Adam Czajczyk Adam Czajczyk
640
BLOG

Wybory robią ze mnie frustrata

Adam Czajczyk Adam Czajczyk Polityka Obserwuj notkę 6

 
Jakiś czas temu nagły podmuch wiatru o mały włos nie zepchnął mnie pod samochód koło biurowca przy Emilii Plater 53, czyli obok siedziby warszawskiego oddziału Google.  Znajomy, z którym akurat szedłem na „biznesowe piwo” ze stoickim spokojem skonstatował: „tu zawsze tak wieje od wieżowców”. Ja natomiast pomyślałem sobie, że serwery Google właśnie pełną parą przetwarzają dane z mojego telefonu – akurat sprawdzałem pocztę – i ten wiatr, to od wiatraczków w serwerowni. Tak, wiem, że googlowskie serwerownie to nie tu, ale teoria spiskowa mi się spodobała. Ale ja nie o tym…

 

Ten warszawski wredny wiatr przywiał mi do głowy myśl o wiatrach – i to niezbyt ładnie woniejących – w naszym politycznym grajdołku. Tak sobie rozmyślałem, refleksje snułem i, niestety, nic nowego nie wymyśliłem – poza tym, że zamiast na rzeczach w tamtym momencie istotnych, musiałem się skupić na pokonaniu narastającej frustracji. Nic to, parę łyków piwa i jakoś przeszło. Temat poszedł w odstawkę.

 

Teraz sprawa powraca, bo i frustracja powraca coraz większa. Razem z wyborami samorządowymi. Niby i tym razem nic nowego ani się nie stało, ani ja nie wymyśliłem, ale jakoś obojętności we mnie jakby mniej. Może dlatego, że – biorąc pod uwagę na jakim szczeblu się rozgrywają (wszak to nie parlamentarne czy prezydenckie wybory, lecz „zaledwie” do władz lokalnych) – takiego nagromadzenia brudu, syfu, chamstwa i zwykłego cebulactwa (nie trawię tego słowa, może dlatego, że jestem z Lublina – stolicy placków z cebulą, ale tu pasuje idealnie) nie widziałem dawno. Zagrania, których dopuszczają się kandydaci na radnych czy innych wójtów przypominają o czasach, kiedy śp. Andrzej Lepper z koleżkami (zresztą pomimo różnic światopoglądowych mam do człowieka wielki szacunek za drogę, którą przeszedł i tytaniczną pracę nad sobą, jaką wykonał) blokował tory, rozsypywał zboże, a na „wrogich dziennikarzy” i polityków z widłami w gnoju wytaplanymi się rzucał niczym Rejtan na podłogę w obrazie Matejki.

 

Frustrują starzy wyjadacze, bo nie mają nic nowego do powiedzenia. Bo od lat, czy to z prawa, czy z lewa, powtarzają te same śpiewki. Bo ci, co u władzy - wszystkie zasługi (choćby tylko za ich kadencji odbyło się jakieś przecięcie wstęgi albo wymalowanie pasów na drodze) przypisują sobie. Bo ci, co nie u żłobu, ale za to z ambicją do niego – za wszystko winą obarczają aktualnie rządzących. Bo się nawzajem wyzywają, bo grają wszystkim, co mogą, bo patrzą wyborcom w oczy bez cienia wstydu, jakby nie mieli sobie nic do zarzucenia.

 

Frustrują młodzi, ponoć ambitni, ponoć nowocześni. Bo jeszcze nie trafiłem na takiego, który faktycznie chce coś zmienić. Bo widzą, że starzy dorobili się majątków, układów i nietykalności i chcą tego samego. Bo rwą się do władzy, a nawet tekstu na głupią ulotkę wyborczą nie potrafią napisać bez błędów ortograficznych i gramatycznych. Bo są oderwani od naszej historii niczym zwyczaj żarcia psów na kolację od tradycyjnej kuchni polskiej. Bo nie rozumieją o co, za co i z jakim poświęceniem walczyli ich dziadkowie i rodzice. Bo ważniejsza jest dla nich poranna kawa na Placu Zbawiciela i pseudointelektualna dysputa w blasku laptopowego monitora ze znakiem nadgryzionego jabłka. Bo nie przeczytali w życiu żadnej książki, a chcą mi mówić, jak żyć.

 

Frustruje mnie kampania, w której liczą się „lajki” i „suby”. Frustruje mnie chłopak kandydujący do radomskiej rady miejskiej, którego nagranie „z nagrywania spotu” robi furorę w sieci, bo lecą ku.., gó… i chu… On twierdzi, że to czyjaś krecia robota, a ja mam przeczucie, że to „przeciek kontrolowany”, bo przecież – tak, znam wielu takich osobiście – młodzi zachwycają się „wywrotowcami”.

 

Tanie chwyty, tanie zagrania. Ci młodzi frustrują mnie chyba najbardziej, bo nie potrafią obserwować, uczyć się i wyciągać wniosków z błędów „zbetoniałych” staruchów. Będą tacy sami, jak tamci.

 

Tak, wiem, narzekam. Narzekam – typowo, jak wąsaty Pan Mirek po drugiej flaszce „patykiem pisanego”. Ale tłumaczyć się z tego nie będę. Niech się za mnie tłumaczą wszyscy ci, którzy tę moją frustrację spowodowali.

 

Wiatru nie lubię, co najwyżej morską bryzę. A w naszej polityce nic, tylko przeciągi, huragany, tornada i pierdy. W wyborach natomiast, wszystko jedno jakich, i tak wygra ten, co się najlepiej sprzeda. Ten natomiast, który ma naprawdę dobre intencje, a mimo to jakoś się przedarł do żłobu, prędzej czy później i tak się zeszmaci jak – nie przymierzając – tetrowa pielucha po trzecim dziecku. I trzeba mu będzie cofnąć „lajka” i cofnąć „suba”.

 

Albo może lepiej w ogóle nie dawać?

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka