Na lekcjach WOS wbijano mi do głowy, że władze ze względu na jej stosunek do obywateli dzieli się na trzy grupy: władzę totalitarną, władzę autorytarną i władzę demokratyczną. Władza totalitarna to taka, która łamie prawa człowieka i obywatela, ingerując brutalnie we wszystkie dziedziny jego życia – uczyli współcześni politrucy. Autorytarna jest lżejsza dla poddanych, ale dalej nie pozwala obywatelom decydować o sobie w wolnych wyborach. A demokracja, wiadomo – paskudna ale najlepsza, i w tym momencie nauczyciel tłumaczył czemu paskudna na przykładzie rządu Kaczyńskich. Jednak kit wciskany uczniom w szkole jest manipulacją bardzo łatwą do przejrzenia. Bowiem odpowiedź na postawione ostatnio przez Rolexa pytanie „Czy demokracja może być totalitarna?” brzmi: zdecydowanie tak.
Totalitaryzm zachodzi wtedy, kiedy w danym państwie powszechne jest szarganie przez władzę praw jednostki. Kojarzy się nam wszystkim z metodami Gestapo czy NKWD: nieustanną kontrolą, regulowaniem wszystkich dziedzin życia, instrumentalnym wykorzystywaniem prawa bądź wręcz stanowieniem prawa zbrodniczego – a to nie jest w demokracji niemożliwe. Wystarczy zgoda określonej liczby obywateli.
Brzmi niewiarygodnie? Przyjrzyjmy się zatem Ameryce po 11 września. Znacie ten raj na lotniskach? Sam z autopsji go nie znam, ale wiele osób porównuje go z kontrolami za komuny. Podobnie wiele antyterrorystycznych obostrzeń wprowadzono w Wielkiej Brytanii. Skierowane przeciw bandytom, dotykają jednak wielu normalnych obywateli. Nie, nie twierdzę, że to totalitaryzm. Ale gdyby tak … mały krok dalej? A potem jeszcze jeden? Już większy? Czy tak trudno to sobie wyobrazić?
Ale ataki terrorystyczne czy wojna to jednak sytuacje kryzysowe. Czy w czasie pokoju demokracja może przerodzić się w totalitaryzm? Czy mogą być w niej łamane prawa człowieka? Twierdzę, że już są, i to prawie w każdej. Bo czy 40% progresywny podatek dla najbogatszych nie jest strasznym przykładem łamania prawa własności, jednego z praw naturalnych? Tutaj wielu zaprotestuje – podatek progresywny nie jest niczym złym. I dojdziemy do sedna problemu – w demokracji, podobnie jak w każdym innym systemie rządów, o tym, co dobre, a co złe, decyduje omylny człowiek. Człowiek, który ma skłonność do złego. Posiadanie ustroju demokratycznego nie chroni nas przed tymi cechami ludzkimi, wręcz przeciwnie – daje im dogodne możliwości do rozwinięcia się.
Czy jest bowiem teoretycznie niemożliwe wprowadzenie w Polsce prawa o powszechnym obowiązku eliminacji rudych? Nie, wystarczy zmienić konstytucję. Oczywiście tak idiotycznego prawa nikt nie będzie uchwalał. Ale gdyby rudych zastąpić bogatymi? A eliminację częściową konfiskatą majątków na rzecz bezrobotnych? To by mogło przejść. I łatwiej przejdzie w demokracji totalnej niż monarchii absolutnej. Bo król musi, bądź co bądź, myśleć o państwie. To jego własność, jego interes. A większość z reguły idzie na łatwiznę, wybiera drogi moralnie wątpliwe, acz wygodniejsze. Oczywiście poziom w Wielkiej Brytanii, Polsce i Rosji różni się, ale nie zmienia to faktu, ze słuchając większości równamy w dół.
Demokracja nie jest panaceum na wszelkie zło, tylko pomysłem na wyłanianie władzy - władzy równie niebezpiecznej dla pojedynczych obywateli, jak każda inna. Dlatego nie pokładajmy nadziei w tym, że ludzie są z gruntu dobrzy, a prawa sprawiedliwe i zgodne ze standardami ONZ i podobnych organizacji. Bo większość, podobnie jak monarcha, prawa może zmienić. Tym, co odróżnia państwo liberalne od zamordyzmu nie jest system wybierania władzy, ale system jej kompetencji, sprawowania i egzekwowania.
A jaki jest mój wymarzony ustrój i czemu demokrację totalna uważam za kaleką, wyjaśnię jutro.