„Wszyscy doskonale rozumiemy, że nie gasi się pożaru, dolewając benzyny do ognia” - powiedział prezydent RP Bronisław Komorowski w Łowiczu podczas uroczystości Bożego Ciała 19 czerwca bieżącego roku. Jak można się domyślać, zdanie wypowiedziane przez urzędującego prezydenta było rodzajem komentarza do incydentu w redakcji tygodnika „Wprost”, który miał miejsce 18 czerwca 2014 roku.
Od momentu konferencji prasowej Donalda Tuska, która była poświęcona tzw. „aferze podsłuchowej”, Bronisław Komorowski popierał wszystkie decyzje (czy raczej ich brak) urzędującego premiera. Można wręcz odnieść wrażenie, że urzędujący prezydent murem stanął za rządem Donalda Tuska i za samym Prezesem Rady Ministrów.
Jeszcze 18 czerwca bieżącego roku Bronisław Komorowski nie szczędził słów krytyki prezesowi partii Prawo i Sprawiedliwość Jarosławowi Kaczyńskiemu za to, że ten zaapelował do głowy polskiego państwa, by odciął się od rządu Donalda Tuska. Na wypowiedzi przedstawicieli PiS-u o sitwie, w odniesieniu do rządu Donalda Tuska, prezydent RP zareagował bardzo energicznie. Komorowski wobec partii Prawo i Sprawiedliwość użył nawet sformułowania „kolektyw”, co może sugerować porównanie PiS-u do Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. To przecież w okresie PRL-u na komunistów mówiono „partyjny kolektyw”.
Ale już dzień później Bronisław Komorowski jakby zmienił zdanie. Co prawda prezydent RP nie odciął się od Donalda Tuska i jego rządu expressis verbis, jednak jego słowa dają wiele do myślenia: „Pożary gasi się spokojnym działaniem, opartym o fundamenty demokratycznego państwa. Tymi fundamentami oprócz Konstytucji są zasady demokracji, które mówią tyle, że jeśli pojawiają się sytuacje szczególnie trudne, to, po pierwsze, trzeba mobilizować normalne władze państwa polskiego do działania. A jeśli to się okaże niemożliwe do spełnienia, no to wtedy trzeba odwoływać się do mechanizmu demokratycznych wyborów”.
Trzy dni wcześniej, dwa dni wcześniej, a nawet dzień wcześniej Bronisław Komorowski udzielał Donaldowi Tuskowi i jego rządowi pełnego i – chyba można odnieść takie wrażenie - bezwarunkowego wsparcia. Po czym zaczął sugerować, że być może przyspieszone wybory będą nieuniknione.
Jak należy interpretować tę sprzeczność komunikatów, które wysyła Bronisław Komorowski? Czy prezydent RP zmienił front?
Śledząc deklaracje Donalda Tuska z ostatnich dni (deklaracje składane w politycznym kontekście trwającej nadal tzw. „afery podsłuchowej”) można było domniemywać, że urzędujący premier pójdzie w zaparte. Donald Tusk do dymisji się nie podał i nie podjął w związku z tzw. „aferą podsłuchową” żadnych decyzji personalnych. Jednak można odnieść wrażenie, w obliczu wypowiedzi premiera RP, podczas wywołanej incydentem w redakcji tygodnika „Wprost” konferencji prasowej z 19 czerwca bieżącego roku, że Donald Tusk też jakby... zmienił zdanie. Premier co prawda nie ma zamiaru podawać się do dymisji, ale podobnie jak prezydent już nie wyklucza przyspieszonych wyborów parlamentarnych. „Jeśli się okaże, że instytucje życia publicznego nie są w stanie ustalić modelu współpracy, który pozwoli nam ujawnić to, co jest do ujawnienia, być może jedynym rozstrzygnięciem będą wcześniejsze wybory” - powiedział Donald Tusk.
