest stosunkowo prosta - Kaczyński rozpoczął rozgrywanie gambitu politycznego, który może przywrócić mu władzę w Polsce.
Wiele osób - w tym zwolenników PiS - dało sie nabrać na to, że kampania wyborcza PiS prowadzona jest na serio. Wszystko jednak wskazuje na to, że był to pierwszy ruch w tym gambicie - poświęcenie prezydenckiego gońca. Przyjrzyjmy się temu gambitowi.
Ruch pierwszy - poświęcenie gońca prezydenckiego
Goniec - figura istotna, lecz bez strategicznego znaczenia dla rozgrywki. PiS mogłby oczywiscie odnieść pewne korzyści z posiadania gońca, lecz byłyby to korzyści wyłącznie operacyjne, takie jak choćby zapewnienie pracy ofiarom czystek dokonywanych obecnie przez PO w CBA. Pozostałe korzyści są mocno iluzoryczne lub wątpliwe.
Prezydentura śp. Lecha Kaczyńskiego miała wielkie znaczenie dla PiS i była niewątpliwym mieczem Damoklesa zawieszonym nad PO, w kontekście nadchodzących wyborów parlamentarnych. Miecz ten został usunięty po tym, jak p.o. prezydenta Bronisław Komorowski dostał w swoje ręce aneks do raportu z rozwiązania WSI (wraz z innymi, zapewne równie "drażliwymi" materiałami). Dodatkowym bonusem dla PO była możliwość obsadzenia swoimi totumfackimi stanowisk osieroconych w wyniku katastrofy smoleńskiej, z której to możliwości Komorowski skwapliwie skorzystał. To na co miał wpływ prezydent zostało posprzątane przez Komorowskiego na korzyść PO - wybrany prezydent nie miałby już na to wpływu. Jak na dłoni widać zatem, że uzyskanie prezydentury przez Jarosława Kaczyńskiego w obecnej chwili nie dawałoby PiSowi praktycznie żadnych strategicznych korzyści.
Potwierdzeniem tego, że celem kampanii prezydenckiej Jarosława Kaczyńskiego było otworzenie gambitu a nie wybór na prezydenta (oprócz powyżej przytoczonych argumentów), są:
- rezygnacja z wątku katastrofy smoleńskiej - całkowicie nieuzasadniona, skoro w mediach i tak, co chwila pojawiały się zarzuty "politycznej nekrofilii", "grania katastrofą" etc. Wrzawa mogłaby być co najwyżej nieco większa a korzyści nie do przecenienia,
- puszczanie oka do lewicowego elektroratu - choćby w postaci kuriozalnej wypowiedzi o Gierku. Działania te spowodowały konfuzję wśród pewnej części "emocjonalnych" zwolenników PiS i z dużym prawdopodobieństwem zmniejszyły ilość glosujących na Kaczyńskiego. Najprawdopodobniej był to zabieg korygujący zbyt korzystne notowania.
Czy kampania ta była zatem PiSowi niepotrzebna? Wręcz przeciwnie! Należało zdobyć wysoki wynik uświadamiający zwolennikom PiS, jak wielu ich jest - jest to niezbędne dla konsolidacji grup poparcia. I to się udało wręcz wzorcowo. Dzięki temu ruchowi Kaczyński rozpoczął budowę silnej pozycji PiS w rozgrywce.
Ruch drugi - PO zbiera gońca prezydenckiego
PO nic na tym nie zyskuje - wręcz przeciwnie likwiduje możliwość posługiwania się dotychczasową argumentacja utrzymaną w stylu: "My byśmy tak bardzo chcieli, tylko ten wstrętny prezydent wetuje!". Teraz, mając pełnię władzy stają się jedynymi odpowiedzialnymi za wszystkie negatywne zjawiska w Polskiej gospodarce i polityce. A przynajmniej tak będzie to rozgrywać PiS.
PO skusiło się na prezydenckiego gońca (choć rękami p.o. załatwili sobie już wszystkie istotne kwestie) i tym samym dramatycznie osłabiło swoją pozycję wobec PiS w tej rozgrywce.
Rozstawianie figur - PiS buduje przewagę strategiczną na planszy
Powrót do sprawy katastrofy smoleńskiej jest logicznym następstwem w tej rozgrywce. Wiele zależeć będzie jednak od tego, jak rozstawione zostaną dzięki temu figury, i w jaki sposób zagrożą pozycjom zajętym przez PO. Rozliczanie rządu ze śledztwa w sprawie katastrofy jest, być może koronnym, ale z pewnością nie jedynym posunięciem, którym PiS będzie osłabiać pozycję Tuska i PO. Najbliższy rok może być niezwykle wręcz ciekawy.
Ruch ostatni - szach i mat!
I mam tutaj na myśli nie tylko powrót Kaczyńskiego na stanowisko premiera z silną przewagą PiS w parlamencie, ale również defragmentację PO, być może wraz z postawieniem przed Trybunałem Stanu jej czołowych przedstawicieli.
Bo po 10 kwietnia 2010 wszystko się jednak zmieniło - gdyby okazało się, że ta katastrofa była jednak zamachem, to osoby rozgrywające ją cynicznie, ze szkodą dla polskiej racji stanu powinny ponieść tego pełne konsekwencje.
A dokonać tego Kaczyński będzie mógł WYŁĄCZNIE JAKO PREMIER.Quod erat demonstrandum.
Jak potoczą się losy tego gambitu, który właśnie jest na naszych oczach rozgrywany - czas pokaże. Niewątpliwie jest on ryzykowny, wydaje się jednak jedynym sposobem na zrealizowanie przez Kaczyńskiego tego czego tak wielu po nim oczekuje. Jedno jest jednak pewne - Kaczyński ryzyka się nie boi.