Tak zwana „afera podsłuchowa” może okazać się najpoważniejszą aferą w historii III RP. W tym momencie żadne okoliczności tej afery nie zostały wyjaśnione. Nadal nie wiemy kto, z kim i o co gra. Dodatkowo pojawiają się zapowiedzi, że kolejne taśmy mogą być (bądź wręcz zostaną) ujawnione. To wszystko powoduje, że sytuacja polityczna w Polsce jest dynamiczna. Jednak trudno nie zauważyć, że zarówno urzędujący prezydent, jak również urzędujący premier dość szybko zmieniają zdanie.
W co grają prezydent i premier? Czy Bronisław Komorowski i Donald Tusk realizują wspólnie ustaloną strategię?
Do momentu ujawnienia tzw. „afery podsłuchowej” to Donald Tusk był dominującym podmiotem w politycznych relacjach z Bronisławem Komorowskim. To przecież z politycznego namaszczenia (i za zgodą Donalda Tuska) Bronisław Komorowski stał się marszałkiem Sejmu RP poprzedniej kadencji. To przecież z politycznego namaszczenia Donalda Tuska Bronisław Komorowski został kandydatem Platformy Obywatelskiej na prezydenta RP. To przecież Platforma Obywatelska, której przewodził Donald Tusk, zorganizowała i przeprowadziła kampanię wyborczą, w wyniku której Bronisław Komorowski został wybrany na urząd prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej.
Nie jest dla nikogo tajemnicą, że w relacjach urzędujący prezydent - urzędujący premier to Donald Tusk grał pierwsze skrzypce. Urzędujący prezydent nigdy nie przeszkadzał rządowi Donalda Tuska w... urzędowaniu. Bronisław Komorowski nie sprzeciwiał się politycznym decyzjom Prezesa Rady Ministrów, a można wręcz odnieść wrażenie, że prezydent... nieczęsto wtrącał się w sprawowanie władzy w Polsce i nie przejawiał zbyt wielkiego zainteresowania tym, jak ta władza była sprawowana.
W Polsce wszystkie najważniejsze i kluczowe, z punktu widzenia polskiego państwa i jego obywateli, decyzje były podejmowane przez Donalda Tuska i jego rząd. Tymczasem Bronisław Komorowski jako urzędujący prezydent po prostu przyjmował te decyzje do wiadomości i w niczym rządowi Donalda Tuska (ani samemu urzędującemu premierowi) nie przeszkadzał, „oczywiście dla dobra Polski i jej obywateli”; „tak żeby nie było żadnej wojny na górze”, „tak, żeby państwo dobrze funkcjonowało, i żeby jego obywatelom żyło się dobrze i coraz lepiej”.
Jednak od momentu ujawnienia tzw. „afery podsłuchowej” w relacjach Donald Tusk Bronisław Komorowski sytuacja diametralnie się zmieniła. Teraz to Bronisław Komorowski jest górą, albowiem z punktu widzenia politycznego, tzw. „afera podsłuchowa” jego nie dotyczy. Urzędujący prezydent nie jest już członkiem Platformy Obywatelskiej. Jest on przecież „prezydentem wszystkich Polaków”. To nie on został skompromitowany, ponieważ to nie jego współpracownicy zostali nagrani. Tak zwana „afera podsłuchowa” to wyłączny problem Donalda Tuska i jego rządu. Zdaje sie, że taki komunikat z Łowicza przesłał Bronisław Komorowski do Donalda Tuska...
Bronisław Komorowski może pomóc Donaldowi Tuskowi. Ale to, że urzędujący prezydent może pomóc urzędującemu premierowi nie oznacza przecież, że pomagać mu musi. Wiele wskazuje na to, że Donald Tusk nigdy nie był faworytem Bronisława Komorowskiego. Pytanie więc brzmi: czy urzędującemu prezydentowi zależy na obecnym Prezesie Rady Ministrów? Czy urzędujący prezydent nie wołałby ułożyć sobie politycznych relacji z innym premierem i z innym przewodniczącym Platformy Obywatelskiej? Z Grzegorzem Schetyną, na przykład?
Bronisław Komorowski musi zadbać o swój interes polityczny. Albowiem nieco ponad rok dzieli nas od wyborów prezydenckich i trudno sobie wyobrazić, aby prezydent ubiegający się o reelekcję chciał wspierać politycznie tonącego urzędującego premiera. Być może polityczne utonięcie Donalda Tuska nie sprawiłoby przykrości Bronisławowi Komorowskiemu? Wszak trudno wyobrazić sobie, aby Bronisław Komorowski nie był kandydatem Platformy Obywatelskiej w przyszłorocznych wyborach prezydenckich. A więc o kampanię wyborczą urzędujący prezydent nie musi się martwić.
Być może Platforma Obywatelska, z nowym przywódcą na czele, będzie prowadziła kampanię wyborczą Bronisławowi Komorowskiemu z większym przekonaniem i z większa werwą, niż robiła to Platforma pod przywództwem Donalda Tuska? Być może nowy przywódca Platformy będzie Bronisławowi Komorowskiemu bardziej przychylny? Zwłaszcza w sytuacji, w której to urzędującemu prezydentowi zawdzięczałby swoje przywództwo?
Bronisław Komorowski niczego nie straci na politycznym utonięciu Donalda Tuska, przeciwnie. W przypadku politycznego wyautowania Donalda Tuska, Bronisław Komorowski może bardzo wiele zyskać. Pytanie jednak brzmi: czy i na ile urzędujący prezydent jest tego świadom i czy zdecydował się podjąć tę polityczną grę?
Bagatelizując tzw. „aferę podsłuchową” i nie podejmując żadnych personalnych decyzji, Donald Tusk zrezygnował z politycznej inicjatywy, i przyjął strategię defensywną. Polityczna ofensywę podjął prezes PiS-u Jarosław Kaczyński, proponując konstruktywne wotum nieufności dla Donalda Tuska i jego rządu. Jednak deklarując swoją gotowość na odbycie się w Polsce przyspieszonych wyborów parlamentarnych, Donald Tusk odzyskał polityczną inicjatywę. Akceptując scenariusz przyspieszonych wyborów parlamentarnych, urzędujący premier usiłuje przesłać komunikat, że nie jest on - mówiąc kolokwialnie - przyspawany do swojego urzędu. Dodatkowo, deklarując otwarcie gotowość do poddania się ocenie wyborców, Donald Tusk rzuca polityczna rękawicę prezesowi PiS-u, a wraz z rękawicą komunikat o następującej treści: i kto tu jest większym demokratą?
Z kolei Donald Tusk, sugerując, że w Polsce w krótkim czasie mogłyby odbyć się przyspieszone wybory parlamentarne, wysyła komunikat do wszystkich klubów parlamentarnych, który brzmi: czy naprawdę tego chcecie?
Polskie Stronnictwo Ludowe wysyła zaś sprzeczne komunikaty. Janusz Piechociński „w trosce o państwo i jego stabilność“ jest otwarty na wszystkie scenariusze i na rozmowę (ze wszystkimi o wszystkim) o konstruktywnym wotum nieufności i o przyspieszonych wyborach parlamentarnych też…
Tymczasem Sojusz Lewicy Demokratycznej nie wie czego chce. Konstruktywnemu wotum nieufności dla rządu Donalda Tuska SLD nie mówi „nie”, ale również nie mówi „tak”. Wcześniejszym wyborom parlamentarnym Sojusz mówi „tak, ale... niekoniecznie”. Najpierw partia Millera oczekuje od Donalda Tuska, że wytłumaczy się w Sejmie z tzw. „afery podsłuchowej”.
Z kolei Twój Ruch chce przyspieszonych wyborów parlamentarnych i nawet złożył w tej sprawie stosowny wniosek. Jednak warto się zastanowić czy jest to wniosek „tak naprawdę”, czy też jest to wniosek „tak na niby”. Mówiąc inicjatywie Jarosława Kaczyńskiego (czyli konstruktywnemu wotum nieufności) „nie”, Twój Ruch Palikota złożył wniosek o samorozwiązanie Sejmu. Jednak miało to miejsce w sytuacji, kiedy to partia Palikota miała niemal pewność, że taki wniosek upadnie w głosowaniu. Wtenczas ani Donald Tusk, ani Bronisław Komorowski nie mówili otwarcie o możliwości przyspieszonych wyborów parlamentarnych.
Prawo i Sprawiedliwość przyspieszonym wyborom parlamentarnym mówi „nie”. Najpierw rząd techniczny z technicznym premierem, a dopiero później wybory - oto propozycja PiS-u. Jednak deklaracja Donalda Tuska o pomyśle na wcześniejsze wybory wprowadza partię Jarosława Kaczyńskiego w spory ambaras polityczny. Wszak przedstawicielom PiS-u i samemu prezesowi Jarosławowi Kaczyńskiemu trudno będzie wytłumaczyć wyborcom, dlaczego nie chcą głosować za opcją wcześniejszych wyborów parlamentarnych. Narracja o możliwych wyborczych fałszerstwach nie dla wszystkich musi brzmieć wiarygodnie. Dodatkowo Jarosław Kaczyński może mieć problem z zachowaniem wiarygodności swojej politycznej narracji. Przecież od momentu objęcia władzy w Polsce przez Platformę Obywatelską, prezes PiS-u mówi, że Donalda Tuska trzeba jak najszybciej odwołać ze stanowiska premiera. Zagłosowanie za samorozwiązaniem Sejmu i doprowadzenie do przyspieszonych wyborów parlamentarnych zdaje się być opcją dającą najwyższy poziom prawdopodobieństwa odsunięcia Donalda Tuska od władzy. Skoro Prawo i Sprawiedliwość tak bardzo chce, aby Tusk odszedł, to dlaczego nie zgadza się na wcześniejsze wybory? Oto pytanie, które może stać się największym politycznym problemem PiS-u. Wszak od odpowiedzi na to pytanie i od tego czy wyborcy w tę odpowiedź uwierzą, czy też nie, może zależeć zwycięstwo albo klęska partii Jarosława Kaczyńskiego w przyszłych wyborach parlamentarnych.
Nawiązując do pomysłu wcześniejszych wyborów parlamentarnych Bronisław Komorowski, jak może się zdawać, chce odciąć się od tzw. „afery podsłuchowej”, być może również od Donalda Tuska, nad którym zebrały się polityczne czarne chmury i którego polityczna przyszłość jest niepewna. Zaś Donald Tusk, mówiący o możliwości przyspieszonych wyborów, chce odzyskać polityczną inicjatywę i przyhamować polityczne zapędy opozycji. Jest rzeczą oczywistą, że przyspieszone wybory parlamentarne w tym momencie po prostu nie opłacają się żadnej partii opozycyjnej. Na obecną chwilę Platforma Obywatelska nadal ma wysokie poparcie. Ale za jakiś czas może się to zmienić. Z pewnością na to liczy polityczna opozycja wobec Donalda Tuska i partii rządzącej Polską.
Zdaje sie, że choć Bronisław Komorowski i Donald Tusk mówią jednym głosem o przyspieszonych wyborach parlamentarnych, to nie realizują wspólnej strategii politycznej. Wszak ich cele są odmienne. Bronisław Komorowski stara zabezpieczyć się przed politycznym nurkowaniem, a być może nawet dąży do politycznego wzniesienia się w górę, ponad Donalda Tuska i Platformę Obywatelską. Z kolei Donald Tusk robi, co w jego mocy, żeby pozostać na politycznej powierzchni. A jeśli okaże się to niemożliwe, to przynajmniej nie w pełni politycznie utonąć; być może jeszcze kiedyś wróci do politycznej gry, tak, jak zrobił to Leszek Miller.
Czy jesteśmy świadkami nowego politycznego początku Bronisława Komorowskiego? Czy jesteśmy świadkami politycznego końca Donalda Tuska? Czy Donald Tusk i Platforma Obywatelska mają szansę na polityczne przetrwanie tzw. „afery podsłuchowej”? Jaka polityczna przyszłość czeka Platformę Obywatelską?
* * *
Niepublikowane na portalu Salon24 teksty mojego autorstwa znajdą Państwo na moim blogu, pod adresem:
http://www.zbigniew-stefanik.blog.pl/
oraz w serwisie informacyjnym Wiadomości24, na stronie:
http://www.wiadomosci24.pl/autor/zbigniew_stefanik,362608,an,aid.html
Zapraszam Państwa do ich lektury i merytorycznej dyskusji.